Chodzi więc autor po Rzymie, wodzi po nim wzrokiem i powoli staje się dla czytelnika jego refleksji jasne, że nie tylko o to mu chodzi, że chodzi i ogląda, lecz także o to, że po prostu Rzym się rozsypuje, że to miasto-symbol przekroczyło jakiś punkt krytyczny swojego rozwoju i zaczęła się faza schyłkowa. Za dużo ludzi, za duży ruch, za ciasno w nim i brak mu dobrej organizacji życia. Z jednej strony niby wszystko jest jak trzeba: urzędy działają, ludzie pracują, turyści zwożą kasę, muzea pokazują wspaniałe dzieła, życie kulturalne kwitnie – po prostu glamour, no może prawie glamour. Tym Rzym przyciąga. A z drugiej strony Kępiński widzi, że „prawie każda ulica w mojej dzielnicy obfituje w dziury tak wielkie, że nawet droga z Przemyśla do Drohobycza na Ukrainie wydaje się być lepsza”. I wspomaga się wypowiedziami z sondy przeprowadzonej przez dziennik „La Repubblica” – na przykład: „Jeszcze trzydzieści lat temu Rzym był miastem wspaniałym. A dzisiaj? Otaczają mnie – pisze czytelnik – hałdy śmieci, brud. Do nosa wciska się smród. Ceny mamy jak w Paryżu, standard jak w Kairze”.
Po prostu jest już, albo za chwilę będzie, po Rzymie. Niby już Sienkiewicz ubolewał nad upadkiem antycznego Rzymu i Paweł Muratow także, i inni. „Od czasów Muratowa […] chcemy zobaczyć minione zamiast tego co jest” – trafnie spostrzega Kępiński, jak przystało na erudytę, zaglądając do tekstów swoich rzymskich poprzedników. Ale on nie jest tu przejazdem i wie, że współcześni Włosi z niewyobrażalną dla nas, Polaków, niefrasobliwością traktują to dziedzictwo historii i sztuki, które mają pod swoją opieką. Tyle tego mają, że kiedy coś się zawali, to nie robi na nich dużego wrażenia. Są jak ten policjant, którego autor zaczepia pytaniem, co się stanie z zawalonym budynkiem i który „wzrusza tylko ramionami”: „Od czasu do czasu coś się wali. Taki kraj”. „Włosi mają krótką pamięć i nadmiar ruin i zabytków na głowie” – smętnie przy innej okazji komentuje Kępiński.
Szczególnie mocno przeżył odwiedziny w zniszczonej przez trzęsienie ziemi w 2009 roku L’Aquili w Abruzji, bo nie może się nadziwić, że blisko dziesięć lat później jego stara część jest nadal nieodbudowana i w gruncie rzeczy nikt się tym nie przejmuje. I odnoszę wrażenie, że trzęsienie ziemi, nawiedzające od czasu do czasu i z różną siłą Włochy i opisywane przez Kępińskiego kilka razy w jego książce, jest dla niego czymś większym niż tylko zjawiskiem przyrodniczym (nie bez powodu opisuje akurat spektakl teatralny przerwany przez wstrząsy i po chwili wznowiony oraz dość obojętną reakcję publiczności na trzęsienie ziemi). To symboliczna siła, która ostrzega i grozi, przypomina o naszej znikomości, o tym, że cokolwiek byśmy zbudowali i później adorowali, może być zniszczone w mgnieniu oka mimo naszych zachwytów. Wprawdzie autor daje wątłą iskierkę nadziei, kiedy pisze o Florencji: przypomina Hitlera, który mimo hekatomby zwalonej na inne regiony, włoskie zabytki uszanował, oraz że po wielkiej powodzi w 1966 roku Florencja była ratowana i uratowana przez Włochów oraz międzynarodową społeczność. Ale to incydenty – trend jest taki, że ziemia się trzęsie, dorobek cywilizacji śródziemnomorskiej się sypie. I to jest w moim odczuciu trzecie znaczenie tytułu: symbolem tej kultury jest Rzym i „po Rzymie” znaczy, że już jest po wszystkim, że świat wchodzi w epokę dramatycznych zmian niszczących tę kulturę, którą symbolizuje Rzym. Że już po Rzymie, choć boimy się to przyznać. I on też tego wprost nie napisał. Słusznie zresztą. Ale napisał i ułożył swoją książkę tak, by dyskretnie pokazać, że żyjemy na ostrzu noża, że ze wszystkich stron napływają do nas sygnały, z których nie chcemy sobie zdawać sprawy, „chcemy zobaczyć minione zamiast tego co jest”, jak napisał i co już tu cytowałem. Kępiński stara się patrzeć w jedną i drugą stronę, opisać to zderzenie wzniosłego z wulgarnym i byle jakim, bo w tym widzi podstawowy konflikt. Nawet nie w politycznym bałaganie, który bezpośrednio wpływa na nasze życie, bo ten bałagan jest tylko jednym z przejawów trzęsienia wartości, które rozgrywa się o wiele głębiej i na razie mało spektakularnie A przecież nawet taki banał, jak to, że ktoś uparcie niszczy plansze z wierszami rozmaitych poetów, też jest znakiem, który otrzymujemy i który w nikim – oprócz voyeura Kępińskiego – nie wzbudza refleksji. To drobiazg, ale drobiazgiem nie są ruiny stolicy Abruzji pozostawionej samej sobie. Drobiazgiem nie jest to, że – jak pisze – „rzeczywistość miesza się w Rzymie [czytaj: w naszym kręgu kulturowym – lb] z mitem, świat wspaniałego antyku i przepysznych galerii styka się tutaj z fałszem, korupcją i dziurami w drogach”. „Po Rzymie” w takim rozumieniu jest może nazbyt alarmistyczne, bo w takim sensie jeszcze po Rzymie nie jest, ale jak się dzisiaj nie krzyknie, to myśl przepada, bo rozsądnego szeptu nikt nie usłyszy.