Wiersz, który dał tytuł całości zbioru, otwiera książkę. Oto krótka, zaledwie czterowersowa pierwszoosobowa konstatacja, o tym, że wiersze poetce się „porozpraszały” i „sproszyły”, a jeśli by się trzymać litery wiersza: „porozpra- / szały” i „spro- / szyły”, a na dodatek „popro-”. Bo tak właśnie brzmi ostatnie słowo tego wiersza, słowo na wpół urwane; albowiem procesowi znikania podlegają nie tylko życie i twórczość, poezja, wiersz, ale także poszczególne słowa.
Raz i drugi podmiot tych utworów mówi o samotności. „Od wielu lat budzę się / z nikim obok” – czytamy w wierszu Mgnienie. Rozumiem tę deklarację jako wyznanie podwójnej samotności, zarówno wobec siebie, jak i wobec drugiej osoby, zapewne nie przypadkowej, lecz wybranej. Z tego samego tekstu zapamiętujemy obraz „czarny dół”. Podobnych – pesymistycznych, defetystycznych, by nie powiedzieć katastroficznych – obrazów znajdujemy w zbiorze więcej, bo także „suche pustkowia” (Łopot), „czarna godzina” (Skarga zmierzchu), „ciemna materia” (Aria), ponadto przepaść w którą się skacze „w ciemnym śnie” (W środku nocy), skała, z której zostanę strącona w „czeluść / tam w dole” (Męczeństwo Urszuli), „moje serce chce wyskoczyć z okna” wieżowca (Momenty), „młyński kamień uwieszony u szyi” (Co szkodzi życiu); nie wspominając już o „banalnym deszczu”, „myślowej słocie” i „mętnej kałuży” (Z Benna). Na dodatek w wierszu Obie ciemności mowa o ciemności wewnętrznej i zewnętrznej, przenikających umysł i ciało od środka i do środka. Koniec końców w wierszu Moje sylwestry na zakończenie każdej z pięciu strofek niczym refren pojawia się wyraz zdziwienia: „a przy mnie nikogutko”, na samym końcu utworu zaś wybito osobno wers jak dzwon: „Nikogutko samiutka a do śmierci bliziutko”. Niech nas nie zwiodą jednak te zdrobnienia; nie o uśmiech tutaj chodzi, lecz o płacz, nie o zabawę, ale o rozpacz.
„Moi umarli” są równie ważni, jak moi żywi, zwłaszcza że umarłych mam więcej niż żywych. Inna sprawa: „Moi umarli zżyli się ze sobą / ja do niczego już im nie jestem potrzebna” (Okno). Umarli zajęli się sobą, żywi zaś, nieliczni żywi o mnie nie pamiętają. Tym samym podmiot tych wierszy jest samotny w trójnasób: wobec siebie, wobec drugiej osoby, wobec wszystkich pozostałych.
myślenie
wytraciłam swoje „ja”
przestałam być
długo
bardzo długo
nie umiałam wrócić do siebie
Poetka nie wierzy – albo tylko mówi, że nie wierzy – że cokolwiek po niej pozostanie. Z jednej strony opatruje wiersze znaczącymi mottami zaczerpniętymi z Horacego, z Jana Kochanowskiego, z Adama Mickiewicza, cytuje Cypriana Kamila Norwida, ale z drugiej strony – nie kryje brutalnego przeczucia, że jednak razem z nią umrą równocześnie jej wiersze. Poezji tyle, ile życia. Po śmierci poety/poetki przeznaczeniem poezji jest nicość i niepamięć – o czym mowa w wierszu Bez monumentu; słowa, także te zapisane i wydrukowane słowa „potrafią przepełznąć z papieru do nigdzie”, a skoro potrafią, to tak właśnie się stanie.
