Będąc publikacją absolutnie wartą rekomendowania, jest przy tym Mapa bardzo trudna do zrecenzowania. Streszczenie się nie sprawdzi. Nie da potencjalnemu czytelnikowi pojęcia o książce Sadurskiej stwierdzenie, że w pierwszym opowiadaniu/rozdziale poznajemy mężczyznę, który po latach wraca do kraju spotkać się z żoną i córką. Albo że w innym tekście pojawia się Rembrandt. Że syn rzeźnika sprzed wieków występuje obok syna peerelowskiego oprawcy w historii rozpoczynającej się w roku 1968. Że podczas wojny antykwariusz ratuje Żydówkę. Że po wojnie mały chłopiec osierocony przez matkę marzy o przedmiotach z gabinetu ojca. A co jakiś czas przewija się mnich z klasztoru – czy raczej z różnych klasztorów różnych epok. Niewiele powiedzą poszczególne tytuły: Bezsenność, Mapa, Rzeźnicki syn, Faust, Grobowiec, Szpital, Dworzec. Nie brzmi to spójnie, a dopowiedzenie, że to wszystko ma jakiś związek z mapą Fra Mauro z połowy
Co imponujące, Sadurska, nie dając sobie wiele miejsca, potrafi maksymalnie wykorzystać przestrzeń do zaprezentowania bohaterów, którzy nie wydają się papierowi. Niezależnie od tego, czy istnieli naprawdę, czy są w pełni tworem wyobraźni pisarskiej; czy uczestniczą w wyprawie do Watykanu wiek temu, siedzą z Rembrandtem przy stole, chronią się w antykwariacie bądź wybierają samobójczy skok z okna w niemieckim wielkim domu, biorą udział w marcowym studenckim strajku. Wszyscy dostają na tyle wyraziście, poruszająco zarysowaną przeszłość i osobowość, że ma się wrażenie przebywania w świecie Mapy od dawna, wśród tych ludzi i spotykających ich (bądź zadawanych przez nich) ciosów. Poszczególne intrygi, konflikty, żale, skumulowane, składają się na spowijającą całą książkę aurę tragiczną, ale zupełnie nie łzawą. Sadurska precyzyjnie tka mikroświaty w całym dużym, ma się nawet poczucie, że znacznie większym niż pokazany nam wycinek, świecie swojej prozy. Jakby w domyśle czuje się, że tych opowieści mogłoby być więcej, a autorka w przemyślany sposób wybiera i wiąże dla nas akurat te, dokładnie tyle, żeby przekonująco, panując nad materiałem (nawet jeśli momentami oszołomiony czytelnik czuje, że sam nie panuje nad niczym), domknąć Mapę między okładkami.
Postacie Sadurskiej wciąż przeżywają déjà vu, co jest o tyle dodatkowo niepokojące, że chodzi nieraz o déjà vu nie z ich życia. Nawet mapa, chociaż niby ta sama, budząca wiekowe, odwieczne pożądanie, wciąż jawi się inaczej. „Zwój pergaminu, na którym opiłkami czystego złota narysowano mapę świata”. „Mapa świata, który dopiero miał się stać, który został przeczuty, wymyślony”. Albo – na dodatek zapośredniczony dodatkowo, na starej grafice, „rysunek odwróconego świata, świata, który nie istnieje. Który nie ma prawa istnieć. Świata skazanego na zagładę”. Pojawią się refleksje o mapie zawierającej drogę do piekła, ale i o planie miasta, które nie zdążyło powstać. Są w tym tomie cele klasztorne i więzienne, hotele, szpitale. Podróże konne, jazda pociągiem, pęd drogiego samochodu. Zaraza i wojna. Inkwizytorzy, naziści, komuniści. Ojcowie, matki, córki, synowie – w różnych konstelacjach, najczęściej traumatycznych. Przypadkowe spotkania, które mogą być początkiem silnej więzi, ale i urwane wieloletnie kontakty, gwałtowne, śmiertelne nieraz końce. A między tym wszystkim dzieło włoskiego kartografa uwiecznionego na medalu (kolejny powracający artefakt) mieni się znaczeniem kolejnych epok, miejsc, ludzi. Jak bezlitosne zwierciadło – i chciałoby się naiwnie, żeby krzywe. Do tego czasem ta cierpka ironia, którą osiąga autorka jakby mimochodem, na przykład bez komentarza przywołując w sąsiadujących akapitach klamrę z napisem „Gott mit uns” należącą do człowieka przeszukującego pomieszczenie, w którym nad drzwiami da się jeszcze odczytać słowa „Si Deus pro nobis, quis contra nos?”. Niewiele pewnego można powiedzieć o Mapie, ale wspólne w dotychczasowych recenzjach i wypowiedziach samej Sadurskiej jest spostrzeżenie o wszechogarniającej przemocy. Pisarka stwierdza we wspomnianej już audycji radiowej, że to książka „o okrucieństwie, które kroczy przez wieki i nie zna żadnych granic”.
Piękny jest język Mapy. Elegancka narracja, niezależnie od „nieeleganckich” ludzkich poczynań, które się na kartach tomu rozgrywają. Posuwanie fabuły do przodu, płynność, ale przecież wciąż z jakimś marginesem niepowiedzenia czającym się za wciągającą w wir wydarzeń frazą. Nie ma wypełniaczy, brak tu zbędnych wielkich słów. A czasem brak nawet takich słów, końców zdań, które pozornie wydawałyby się niezbędne – co idealnie gra tu z późniejszym dobudowywaniem kolejnych poziomów opowieści. „Zarabiają pieniądze, wydają pieniądze, myślą o”. „Więc jechaliśmy tą ulicą, którą doprawdy”. Więc czytałam tę książkę, która doprawdy. I doprawdy polecam.