Z podobnym niezrozumieniem (ale już własnego losu) odebrał przyznanie mu Nagrody Goncourtów jej ostateczny laureat Jean‑Paul Dubois (ur. 1950). „To wszystko jest trochę nierealne”, przyznał autor powieści Nie wszyscy ludzie żyją w ten sam sposób (Tous les hommes n’habitent pas le monde de la même façon, L’Olivier). Pomimo pokaźnego dorobku literackiego i kilku ekranizacji filmowych zrealizowanych na podstawie jego książek Dubois nie pojmuje medialnego szumu, jaki wywołują literackie nagrody. On sam bardziej sobie ceni wolny czas. A czasu bohater jego ostatniej powieści ma pod dostatkiem. Paul Hansen odsiaduje karę w więzieniu Bordeaux (wbrew pozorom chodzi o zakład karny o zaostrzonym rygorze mieszczący się w Montrealu, w prowincji Québec), gdzie dzieli celę z członkiem gangu Hells Angels. Paula nawiedzają jego bliscy zmarli: żona, w której żyłach płynie krew irlandzkich pionierów i Indian, ojciec, duński pastor, który stracił wiarę, matka (ateistka i libertynka) oraz suka Nouk. Zdaniem francuskich krytyków jest to prawdopodobnie najpiękniejsza powieść Dubois. Pisarz zawarł w niej powtarzające się często u niego motywy: postać dentysty, wypadek, organy Hammonda czy imię tytułowego bohatera, Paula.
Od ponad trzydziestu lat Jean-Paul Dubois celebruje ten sam, dość osobliwy rytuał. Balzac pisał na stojąco, Ibsen latem, a mieszkający w Tuluzie Dubois pisze jedynie w marcu. Siada za biurkiem o dziesiątej rano i pracuje, niczym stachanowiec, do trzeciej, czwartej nad ranem… następnego dnia. Trzydzieści jeden deszczowych dni, w czasie których przelewa na papier myśli, zdarzenia, dialogi. Pisarz wyznacza sobie dodatkowe zadanie ukończenia ośmiu stron dziennie! Zazwyczaj przeżywa koszmar: „powtarzam sobie, że umrę, zanim dobrnę do setnej strony” (Raphaëlle Leyris, Jean‑Paul Dubois, właściciel czasu,
Innego zdania niż ich francuscy koledzy byli studenci romanistyki reprezentujący trzynaście polskich uniwersytetów. Przyznawany przez nich „Polski wybór Goncourtów” powędrował do Louis-Philippe’a Dalemberta (ur. 1962) za powieść Mur śródziemnomorski (Mur Méditérranée, wyd. Sabine Wespieser). Dalembert pochodzi z Haiti, a jego powieść opowiada o przeszkodach, jakie muszą pokonać imigranci w drodze do „lepszego świata”. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (OIM) szacuje, że podczas przepraw przez Morze Śródziemne (porównane do „muru” w tytule powieści) od stycznia 2014 do lipca 2018 roku zginęło blisko siedemnaście tysięcy osób. Mur berliński wprawdzie legł w gruzach przed trzydziestu laty, ale od tego czasu od Meksyku, przez Węgry, po Autonomię Palestyńską wyrosły nowe. Łączna długość zbudowanych lub będących w trakcie konstrukcji murów granicznych przekroczyła już czterdzieści tysięcy kilometrów (co równa się obwodowi kuli ziemskiej). To o nich śpiewał niegdyś Jacek Kaczmarski…
Jedni emigrują, inni podróżują. Nagroda Renaudot, przyznawana w tym samym co Goncourt dniu, wyróżniła Sylvaina Tessona za książkę podróżniczą zatytułowaną Pantera śnieżna (La Panthère des neiges, Gallimard). Chodzi rzeczywiście o przedstawicielkę wymierającego gatunku kotowatych zamieszkującą stoki Himalajów, gdzie autor udał się w towarzystwie fotografa, Vincenta Muniera. To tam, w Tybecie, na wysokości pięciu tysięcy metrów, pisarz snuje rozważania polityczne, czerpiąc nieskrępowane zadowolenie z upływającego czasu i żywiąc nadzieję na spotkanie z legendarnym zwierzakiem. Zdaniem Tessona człowiek, zaślepiony wymyślaniem coraz to nowszych gadżetów technologicznych, nie widzi świata, który ginie na jego oczach. Zdaje się, że ten właśnie ekologiczny wymiar książki docenili jurorzy Renaudot.
Czy trzeba wyjechać, opuścić bliskich sobie ludzi, ażeby móc poczuć się wolnym? Bohater powieści Sylvaina Prudhomme’a (ur. 1979) sądzi, że taki radykalny zabieg jest konieczny. Najnowsza książka tego pisarza zatytułowana W drodze (Par les routes, L’Arbalète Gallimard) otrzymała Nagrodę Femina. Określony mianem „autostopowicza”, czterdziestoletni mężczyzna (być może alter ego samego autora) regularnie rusza w trasę po Francji, podczas gdy w domu czeka na niego Marie z ich małym synkiem. Historia „autostopowicza” opowiadana przez Sachę, przyjaciela z młodzieńczych lat, to hymn na cześć wolności, miłości (zwłaszcza ze strony cierpliwej partnerki) i przyjaźni, ale również „bardzo współczesna opowieść na temat młodości, która nie chce się wyszumieć”, argumentowała przewodnicząca jury.