A zatem pierwszym i najważniejszym słowem-kluczem do Znikopisu jest po prostu słowo; aby nie było wątpliwości: słowo „słowo”, ale także słowo „słowa”. Rzecz w tym, że są to nie tyle słowa jako takie, ile „popaprane słowa”, inaczej mówiąc: słowa w stanie rozkładu, „odarte z sensu do nagiej litery” (Litera). Tym samym poetka zmaga się z „rozsypanymi cząstkami mowy”, „zbitymi w kłębek / pojedynczych liter”, a litery te nie tworzą jeszcze ani alfabetu, ani słowa właśnie; wiersz pisany w tej sytuacji to nie wiersz, lecz „bezwiersz” (Z bezwiersza). W rzeczy samej stan, w jakim znajduje się poetka, to stan „bezsłowności” (Łopot); w najlepszym razie próbuje ona przekroczyć „próg słowa” (Ze zgiełku). Wiersz, który powstanie, o ile powstanie, będzie „szary jak myszka” (I gdzie ten wiersz), to „cichutki wiersz / gdy sama sobie piszę / to co wierszem usłyszę” (Nutki spod lipki).
W wielkiej samotności, na którymś piętrze „niewidzialnego wieżowca” z widokiem na wielkie miasto, a raczej bez widoku, ów widok bowiem został zasłonięty przez następny nowoczesny wieżowiec, podmiot pogrążony w samotności doznaje osobno: swojego cała, swojego serca i swojej duszy. Jeżeli szuka nadziei, jeżeli szuka ocalenia, to tylko – mimo wszystko – w wierszu, który właśnie teraz pisze, który przyszedł skądś i niespodziewanie, ale po chwili znika; przyszedł znikąd, poszedł donikąd:
szerzy się w powietrzu
i nagle się rozwiewa.
Dlatego też poetka jednocześnie – jak w wierszu Tremendum – odwraca się od słów i ucieka się pod ich obronę, zdaje się całą sobą na słowa. A zatem żyje się, nie tylko póki się pisze, ale także dzięki temu, że się pisze. Jak wyznaje pół żartem, pół serio w wygłosie wiersza Bez monumentu: „pisanym na kartach słowem / sobie poszeleszczę”. A jednak wiersz, a przecież poezja! Choćby miała być zaledwie szelestem, jaki wydaje zapisywany piórem wiecznym papier.
W tym kontekście zatem nie da się snuć refleksji o czasie, o przemijającym w każdej chwili czasie – zaakcentowanych między innymi w tytułach wierszy Momenty oraz Mgnienia – jeśli nie rozmyśla się równolegle nad „zawczasem”, „bezczasem” i „poniewczasem” (Tempus fugit), współtworzącymi ni mniej, ni więcej jak tylko wielowymiarowy fenomen czasu. Bo przecież nic nie jest nam raz na zawsze dane, nic nie jest niezmienne, wszak świat, w którym żyjemy, to nie jeden świat, lecz przynajmniej dwa „paralelne światy”, czyli „wirtual” i „real” (Litera), świat rzeczywisty i świat przyśniony, ten, który śni się we śnie, i ten, który śni się na jawie (wszak akcja liryczna kilku wierszy, takich jak Skrajem zmierzchu, Obie ciemności, Z przyśnień, W środku nocy, Miszmasz w odsłonach, rozgrywa się w kategoriach onirycznych), życie składa się zarówno z tego, co przewidywalne, jak i nieprzewidywalne, z tego, o czym decyduje raz los, a raz przypadek, który niekiedy bierzemy za błąd, za pomyłkę.
W przedostatnim wierszu zbioru, noszącym znaczący tytuł Nagle powiało na mnie chłodem (powtórzonym dla wzmocnienia efektu jako ostatnie zdanie tego utworu), poetka raz jeszcze konstatuje nieuchronne wycofywanie się z życia i z poezji. Te dwa procesy dokonują się równolegle: „ta postać tam to już nie ja / a słowo ledwo widmem słowa”. W ostatnim wierszu książki, będącym osobistą interpretacją przesłania ze Środy Popielcowej: „z niczym tu przyszłam / i odejdę z niczym / i wkrótce będzie jakby mnie nie było”, nawiązuje się do pierwszego wiersza, w którym była mowa o przemianie wiersza w proch. Ale czy w tych finalnych wyznaniach można dopatrywać się wyznania wiary? Kto wie, być może tak, ale raczej nie w ortodoksyjnym duchu.
Poetka bardziej niż w coś, w cokolwiek, wierzy w „wielkie