04/2019

Janusz Drzewucki

Niepojętość istnienia
według Jarosława Marka Rymkiewicza

1. Zatytułowana niemal sensacyjnie książka Adam Mickiewicz odjeżdża na żółtym rowerze pióra Jarosława Marka Rymkiewicza to tom szósty z cyklu eseistycznych opowieści Jak bajeczne żurawie – o życiu i twórczości autora Pana Tadeusza. Tom pierwszy zatytułowany Żmut ukazał się nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu w roku 1987, czyli ponad trzydzieści lat temu. Bez kłopotu mogę sobie wyobrazić, że ktoś, kto urodził się w roku 1987, lekturę sześcioksięgu Rymkiewicza zaczyna właśnie nie od pierwszego, lecz szóstego tomu, czyli jak najbardziej achronologicznie. Rzecz jednak w tym, że cykl Rymkiewicza da się czytać na wspak, od tyłu, od końca do początku. A to z tej prostej przyczyny, że koleje życia i twórczości pierwszego z wieszczów eseista opowiada, połowicznie tylko przestrzegając zasad chronologii. Nie ulega wszak wątpliwości, iż Mickiewicz wileńsko-kowieński, Mickiewicz berlińsko-drezdeński, wreszcie Mickiewicz paryski, a nawet stambulski to jedna i ta sama, a jednocześnie nie jedna i ta sama osoba. Cokolwiek to znaczy.

Bez większego trudu mogę też sobie wyobrazić, że ów ktoś, kto urodził się trzydzieści lat temu i kto właśnie przeczytał Adama Mickiewicza na żółtym rowerze, dowiedział się przy okazji, że i sam autor tej książki jest poetą, poszedł do księgarni i znalazł tam zbiór jego oktostychów Metempsychoza, tym samym zaczynając lekturę również poezji Rymkiewicza od końca, na wspak. I nie ma w tym niczego zdrożnego. Bo w rzeczy samej tylko rówieśnik poety ma szansę czytać go chronologicznie, z zachowaniem właściwego dla czasu, w którym poszczególne zbiory wierszy się ukazywały, kontekstu historycznego, ale przecież także politycznego i społecznego; nie mówiąc już o tym, którego w żaden sposób nie da się określić, bowiem jest niewypowiadalny, chociaż jest, chociaż był.

Pilnuję się, aby Adama Mickiewicza na żółtym rowerze nie nazwać ostatnim tomem cyklu Jak bajeczne żurawie, nie ma bowiem żadnej pewności, że tomem tym Rymkiewicz zamyka pracę nad biografią i dziełem autora Dziadów. Zapewne nie bez przyczyny na okładce czwartego z cyklu tomu Do Snowia i dalej… znalazła się informacja, że jest on „częścią niekończącej się opowieści o czasach i życiu Adama Mickiewicza”. Sformułowanie „nie kończąca się opowieść” wydaje mi się wobec pracy Rymkiewicza wręcz kluczowe. Zwłaszcza że jest on również współautorem tomów: Mickiewicz, czyli wszystko. Z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Adam Poprawa (1994) oraz – obok Doroty Siwickiej, Aliny Witkowskiej i Marty Zielińskiej – Mickiewicz. Encyklopedia (2010). O wierszach takich, jak Mickiewicz w Paryżu, Wiersz dla Maryli Wereszczakówny czy Mesjanizm wspominam już tylko dla ścisłości.

2. Zacznę raz jeszcze, raz jeszcze od początku. Tom pierwszy Żmut ukazał się w roku 1987 w Paryżu nakładem Instytutu Literackiego. Tom drugi Baket w roku 1989 nakładem Wydawnictwa Aneks w Londynie. Obydwie książki zostały ogłoszone przez wydawnictwa emigracyjne, w czasie gdy w kraju obowiązywała cenzura. Autor tych książek zresztą od lat publikował poza cenzurą: w oficynach na emigracji, a jeśli w kraju, to w wydawnictwach działających poza cenzurą, bez państwowego debitu, a więc pod ziemią, czyli biorąc pod uwagę ówczesne realia panujące w PRL – nielegalnie. Widomym tego dowodem znajdujące się na moich półkach takie właśnie „nielegalne” wydania: zbioru wierszy Mogiła Ordona, opowieści Rozmowy polskie latem roku 1983 oraz eseju Umschlagplatz.

