(–.–.—-)
wody czarne plamy atramentu pod białymi żaglami ludziki ich gesty wydłużone nosy
złote chmury nad miastem
na smyczy chodzą tu ludzie zwierzęta
grają na lirze z jaja wykluwa się głos
(–.–.—-)
mieszkam w ogonie wygasłego walenia
ocean to pulsująca kipiel ślepa przestrzeń załamujących się fal ogrom
i dystans
i ochra z cząsteczek piasku
fala to puls to blizna
wojsko w marszu
boski haust niczym skóra słonia
(–.–.—-)
wstęgi zachodów sunące za drzewami bezwład poruszonego dnia
co pozwala na stałość?
na studzenie zapału i tężenie myśli?
mężczyzna w kaszkiecie z siwą brodą na krawędzi cienia
słońce parzy
pod kciukami żar liter do oka wlewa się cudze spojrzenie
(–.–.—-)
a jeśli podróż odbywa się falami jeśli falami przychodzi entuzjazm
zbliżenia oddalenia
nagle zwroty zamiana
myśli w bajkę
w oczach chabrowy płomień w oczach ciemny świt
więc brodzi się w mitach o poranku
sunie nisko nad trawą rozpościera niepewność
z każdym krokiem potknięcie blask szkła
udającego kamień nadmiar w dłoni
upadek rozpoczyna się od walki
(–.–.—-)
ciągną się linie napięcia niechciane południki
odgadnąć każdą zaskakującą liczbę zobaczyć ruch brwi
wzdłuż miało powstać to miejsce
lokum dla odrzuconych
upchanych wzdłuż jednego pomysłu
skoszarowanych w porządku
mężczyzna pacynka zwisa z huśtawki w węzłach wełny
przemienia się kolor cyrkulacja wiedzy
prezent dla cesarza
(–.–.—-)
samotność to brak zrozumienia
podróż w substancji o nieznanej sile wyporu
w ciemności samolot zamyka ulicę
samemu sobie być miejscem
(–.–.—-)
rzeźbię kształt jak opowieść miejsce do ukrycia stawiam
na grzbietach lwów
o oczach wywróconych i sczerniałych torsach
jestem miastem kilku miast
jestem miastem kilku miast
o oczach wywróconych i sczerniałych torsach
na grzbietach lwów
stawiam miejsce do ukrycia rzeźbię opowieść jak kształt
(–.–.—-)
a wszystko to parawan czerwony śledź