Medice, cura te ipsum.
Ewangelia św. Łukasza, 4,23
Rohan, bohater Niezwyciężonego (1964), idący na spotkanie Obcych, pozbawiony broni, widzi w skalnej pieczarze tajemnicze misterium: „miliardy czarnych kryształków nekrosfery tworzące ogromną postać ludzką, jego własne oblicze zawieszone w pustce między zwisami chmury”. Nie zdoła poznać rzeczywistego sensu tego „przedstawienia”. Obserwuje jedynie „cień rzeczywistości” rzucany przez odbicie „czarnej chmury”, doznając silnego przeżycia estetycznego. Nie dopuści do zniszczenia obcej cywilizacji. Jak w „platońskiej pieczarze” widzi odbicie świata, którego nigdy nie będzie w stanie poznać. Czy był świadkiem próby porozumienia? Czy tylko swoistego „lustra”, jakie ukazała człowiekowi inna cywilizacja? Jesteśmy podobni do jeńców uwięzionych w jaskini, zwróconych twarzami do jej wnętrza. Z tego, co dzieje się na zewnątrz, możemy widzieć jedynie cienie. Znamy tylko rzeczy, a te są cieniami idei.
Czy jesteśmy sami we Wszechświecie? To pytanie od zarania dziejów towarzyszy człowiekowi wpatrzonemu w gwiazdy. Spragnionemu socjalnego dialogu. Wymiany doświadczeń. Zaspokojenia ciekawości. Poznania.
„W fizyce istnieje termin eksperymentu myślowego. Chciałbym przenieść go na pisarstwo, na literaturę. Jedno z najbardziej fascynujących zagadnień polega na tym, czy możemy wykroczyć poza człekokształtny tryb myślenia, czy też jesteśmy, jako gatunek, zamknięci naszą antropologiczną, ludzką normą myślową i językową” – pisał Lem w 1974 roku.
A zatem: czy możliwe jest międzygwiezdne „porozumienie”?
„Nie” – odpowiada Lem. Po pierwsze dlatego, że na drodze obiektywnego poznania nie możemy wyjść poza nasze wyobrażenia, nie wnikniemy do wnętrza obserwowanych zjawisk. Imperatyw Immanuela Kanta rozszerza Lem o kolejne przesłanie: obarczeni naszą wizją świata, tak naprawdę poszukujemy samych siebie, „lustra”, które odbija nasz antropocentryzm.
Dialog cywilizacji jest niemożliwy, ponieważ Kosmos jest zdeterminowany optyką narzędzi poznawczych Obserwatora, a Partnerzy zostają uwięzieni w swoich zamknięciach kulturowych.
„Mamy się za Rycerzy Świętego Kontaktu. Lecz nie szukamy niczego prócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Chcemy znaleźć własny, wyidealizowany obraz: to mają być cywilizacje doskonalsze od naszej, w innych spodziewamy się ujrzeć wizerunek naszej prymitywnej przeszłości” – twierdzi dr Snaut (Solaris, 1961).
Co więcej: nie wiadomo, czy inne cywilizacje przechodzą podobne etapy ewolucji jak na Ziemi. Natura – uważa Lem – mogła przecież wytworzyć i zapewne wytworzyła nieskończone ilości form życia, a Ziemianie są tylko jedną z takich projekcji. Cała nasza wiedza opiera się na swoistej rezygnacji, skoro tak naprawdę nie wiemy, jaka jest natura otaczających nas rzeczy.
I wreszcie, gdyby doszło do takiego „kontaktu”, to co zaoferowałby człowiek Innym? Wymianę doświadczeń, wiedzy? Bzdura. Nie szukamy jej poza Ziemią. Antropocentryzmem przeniknięte są nawet wytwory naszej kreacji. W Fiasku (1987), w Bajkach robotów (1964) Lem ujawnia coś niezwykle ważnego: w szaleńczym wyścigu technologicznym człowiek konstruuje myślące maszyny, ale te roboty myślą i przeżywają świat również w antropocentryczny sposób. O jakim doskonaleniu mowa, skoro myślące mózgi podpowiadają człowiekowi zniszczenie obcych cywilizacji, kierując się tymi samymi destrukcyjnymi pobudkami, co ich kreatorzy? Czy z tego piekła jest wyjście?
„Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości” („Przymierze Boga z Noem”, Pismo Święte, Pallottinum, Warszawa 1990)
Natura człowieka jest zła. Jak pisze Lem, „ewolucja wstrzykuje nam niejako radosną gotowość życia i dojrzewania, a gdy zaczyna się dostrzegać zło, człowiek powoli smutnieje”. W miarę poznawania świata, a także wejścia w kulturę – stajemy się coraz bardziej pochmurni i nieszczęśliwi. Losów człowieka – zdaniem Lema – nie determinuje prometeizm, bo nawet i on jest dwuznaczny, skoro „prometejskim ogniem podpala się domy i miasta”. Losy człowieka to dzieje niszczenia, gwałtów, wykorzystania sił postępu nie tyle dla dobra społecznego ile dla zniewolenia i destrukcji. To pewna „stała rozwoju” na planecie Ziemi. Jeśli człowiek posiądzie broń masowego rażenia, to bądźmy pewni, że kiedyś tej broni użyje. Pesymizmu dopełnia fakt, że Lem zdaje sobie sprawę z faktu, iż postępu technologicznego zatrzymać nie można, że jesteśmy jego zakładnikami i że im jest szybszy, tym szybciej zmierzamy do zagłady.
Również kultura stworzona przez człowieka, nie tylko jego wyposażenie genetyczne, ma w sobie wiele z okrucieństwa. Mechanizm przystosowawczy zawiera elementy agresji. Co więcej, dziś kultura degeneruje się tak szybko, jak nigdy dotychczas, zło narasta, staje się coraz bardziej realne, agresywne. Ludobójstwa obu wojen światowych, które – zdaniem Lema – są wynikiem eliminacji śmierci ze zbiorowej świadomości, to jeszcze nic w porównaniu z forsowaniem okrucieństwa w dzisiejszym świecie medialnym wspomaganym technologią: erotykę wypiera pornografia, bezinteresowność – wszechobecna komercjalizacja sztuki.
Diagnoza Lema nabiera przerażającej jasności. W Niezwyciężonym (1964) Lem każe Ziemianom wycofać się z piekielnego starcia technologicznego i opuścić planetę, skolonizowaną przez inną cywilizację, ponieważ spirala zniszczeń nie ma sensu i może prowadzić jedynie do totalnej zagłady. W ostatniej powieści Lema – Fiasko – człowiek nie zawaha się zaatakować Obcych, choć od tamtych czasów upłynęły lata świetlne, a misja, z jaką wyrusza ku gwiazdom, ma niemal prometejski charakter. Ale Ziemianie czują się upokorzeni i na dodatek dysponują potężną bronią, która może planetę obrócić w nicość. Więc niby dlaczego mają jej nie użyć?
„– A jeśli panuje tam zło?
– A czy istnieje uniwersalizm zła? –
– Obawiam się, że istnieje…”.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]