Gdy Rymkiewicz wydawał Baket, mowy o cyklu Jak bajeczne żurawie jeszcze nie było. Wręcz przeciwnie. Na stronie redakcyjnej tego tomu pomieszczono informację, że to cykl zatytułowany Wilno i wilnianie w XIX stuleciu: tom pierwszy Żmut, tom drugi Baket, tom trzeci zaś – „w przygotowaniu” – nosić będzie tytuł Murawiew Wieszatiel. A jednak tom trzeci ukazał się – po zniesieniu cenzury, nakładem Wydawnictwa Arcana w Krakowie w roku 1994 – pod tytułem Kilka szczegółów i jako część cyklu Jak bajeczne żurawie. Tytuł tego cyklu pojawia się w tym tomie po raz pierwszy. Na końcu książki, za spisem bibliograficznym, pojawia się nazwa cyklu wraz z wyszczególnionymi tytułami trzech pierwszych części i anonsem, że tom czwarty – „w przygotowaniu”! – nosić będzie tytuł Topiel. Gwoli ścisłości: tom Kilka szczegółów został opatrzony mottem, pięcioma wersami z Pana Tadeusza, a ściślej z Epilogu: „Jak bajeczne żurawie nad dzikim ostrowem” etc.; i uprzedzając fakty, mottem tym autor opatrzy następne książki z tego cyklu. Tyle tylko, że książka pod tytułem Topiel nigdy się nie ukazała, natomiast w roku 1996 nakładem również Arcanów w Krakowie wyszedł tom zatytułowany Do Snowia i dalej… Czytelnik tego tomu dowiedział się, że to nie koniec opowieści o wieszczu, „w przygotowaniu” znajduje się bowiem tom piąty zatytułowany Na Judahu skale. A jednak tom piąty cyklu, który ukazał się dopiero w roku 2012, nosi tytuł Głowa owinięta koszulą.

Czy planowane książki: Murawiew Wieszatiel, Topiel oraz Na Judahu skale to – odpowiednio – Kilka szczegółów, Do Snowia i dalej… oraz Głowa owinięta koszulą? Czy jednak nie? A może wydane koniec końców książki, to te, które autor napisał mimo wcześniejszych planów; jakich nie przewidział, a jakie mu się napisały, chociaż ich nie planował? Chyba to drugie, ale tylko chyba. Można byłoby spytać o to samego autora, lecz niewykluczone, że albo rozłożyłby bezradnie ręce, albo udzieliłby takiej odpowiedzi, z której wynikałoby, że skoro tak ciężko przychodzi nam przepowiadanie przeszłości, a więc tego, co się już zdarzyło, to jak przewidzieć przyszłość, a więc to, co się dopiero zdarzy?

3. Tematy blisko czterdziestu szkiców składających się na szósty tom opowieści o Adamie Mickiewiczu i jego fenomenie – zarówno rzeczywistym, jak i wirtualnym – są nieprawdopodobnie wręcz wyszukane. W tym sensie, że nieoczywiste, a nawet niewyobrażalne. No bo komu przyszłoby do głowy, aby zastanawiać się nad młodzieńczymi zabawami przyszłego wieszcza, takimi jak gra w ciuciubabkę czy chodzenie na szczudłach? Kto wpadłby na pomysł, aby pisać o tym, jak przyszły wieszcz radził sobie z praniem osobistych rzeczy w podróży, czym zapalał fajkę, jak zdobywał gęsie pióra, którymi pisał swoje – jak miało się okazać – nieśmiertelne strofy; wszak „tak przed nim, a także po nim nikt po polsku nie pisał”. Bo że atrament i pióro można było w Paryżu kupić w sklepie, to oczywiste, ale gdzie kupowało się gęsie pióra, nie ma żadnego świadectwa w piśmie. A może się nie kupowało tylko zdobywało innym sposobem? Bo o tym, że Mickiewicz osobiście piór nie temperował, wiadomo. W Moskwie i w Petersburgu zajmował się tym Franciszek Malewski, w Dreźnie i w Rzymie Antoni Odyniec, a w Paryżu Henryk Służalski. Ale to ciągle pytanie bez odpowiedzi: czy Służalski kupował pióra w sklepie papierniczym czy może wyrywał je „z przypadkowego gęsiego ogona”? A jest się nad czym zastanawiać, jak wyznaje bowiem, nie bez zdziwienia zresztą, sam Rymkiewicz: przeczytał setki, a nawet tysiące książek o literaturze i obyczajowości XIX wieku (i to w kilku językach, jak łatwo się domyślać, znając jego dokonania translatorskie), lecz w żadnej z nich nie znalazł choć najmniejszej informacji na temat tego, skąd piszący brali gęsie pióra, „co trzeba było zrobić, żeby wejść w posiadanie takiego przedmiotu”.

