Pośród wszystkich rodzajów miłości pierwszeństwo ma u Mikołajewskiego, jak na poetę przystało – ta romantyczna i erotyczna zarazem, ale niemal na równi z nią ceni się w tym pisaniu miłość rodzicielską, przyjacielską, franciszkańską czy – mówiąc ogólniej – caritas. Miłość jest nie tyle przeciwstawiona logosowi, co wskazywana jako skuteczniejsza droga do odnalezienia porządku/sensu istnienia:
na jawie
twardo powiedzieć że jest nim
wyspana
niestrudzona innymi
miłość do tych innych
których kochać znaczy
być zwolnionym z miłości
Uczuciom poświęcono w tej książce wiele pięknych tekstów, zaczynając już od inicjalnych Życzeń, korespondujących z Chwilą logosu:
kochających cię ludzi
filozofia liryką
stęsknioną
za porządkiem
uczuć
Do moich lubionych w całej twórczości Mikołajewskiego wierszy, obok między innymi Kręgosłupa mojej żony ze zbioru Którzy mnie mają (2003), należy Cud geometrii, rozpięty między żałobnym wstępem:
żegnał kto został na szarym peronie
co dla równoległych nie jest oczywiste
Miłość erotyczna przywodzi na myśl ciało, caritas duszę. Ich dialog był u autora Którejś rano obecny od zawsze, od debiutanckiego tomu A świadkiem śnieg. Z czasem rozumienie i miejsce ciała zmieniały się. Dawniej przede wszystkim uwierało ono, odstręczało, zawadzało; ciało bohatera tych wierszy, przez niego samego postrzegane jako niepiękne, było przeszkodą w osiągnięciu pełni istnienia (poznania?), może odrobinę na sposób manichejski. Dusza była w nim tyleż chroniona, co uwięziona, ciało nosiło ją i zarazem przykuwało do miejsca, odwrotnie niż wyobraźnia, sztuka i sny. Z czasem to ciało, starzejące się, coraz mniej sprawne i atrakcyjne, domagające się bardziej opieki i ulgi zamiast przyjemności albo rozkoszy – jak gdyby uwalniało duszę, nie tyle pozwalając jej o sobie zapomnieć, ile pokornie stając w drugim planie i tym samym bezwiednie rozwiązując wczesnośredniowieczny paradoks: „Z jednej strony […] podstawową troską chrześcijanina powinna stać się troska, by jak najrychlej porzucić doczesne «ciało śmierci», by zerwać swoje więzi z doraźnym ziemskim «pomieszkaniem», z przywiązaniem do miejsca, czasu, okoliczności, do niepięknej pałuby, w której uwięzła dusza. Z drugiej wszakże strony […] nie można było ani ciała brukać, ani urągać jego empirycznej rzeczywistości” (Zbigniew Mikołejko, W świecie wszechmogącym. O przemocy, śmierci i Bogu, Warszawa 2009). Dusza, lżejsza teraz, śmielej może ćwiczyć się w sztuce nieważkości. I pomagać w innych ludziach dostrzegać przede wszystkim dusze właśnie, bo także i oni nieuchronnie starzeją się, począwszy od matki poety, pięknie sportretowanej w zachwycającym lekkością wierszu Madonna di saska kępa, który przytaczam w całości:
jest na piętrze obraz włoski
najpierw w progu jej mieszkania
słyszę kaszel pożegnania
a gdy wyjdę ze schodowej
klatki wnet zadzieram głowę
gdzie madonna z cinquecenta
macha ręką uśmiechnięta
Mamy więc oto miłość i przemijanie. Miłość jako najlepszego, jakiego możemy zapragnąć, świadka przemijania i godzenia się z losem:
zawsze miały radość
z nitki która cicho
rozbiera twój kłębek