12/2023

Zbigniew Mentzel

Tajemnica narodzin, tajemnica śmierci

W roku 1957, ostatnim roku swego życia, dwudziestopięcioletni poeta Andrzej Bursa (jego „ironiczny” sposób życia w PRL znamy z pamiętnego opowiadania Stanisława Czycza And – jest to wstrząsające requiem dla przyjaciela), tenże więc Andrzej Bursa w wierszu Święty Józef pisał krótko przed śmiercią:


Ze wszystkich świętych katolickich

najbardziej lubię świętego Józefa

bo to nie był żaden masochista

ani inny zboczeniec

tylko fachowiec

zawsze z tą siekierą

bez siekiery chyba się czuł

jakby miał ramię kalekie

i chociaż ciężko mu było

wychowywał Dzieciaka

o którym wiedział

że nie był jego synem

tylko Boga

albo kogo innego


Bursa umarł w listopadzie. Nie dożył świąt Bożego Narodzenia. W Krakowie, swoim rodzinnym mieście, nie zdążył zobaczyć wystawianych z tej okazji nowych kunsztownych szopek, tych zwłaszcza, których twórcy, podobnie jak na wielu ikonach i obrazach, przedstawiali postać świętego Józefa oddzielonego od swojej rodziny, siedzącego samotnie w kącie, zamyślonego, zajętego jakąś dręczącą go sprawą. Krótka fraza z wiersza Bursy: „ciężko mu było”, nie daje wyobrażenia o dramacie duchowym pobożnego cieśli, który musiał mieć podejrzenie o cudzołóstwo młodej małżonki i nieślubne pochodzenie dziecka wydanego przez nią na świat. Starotestamentowy pogląd traktował bezpłodność jako hańbę. „Tajemnica narodzin «z Ducha Świętego i z Najświętszej Maryi Panny» – pisał Eugeniusz Trubeckoj – nie mieściła się w ramach tego poglądu i dla człowieka myślącego kategoriami Starego Testamentu była po prostu katastrofą, absolutnie niewyobrażalnym przewrotem, kosmicznym i moralnym jednocześnie. Ile musiała wycierpieć prosta i szczera dusza Józefa, na którą zwalił się ciężar aż tak strasznego doświadczenia.”

*
Postać świętego Józefa od dawna mnie ciekawi, a ciekawość tę wzmaga lektura znakomitej monografii Święty Józef. Człowiek Jezusowi najbliższy autorstwa Francisa L. Filasa, amerykańskiego jezuity słowackiego pochodzenia. Jest to najbardziej znana z siedmiu jego książek na ten temat. W swojej autobiografii wyznawał, że jeśli zbyt dużo o nich mówi, to tylko dlatego, że pragnie, aby człowiek, o którym je wszystkie napisał, „został pokochany”. Sam Filas, wnikliwie analizując ewangelie, zarówno te kanoniczne, jak i apokryficzne, odnosi się do Józefa z czcią, szacunkiem, a przede wszystkim ze współczuciem dla jego prób odnalezienia się w sytuacji, wobec której był bezradny. Zauważywszy że jego żona jest najwyraźniej brzemienna, i dobrze wiedząc, że on sam nie jest ojcem dziecka, nie mógł mimo wszystko uwierzyć, że Maria popełniła grzech, nie powinna więc być zniesławiona i narażona na ukamienowanie. Kiedy anioł Pański wyjaśnił mu we śnie sytuację, odsłaniając plan Stwórcy, Józef nie od razu mógł się z nim pogodzić. „Nie pytając go o zgodę, Bóg pozbawił go hebrajskiej radości życia spełnionego, izraelskiego szczęścia: oto mam swoją kobietę i cieszę się własnym synem. Józef został więc naznaczony krzywdą, ponieważ Bóg potraktował go jako narzędzie. W Izraelu co prawda wiedziano, że wybraniec Pana ma z reguły ciężki żywot. Każdy prorok miał ciężki żywot. Ale Józef został wtrącony w samotne przeżywanie swego poniżenia i w zgrozę ukrywanego głęboko w sercu żalu”.


*
Entuzjastą monografii Filasa był znakomity polski humanista Ryszard Przybylski. Do świętego Józefa miał on stosunek bardzo osobisty. W dzieciństwie, jak wyznawał, do jego pierwszych domowych obowiązków należało zapalanie oliwnej lampki przed wiszącą na ścianie ikoną, którą matka uważała za „prawdziwy święty obraz”. Ikona przedstawiała scenki związane z historią narodzin Pana Jezusa. Przyglądając się im codziennie z bliska, chłopiec zastanawiał się, dlaczego tylko święty Józef pogrążony jest na nich w smutku. „Był na dole, tuż‑tuż przy mnie. Reszta świata była wysoko, w górze, jakoś skupiona wokół Dzieciątka. On był sam. Robiło mi się przykro”.

W latach chłopięcych obiecywał sobie wtedy, że tajemnicę Józefa kiedyś wyjaśni. Dotrzymał tej obietnicy siedemdziesiąt lat później, pisząc esej Ikona mojej matki. Noc Narodzenia objawiała mu się jako dramat rodzinny. Rozgrywał się on oczywiście nie w rzeczywistości przez nas doświadczanej, tylko w „rzeczywistości mitu”. Dramat miał swój happy end. Na czym polegał? Przyglądając się uważnie wielu staroruskim ikonom, na jednej z nich – tak zwanej ikonie nowogrodzkiej – Przybylski dostrzegł Józefa, który opuścił swój poniżający kąt i z obrzeża został przeniesiony w centrum nadprzyrodzonego misterium. Malarz przedstawił go tuż obok Marii, wyraźnie zwróconej ku swemu małżonkowi i pełnej współczucia powstałego ze zrozumienia jego dramatycznej sytuacji.

I tak oto po siedemdziesięciu kilku latach zobaczyłem w końcu Józefa, który odzyskał swoją ziemską radość. Niepełną, daleką od wyobrażeń Izraela o spełnionym życiu i człowieczym szczęściu, ale jednak opromienioną czułością kobiety, którą odebrał mu sam Bóg. Z pogromu swej egzystencji uratował Józef to, co najbardziej cenne: współodczuwanie wspólnej trudnej doli. Zanim został wygnany z mitu, Maria podarowała mu najcenniejszy ludzki skarb: zrozumienie.


*
Przekonanie, że Józef znalazł wsparcie u swojej małżonki, że odzyskał równowagę ducha i podczas ucieczki do Egiptu poczuł się pełnoprawnym opiekunem Świętej Rodziny, wyrażone jest także w cytowanym na wstępie wierszu Andrzeja Bursy. Oto jego zakończenie:


a jak uciekali przed policją

nocą

w sztafażu nieludzkiej architektury Ramzesów

(stąd chyba policjantów nazywają faraonami)

niósł Dziecko

i najcięższy koszyk.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.