Nagrodą specjalną Femina wyróźniono Michela Desmurgeta (ur. 1965) za książkę Fabryka cyfrowych kretynów: zagrożenia dla rozwoju dzieci płynące z ekranów (La fabrique du crétin digital: les dangers des écrans pour nos enfants, Seuil). Jury przyznało ją autorowi za pełnienie roli sygnalisty (czyli ujawniającego nadużycia). Desmurget, który jest dyrektorem francuskiego ośrodka badań medycznych, nie neguje dobrodziejstw płynących z komputerów, smartfonów, tabletów i innych czytników, ale ostrzega przed nadużywaniem ich, a w konsekwencji uzależnieniem. Zachowanie właściwych proporcji ważne jest zwłaszcza w przypadku najmłodszych, u których funkcje poznawcze mózgu rozwijają się odwrotnie proporcjonalnie do czasu spędzonego przed ekranem. „Mniej i w bardziej zróżnicowany sposób”, zaleca autor, który nie waha się mówić o zdrowotnym problemie zagrażającym współczesnym społeczeństwom.
Nagroda Médicis, mająca na celu wyróżnianie nieznanych talentów, przyznana została Lucowi Langowi (ur. 1956) za Kuszenie (La Tentation, Stock). Autor opowiada historię chirurga, pięćdziesięciolatka, którego świat ulega unicestwieniu: jego żona przeżywa kryzys mistyczny, syn zostaje rekinem międzynarodowej finansjery, a córka porzuca studia medyczne dla bogatego przystojniaka. Brzmi to trochę jak w znanym dowcipie: „…w dodatku jedziemy w przeciwną stronę. Panie, ja już nic nie mówię, ja się tylko śmieję”. Langowi jednak wcale nie jest do śmiechu. Jego powieść to „smutna tragedia naszych czasów”, zachwyciła się Pauline Petit w artykule opublikowanym w portalu internetowym radia France Culture. Dodajmy, że Nagrodą Médicis za powieść obcą uhonorowana została islandzka pisarka, Auður Ava Ólafsdóttir (ur. 1958) za Miss Islandii (Miss Islande, Zulma). Bohaterką powieści rozgrywającej się na Islandii w latach sześćdziesiątych
Wśród tegorocznych laureatów francuskich nagród literackich znów brakowało kobiet, choć, przyznać trzeba, że z każdym rokiem jest ich coraz więcej, przynajmniej w gronie nominowanych. Być może tytułem (częściowego) naprawienia tego niedociągnięcia Karine Tuil (ur. 1972) uhonorowana została podwójnie: dziennikarze przyznali jej Nagrodę Interallié, a licealiści swoją Nagrodę Goncourtów za powieść Ludzkie sprawy (Les choses humaines, Gallimard). W książce tej opisana zostaje historia Aleksandra, błyskotliwego studenta, oskarżonego o gwałt. Jesteśmy świadkami jego procesu sądowego, w wyniku którego bohater zostaje wprawdzie uznany za winnego, ale wywinie się niewysoką karą więzienia. Ojciec Aleksandra jest wziętym prezenterem telewizyjnym zmieniającym młode partnerki jak rękawiczki, matka zaś znaną eseistką o zdecydowanie feministycznych poglądach, których nie zawaha się odrzucić, szukając okoliczności łagodzących dla syna. Zgwałcona dziewczyna będzie musiała pokonać wiele przeszkód: osobistych, w kręgach władzy i w mediach, ażeby uzyskać zadośćuczynienie.
Pisarka zaczęła pisać swoją powieść jeszcze przed aferą Weinsteina i powstaniem ruchu #MeToo. Zainspirowały ją wydarzenia, do których doszło w czasie studenckiej popijawy w 2016 roku na campusie słynnego amerykańskiego uniwersytetu Stanforda. Co ciekawe, narratorem jest u niej sprawca gwałtu. Przekopując akta sprawy, autorka poznała jej kulisy. „Dziś ofiar zaczęto wreszcie słuchać”, powiedziała w programie telewizyjnym France 5. „A w tamtym okresie było to jeszcze wyjątkiem. Moja bohaterka usłyszała pytanie ze strony przesłuchującego ją policjanta, czy w czasie gwałtu miała orgazm. Ktoś ze świadków dobrze określił atmosferę, jaka panowała wówczas na kampusie: nazwał to «kulturą gwałtu», czymś, co było na porządku dziennym, więc «o co w ogóle chodzi?»”. Autorka nie jest jednak zwolenniczką potępiania sprawcy przed zapadnięciem wyroku sądowego. Francja poznała kilka takich przypadków swoistego „medialnego linczu” w ostatnim czasie. Pisarka zdecydowanie takiego oddolnego wymiaru sprawiedliwości nie pochwala. „Istnieje domniemana niewinność, w państwie prawa powinniśmy się tego trzymać i, jak mówi słynna formuła prawna, należy wysłuchać drugiej strony”, przypomina Karine Tuil, z zawodu prawniczka, która przyznaje, że rodzaj tabu został jednak przełamany i „o tych sprawach” coraz częściej się mówi. Powieść Tuil nie upraszcza rzeczywistości, dostrzega złożoność świata. Charakteryzuje ją bezkompromisowość w szukaniu prawdy. Życie dopisało do jej powieści społeczny kontekst.
Takich właśnie autorów nagrodzono: jedni, śladem Prousta, serwują nam pochwałę straconego czasu; inni, poruszając trudne tematy naszej rzeczywistości, obnażają wewnętrzną sprzeczność rządzących się coraz częściej własnymi prawami mediów społecznościowych, które tyleż nas do siebie nawzajem przybliżają, co dzielą.