Wspomnienie pod wieloma względami tragicznej postaci bordoskiego łazika (którego losy przypomniał kanadyjski filozof oraz historyk medycyny Ian Hacking w książce Mad Travellers: Reflections on the Reality of Transient Mental Illness) stanowi kluczowy punkt odniesienia w powieści Wojciecha Nowickiego. Jednak Cieśniny to coś więcej niż równie fascynująca, co wywołująca przygnębienie podróż po historycznej mapie psychiatrii i neurologii. Bohaterem dzieła rodzimego pisarza, kuratora wystaw fotograficznych oraz recenzenta kulinarnego, jest – początkowo – piętnastoletni tułacz, cierpiący na niezdiagnozowaną chorobę objawiającą się silnymi bólami głowy prowadzącymi do ataków przypominających epilepsję.
Protagonistę, wyruszającego na spotkanie z odwiedzającym Polskę kanadyjskim znachorem (wszak mimo niewielkich nadziei na wyzdrowienie narrator nie składa broni), obserwujemy w nieustannym ruchu: przejażdżka tramwajem, podróż pociągiem czy piesza wędrówka to główne, choć nie jedyne formy aktywności tego mrocznego turysty (skrzętnie odwiedzającego opuszczone szpitale psychiatryczne, zakątki pozbawione niegdysiejszej świetności czy miejsca będące symbolami szeroko rozumianej klęski), odnajdującego w niekończącej się wędrówce – która nie prowadzi do uleczenia, lecz oferuje tymczasową ulgę – kruche poczucie wolności.
Neapol, Kowno, Sofia, Stambuł, Tanger czy Fez to wybrane miejsca przystankowe w onirycznej odysei protagonisty, sumienne rekonstruującego topograficzny, ale także historyczno-kulturowy pejzaż odwiedzanych przez siebie zakątków, dokonując przy tym autodiagnozy swojego stanu: „Ogarnięty bólem stawałem się centrum świata na skraju rozpadu, jego siejącym zniszczenie ciemnym jądrem, wibrowałem jak bezwładne mięso, które przed chwilą jeszcze było żywą istotą, świąteczną rybą albo kotem czy psem, a teraz ze zmiażdżoną głową leży na drodze i tylko jedna tylna łapa drży leciutko, stuka o podłoże jak noga parkinsonika, jakby delikatnie wybijała szybką melodię; jednak to drżenie, jedyna oznaka życia, zaraz również ustanie” – przekonuje narrator.
Przybierające formę dziennika podróżnego (choć jednocześnie wykraczające poza tę formułę) Cieśniny to urzekająca przenikliwością oraz językową precyzją, w dodatku zaprawiona poetycką nutą i szczyptą czarnego humoru opowieść, w której autor Odbicia nawiązuje do dorobku i/lub życiowych doświadczeń Adama Mickiewicza (w kontekście decyzji wieszcza – skądinąd mocno przez Nowickiego „odbrązowionego” – o umieszczeniu w zakładzie psychiatrycznym jego żony Celiny), Jana Potockiego, Tomasza Manna, T.S. Eliota, czy Williama S. Burroughsa. Fantasmagoryczna, skrzętnie zacierająca granice między binarnymi opozycjami (jawa‑sen, prawda‑kłamstwo, zdrowie‑choroba, jawne‑utajone, pamięć‑zapomnienie) proza twórcy Dna oka. Esejów o fotografii angażuje uwagę czytelnika, nie mówiąc już o jego emocjach i zmysłach, ze szczególnym uwzględnieniem wzroku i powonienia. Nowicki osiąga bowiem mistrzostwo w kreowaniu sugestywnych opisów miast odwiedzanych przez bohatera. Miejsc nader często naznaczonych piętnem atrofii i rozkładu, pod wieloma względami odzwierciedlających psychiczną kondycję narratora.
„Kiedy wracałem autobusem do domu w niebieskiej poświacie ledowego oświetlenia, ze zmęczenia rozpamiętywałem poznane kiedyś cieśniny czujnie strzeżone przez służby kolejowe, pograniczników i żołnierzy, zobaczyłem miejskie ziemie niczyje, już dawno opuszczone przez wszelkie służby, mimo że dla dobra ludzi ktoś ich powinien nadal pilnować, a także miasta podzielone murem, bliznami w krajobrazie, przypominałem sobie rzeczne brody i górskie przepaście. Widziałem też cieśniny dzielące przestrzenie w umysłach, tak wąskie, że tylko krok od jawy do snu, od równowagi do obłąkania, ułożone obok siebie tak blisko, że już właściwie nie wiadomo, czy cokolwiek je dzieli, są bowiem jak prądy smagające pływaka, który z komfortowej temperatury wpada nagle w lodowaty przerębel, czuje, jak pod wpływem potężnego mrozu sztywnieją mu ręce i nogi i wydaje mu się, że ciało runie za chwilę na dno jak kamień. Moja pamięć pełna jest takich miejsc, tylko z nich się składa” – zaznacza protagonista, rzucając nieco więcej światła na kwestię tytułu niniejszej książki, będącej opowieścią o cierpieniu, (nie)zwykłym szaleństwie i poszukiwaniu przejrzystości umysłu w akcie niekończącej się wędrówki. Mówiąc krótko: gęsta, erudycyjna, zaprawiona pierwiastkiem melancholii proza.