Wyobraźnię eseisty rozpalają bambosze wieszcza, jakie zapamiętał zaprzyjaźniony z Ludwikiem Feuerbachem niemiecki poeta Alfred Meissner, który (prawdopodobnie za namową Heinricha Heinego) odwiedził Mickiewicza w roku 1847 w mieszkaniu przy rue de Boulevard. Następnie szlafrok, o jakim napisał Onufry Pietraszkiewicz w roku 1819 i jeszcze drugi szlafrok z roku 1854 czy 1855 opisany we wspomnieniach Alojzego Ligenzy Niewiarowicza, w którym wieszcz paradował w mieszkaniu przy rue de Sully; ale który może wcale nie był szlafrokiem, tylko starym podartym płaszczem, o czym zaświadczył malarz Wojciech Stattler. Wreszcie palto, w jakim wykładał w Collége de France, o czym poinformował uczestnik tych wykładów Stefan Witwicki w liście do Józefa Bohdana Zalewskiego z 26 grudnia 1840 roku.

Intryguje Rymkiewicza, po jakie licho w 1837 roku Mickiewicz – gdy mieszkał przy rue du Val-de-Grâce – kupił żonie Celinie fortepian Erarda, skoro nie miał na to pieniędzy, i skąd wziął pieniądze, skoro przecież ów fortepian kupił; i czy to był ten sam fortepian, na którym potem w mieszkaniu przy rue d’Amsterdam grał Fryderyk Chopin? I to grał w białych rękawiczkach! Z jednej strony badacz zastanawia się nad tym, co poeta tak naprawdę trzyma w dłoni na słynnej fotografii wykonanej przez Michała Szweycera w roku 1853, bo może to wcale nie był kostur wędrowca, pielgrzyma, w co chętnie wierzymy? Czy jest możliwe, aby sam poeta umiał obsługiwać maszynę dagerotypową? Natomiast z drugiej jego uwagę zaprząta to, co stało się z rękopisami poety, ale nie – że się tak wyrażę − z czystopisami, lecz brudnopisami, zapiskami na kartkach, karteczkach, karteluszkach; to, co czytał w trakcie pisania Pana Tadeusza, a czytał książkę niemieckiego lekarza i „badacza zaświatów” Justinusa Kernera Die Seherin von Prevorst wydaną w 1829 roku, przełożoną na język polski przez Wincentego Topora Matuszewskiego w trakcie – o czym nie sposób nie wspomnieć – powstania listopadowego.

