Rzecz została pomyślana jako ciąg dalszy tego, o czym pisarz opowiadał w książce z roku 2015 Dzieje dwóch rodzin: Mackiewiczów z Litwy i Orłosiów z Ukrainy, ale znajomość tej książki nie jest wcale warunkiem koniecznym do lektury Dziejów człowieka piszącego. Obydwa tytuły – chociaż w zamyśle autora mają stanowić dopełniającą się całość – stanowią jednak dwie niezależne od siebie kompozycje literackie. W tej pierwszej pisarz opowiadał o swoich protoplastach, w tej drugiej opowiada o sobie przede wszystkim, ale także o najbliższej rodzinie, przede wszystkim o matce i ojcu, o ciotkach i wujostwie, a więc o pisarzach Józefie Mackiewiczu i Stanisławie Cacie-Mackiewiczu, a poza tym o pisarzach, z którymi los zetknął go w życiu, z którymi zaprzyjaźnił się, zakolegował lub choćby tylko zapoznał. W efekcie wszyscy święci współczesnej literatury polskiej – zwłaszcza z warszawskiego środowiska – są w tej opowieści obecni; no, prawie wszyscy.
Historię swojego życia pisarz zaczyna w chwili, gdy jako chłopiec musiał wraz z rodzicami opuścić spalone i zrujnowane po powstaniu warszawskim rodzinne miasto. Dzieciństwo i młodość spędził w Rawie Mazowieckiej i w Łodzi, po powrocie do stolicy podjął naukę w słynnym liceum Reytana, potem przyszedł czas na studia: myślał najpierw o Politechnice Warszawskiej, potem o geologii na Uniwersytecie Warszawskim, ale ani tu, ani tu się nie dostał i koniec końców wylądował na prawie. W tej opowieści z czasów młodości, obejmującej wszak czasy stalinowskie, z wielką czułością pisze o matce – nauczycielce i ojcu – leśniku, którzy zaszczepili mu szacunek do nauki, pracy, do innych ludzi, a także zamiłowanie do przyrody. Wyjątkowo barwnie wypadają opowieści o wakacyjnych wypadach nad Bałtyk, nad Zalew Wiślany czy wreszcie na Mazury, o młodzieńczych przyjaźniach i miłościach, fascynacjach. Kraj był doświadczony przez dwa totalitaryzmy, przez faszyzm (czy raczej nazizm bądź hitleryzm, jak kto woli) i komunizm, tymczasem pisarz nie bez zaskoczenia konstatuje dzisiaj, że tamte powojenne lata „wracają w pamięci jako słoneczne”, a wszelkie opresje już to historyczne, już to egzystencjalne zbywa filozoficznie, po stoicku: „w życiu musimy także godzić się z niechcianym”. Ale też bez fałszywości pisze o „życiu bez większych trosk” w tamtym okresie – co oczywiście zawdzięczał rodzinnej wspólnocie – gdy „Tuż obok nas w więzieniu na Rakowieckiej, mordowano AK-owców lub latami męczono, przetrzymując do chwili sfabrykowanych procesów”.
O osobistej szkole pisarskiej, o sednie i sensie pisarstwa zaś napomyka wielokrotnie, ale nie natarczywie. Dzieli się wtedy z jednej strony własnymi obserwacjami i spostrzeżeniami, z drugiej natomiast lekturami. I tak od Salmana Rushdiego przejął przekonanie, że w literaturze nie ma co szukać odpowiedzi na męczące człowieka – niezależnie od płci i wieku, koloru skóry i wyznania, stopnia bogactwa lub ubóstwa – pytania, bo „Jeśli odpowiedzią jest religia, jeśli odpowiedzią jest jakaś ideologia polityczna – literatura jest pytaniem”. Potem na marginesie lektury dziennika Sándora Máraia, zanotuje po swojemu: „Kryterium podstawowym jest to, czy opisana rzeczywistość i ludzie w niej są prawdziwi – tacy, jakich spotykamy w życiu” i nieco dalej: „zawsze za cel stawiałem sobie wiarygodny opis życia, ludzi i rzeczywistości, jaką znamy z doświadczenia”.
