Śliczny mężczyzna grał.
Przebierał kosteczkami palców, uderzał w biel i czerń,
napięte drżały struny, w tym wielkim szarym domu
zamarłych namiętności.
Zbyt ładny muzyk grał i śpiewał ptak w ogrodzie zaniedbanym
w wieczór majowy, leśny.
Roz-ist-nia-ła się muzyka w pokojach tych, co już odeszli
zbyt dawno, by jeszcze kogoś bolał żal.
Pianista grał,
a w lśniącej czerni fortepianu odzwierciedlały dłonie się
jak skrzydła ptaka trzepotliwe
nad bielą kości słoni i czernią drzew umarłych.
Dźwięki spajały się w muzykę
i śpiewał młody ptak.