Dla Rymkiewicza nie ma spraw nieważnych, nieistotnych – jeśli jakkolwiek związane są z osobą Mickiewicza. Autor zastanawia się, czy wieszcz lubił koty i jak sobie radził z pluskwami, ale także z wszelkimi insektami, a więc już to komarami, już to wszami, z którymi w pierwszej połowie XIX wieku zaciekle walczyła cała Europa, poczynając od Moskwy i Petersburga, przez Nowogródek i Weimar, aż po Paryż; a nawet: czy interesował się śmieciami? Asumpt do tego pytania daje badaczowi zapisek Karola Brzozowskiego, poety towarzyszącego wieszczowi podczas podróży do Stambułu w roku 1855, gdy ten w trakcie pobytu w Smyrnie zamiast tzw. Grotą Homera zainteresował się leżącą nieopodal stertą śmieci. Nie ma zatem niczego zaskakującego, że Rymkiewicz jest w stanie zająć się pękniętym lustrem z mieszkania Zygmunta Krasińskiego przy ulicy Babuino w Rzymie, skoro w lustrze tym w roku 1848 przeglądał się, i to nie raz, sam Adam Mickiewicz. Cóż, nie od dzisiaj – lecz od rewelacyjnych rozpraw Aleksander Fredro jest w złym humorze (1977) oraz Juliusz Słowacki pyta o godzinę (1982) – wiemy, że Jarosław Marek Rymkiewicz przeniósł polonistyczne myślenie oraz polonistyczne pisarstwo w inny wymiar, wyniósł na niespotykany dotąd niebotyczny wręcz poziom.

4. O samej twórczości Adama Mickiewicza w tej książce niewiele. Dlatego też nie sposób nie zatrzymać się przy przypomnieniu badacza, że Pan Tadeusz początkowo nosił tytuł Żegota i zaczynał się nieco inaczej, mianowicie: „Ojczyzno, Litwo moja, ty jesteś jak zdrowie”; a także przy pięciu wersach, zapamiętanych i zapisanych przez Karola Libelta z improwizacji Mickiewicza podczas kolacji u Eulogiusza Zakrzewskiego w Berlinie w czerwcu 1829 roku: „Niech mi Szyller albo Goethe / Wskaże równego poetę / Ja pan rymów; siłą ducha / Wskrzeszam temu, co mnie słucha / Z piersi mojej pieśń”, co zaś inny uczestnik tej kolacji, historyk Wojciech Cybulski, zapamiętał nieco inaczej: „Czyś ty mi Szyller lub Goethe – widział równego poetę?”; ale i jedno, i drugie świadczy o ogromnej samoświadomości Mickiewicza, zdającego sobie sprawę ze skali własnego geniuszu, dzięki czemu jego miejsce jest co najmniej obok Goethe, Schillera, no i rzecz jasna Puszkina.

Pisząc o tych wszystkich zagadkach, jakie Mickiewicz po sobie zostawił, Rymkiewicz nieustannie zastanawia się nad tym, o czym one świadczą i w jaki sposób dają się wypowiedzieć, czyli w jaki sposób istnieją w języku. Intryguje, a może nawet bulwersuje go zarówno istnienie, jak i nieistnienie. Tym samym co kilka prawie stron podejmuje próbę zdefiniowania zarówno istnienia, jak i nieistnienia, w sensie już to ogólnym, już to poszczególnym. Posługuje się językiem mniej polonistyki, czy jeszcze inaczej rzecz ujmując literaturoznawstwa, bardziej zaś językiem samej literatury, co tu dużo ukrywać – poezji, albo jeszcze lepiej – prozy poetyckiej. Powiada na przykład: „Istnienie to jest coś takiego, co krąży i musi krążyć – wokół czegoś, co jest ślepe, mroczne niewypowiadalne” (w rozdziale Ciuciubabka – Fredro z zawiązanymi oczami) albo: „Cokolwiek istniało, było […] dla Mickiewicza, bez względu na sposób istnienia, wypełnione duchową treścią, a dopiero potem (drugorzędnie) czymś innym” (Pies i koło powozu).

Kwestii tej niemal w całości poświęcony jest szkic Mostek To lubię. Eseista twierdzi tutaj: „coś, co istniało w istnieniu […], coś takiego nieźle istniejącego, znika z istnienia i traci istnienie” i być może istnieje nadal, lecz „skryte poza istnieniem, istnieje niejawnie, nawet bezistnieniowo […], istnieje odmiennie albo istnieje niemal, albo istnieje inaczej, albo istnieje w jeszcze jakiś inny sposób”. Że to skomplikowane i nieco niejasne? Ależ oczywiście. Badacz ma tego pełną świadomość i jakby uprzedzając pytania czytelników, wynikające z ich konsternacji lub bezradności poznawczej, jakich mogą doświadczyć w trakcie lektury książki, mniej więcej w jej połowie, w tekście Koty Oleszkiewicza (tak na marginesie: piszę tę recenzję w Międzynarodowy Dzień Kota, czyli w niedzielę 17 lutego) konstatuje: „Niepojętość istnienia – gdybyśmy mogli coś o niej powiedzieć, to stałaby się ona czymś do pojęcia, a więc przestałaby być niepojętością – niepojmowaniem niepojmowalnego”. „Niepojętość istnienia” oraz „niepojmowanie niepojmowalnego” – to kluczowe sformułowania myślenia Jarosława Marka Rymkiewicza o świecie, o życiu i rzecz jasna również o sobie i swoim miejscu w świecie i wszechświecie.

5. Istnienie i nieistnienie, a zatem coś i nic. Czy to, co jest, z czasem staje się tym, co było, odchodzi do nicości: coś zamienia się w nic? Wydaje się to oczywiste, ale czy rzeczywiście oczywiste? Eseista przypomina historię otwarcia trumny wieszcza 27 czerwca 1890 roku. Okazało się wówczas, że nie ma w niej kilku przedmiotów, w których bądź z którymi pochowano poetę w 1855 roku: m.in. konfederatki, fraka, futra, a także metalowych medalików, guzików od koszuli. Co się z nimi stało? Pytanie bez odpowiedzi? Może po prostu zamieniły się w czystą nicość? Ale czy to możliwe, czy to prawdopodobne, aby coś, co istniało, zamieniało się w czyste nieistnienie? Stąd odpowiedź: „To oczywiście niemożliwe, bo coś może zamienić się tylko w coś (nawet coś kompletnie innego; kompletnie niepodobnego; w coś odlotowego) – ale nie może zamienić się w nic”. To w rozdziale Trumienne włosy z cmentarza w Montmorency, natomiast w rozdziale Niewidzialny kałamarz przy ulicy Saint-Nicolas d’Antin eseista zwraca nam uwagę na fundamentalne sprawy; mianowicie na to, że to, co nie istnieje, czyli należy do nicości, w pewnym sensie jednak istnieje – skoro jesteśmy w stanie sobie to wyobrazić, o tym myśleć, o tym mówić – „ale tylko na tyle, na ile nicość ma prawo (i ochotę) do istnienia”. Skoro o nicości, a raczej o tym, o czym myślimy, że jest nicością, da się mówić, znaczy, że to nie jest nicość w sensie ścisłym, czysta nicość równoznaczna z „nicością językową”.

Do rozważań na ów temat wraca Rymkiewicz w tekście Pierścień Maurycego Prozora. Opowiedziawszy anegdotę o wielkopańskim geście hrabiego, udającego się wraz z Mickiewiczem na konną przejażdżkę wzdłuż brzegu Niewiaży (kto ciekawy szczegółów, musi wziąć książkę do ręki), eseista stwierdza kategorycznie: „nie ma nicości, której ktoś by doświadczył lub która była ze swego sposobu istnienia doświadczalna – nic takiego, co moglibyśmy pojąć (doświadczywszy tego) jako nicość, nie jest nam dane i najprawdopodobniej (można tu zrobić takie zastrzeżenie) nigdy nikomu nie było dane”. Nicość jako taka okazuje się więc „nieopisywalna i niewypowiadalna”. Co więcej: „Możliwość wypowiedzenia (wypowiadalność) wyrzuca wszystko (wszystko, co istniało, istnieje lub będzie istniało) poza nicość – w ten sposób i tylko dzięki temu nicość (z której wszystko jest wyrzucone) może pozostawać niewypowiadalną i niepojmowalną nicością”. Analizując na samym końcu książki w tekście Koszulka śmiertelna stambulska relację pułkownika Emila Bednarczyka o ostatnich chwilach życia i zgonie wieszcza w drewnianym domku na skrzyżowaniu ulic Jeni Szeri i Kalendżi Kuluk w Stambule 26 listopada 1855 roku (na marginesie dodaję: relację spisaną dopiero w roku 1877), Rymkiewicz – jak sądzę – szuka tego, co można byłoby określić mianem znaku nieśmiertelności, stąd przecież jego wiara, „że poza nicością jest jeszcze coś istniejącego, coś takiego, co do nicości, nie należy”. I dzięki temu właśnie możemy, a nawet musimy ciągle rozmyślać o tym, co Adam Mickiewicz zapisał w swoich utworach, a także swoim życiem.

6. Siłą napędową eseistyki Jarosława Marka Rymkiewicza jest z jednej strony erudycja, a z drugiej wyobraźnia. Wyobraźnia pozwala mu stawiać pytania, jakich żaden badacz jeszcze nie postawił, jakie żadnemu badaczowi wcześniej się nie przyśniły, erudycja zaś pozwala zmierzyć się z tymi pytaniami, pozwala podjąć zawarte w nich wyzwania: już to poznawcze, już to artystyczne.

Pisząc o Mickiewiczu, Rymkiewicz ma odwagę to i owo napisać o sobie, na przykład wtedy, gdy – w szkicu tytułowym – wyznaje, jak żona namówiła go, aby ogolił głowę na łyso. I gdy już to się stało, doszedł do wniosku, że różnica między wieszczem a nim polega na tym: „że on do końca życia miał piękne siwe włosy, które spadały mu na ramiona, a ja mam łysą czaszkę i do końca życia będę ją golił rano przed lustrem w łazience”. Dlatego też bez ceregieli opowiada swój sen z 4 na 5 października 2010 roku, w którym autor Pana Tadeusza w cylindrze i w surducie zasuwa na jak najbardziej współczesnym rowerze, wyposażonym w amortyzatory i przerzutki oraz inne ultra i mega rewolucyjne gadżety. Opowiadając nam ów sen, opowiada nie po to, aby ujawnić jego drugie lub trzecie znaczenie – rzecz jasna ukryte i dla zwykłego śmiertelnika niedostępne, które to znaczenie stanowiłoby efektowną pointę książki – lecz po to, aby przedstawić w tej sytuacji dość paradoksalną konkluzję: otóż sen – w domyśle każdy sen – „znaczy tylko tyle, ile jawnie znaczy, i już nic więcej”. W ten oto sposób sen o Mickiewiczu pomykającym na rowerze nie znaczy nic więcej niż znaczy; ale to nie oznacza jednak, że nie znaczy nic i jako taki pozostaje bez znaczenia.

Mówiąc o sobie, bardzo, ale to bardzo dyskretnie, przywołując w tekście siebie samego, a ściślej własne doświadczenia egzystencjalne i artystyczne, Rymkiewicz, pisząc jednoczesnie o Adamie Mickiewiczu, jest władny, ma prawo zdobyć się i na takie, jak najbardziej nowoczesne czy − jak kto woli − postnowoczesne refleksje natury ogólnej: „Poezja (ale tylko wielka) to jest właśnie rodzaj takiej cyrkowej zręczności, chodzenie na szczudłach po balustradzie mostku albo skakanie na szczudłach nad dziurami mostku” (Na szczudłach) lub: „Każdy wielki pisarz jest po trosze bejsbolistą, kimś w tym rodzaju – podskakuje, kołysze się na zgiętych nogach, wymachuje pałką – trafi lub nie trafi” (Kostur według Szweycera). Bo też nikt we współczesnym literaturoznawstwie, we współczesnej polonistyce nie potrafi – tak jak potrafi właśnie Jarosław Marek Rymkiewicz – przekraczać granic genologicznych; posługiwać się językiem nauki i literatury, rozumu i wyobraźni, krótko mówiąc: poezji.

Jarosław Marek Rymkiewicz: Adam Mickiewicz odjeżdża na żółtym rowerze,
Fundacja Evviva L’arte
Warszawa 2018, s. 228.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.