Ale nie było żartów. Decyzja o wydaniu książki w wydawnictwie emigracyjnym poskutkowała fundamentalną zmianą w życiu pisarza (i jego rodziny rzecz jasna): został z dnia na dzień wyrzucony z Polskiego Radia, objęty całkowitym zakazem druku, z czasem usunięto go z redakcji tygodnika „Literatura”. „Straciłem wszystko: dobrą pracę, możliwość wydawania książek, spokój i normalne życie. A nie zyskałem nic” – pisze po latach Orłoś nie bez zdziwienia. A jednak zyskał pisarską wolność. Wtedy to zaczął pisać swobodniej niż dotchczas, bez poczucia wiszącej nad nim cenzury i drzemiącej w nim autocenzury, czego wyrazem ogłoszone w 1980 i w 1983 roku nakładem Pulsu w Londynie książki: Trzecie kłamstwo oraz Pustynia Gobi. Poddany został inwigilacji, najrozmaitszym represjom ze strony tajnej policji, stał się też obiektem niewybrednych ataków przypuszczonych na łamach np. „Trybuny Ludu”, ale nie dramatyzował, pocieszał się świadomością, że gdyby był pisarzem ze Związku Radzieckiego, NRD czy Czechosłowacji, spotkałyby go dużo groźniejsze szykany: „trafiłbym na pewno do więzienia Stasi, do łagru lub szpitala psychiatrycznego, a w najlepszym wypadku zamiatałbym ulice. W PRL mogłem pracować, jeździć samochodem, który w ostatniej chwili kupiłem na talon przyznany przez Radio. Brać urlopy i wypoczywać nad morzem oraz, mimo wszystko, myśleć o pisaniu”.
Znakomitym posunięciem autorskim urozmaicającym tempo i rytm narracji okazało się wprowadzenie do zasadniczego – spisywanego w latach 2015–2018 – tekstu fragmentów ze wspomnień ojca Henryka – pracownika Instytutu Badawczego Leśnictwa, czy z życiorysu ciotki Marii Sipayłło – członkini ZWZ-AK, uczestniczki powstania warszawskiego, więzionej po wojnie, a potem przez trzydzieści trzy lata pracowniczki Biblioteki Narodowej, ponadto cytatów z własnych książek, przede wszystkim zaś z Historii „Cudownej meliny”, wreszcie obszernych wyimków z prowadzonych przez całe życie notatek, zapisków i dzienników. Pod tym względem na osobną uwagę zasługuje opisanie pełnego perypetii rejsu w 1968 roku po Morzu Bałtyckim, Atlantyku i Morzu Śródziemnym na pokładzie statku „Lechistan
O atrakcyjności książki stanowią także rozliczne zdjęcia z rodzinnego archiwum autora Letnika z mierzei i Domu pod Lutnią. Najwięcej ich na końcu książki, gdy autor pozwala nam przekroczyć swoje progi: pokazuje zdjęcia domu na Mazurach, nad jeziorem Mokrym, niedaleko Krutyni, gdzie krótko po wojnie był na wakacjach. Oglądamy także zdjęcia jego najbliższych: żony, syna, córki, wnuków i wnuczek z ostatnich lat. Ano właśnie, wspomnienia kończą się na wielkiej politycznej i ekonomicznej, społecznej i obyczajowej – tak czy siak, rewolucyjnej – przemianie roku 1989, a zatem te zdjęcia to trochę zamiast ciągu dalszego. Ciąg dalszy zapewne nastąpi, ale – jak sądzę – będzie nim raczej powieść lub zbiór opowiadań, bo Dzieje człowieka piszącego to nie tylko rzecz o tym, jak w Kazimierzu Orłosiu narodził się pisarz, ale także o tym, że pisarz staje się pisarzem nieustannie, z książki na książkę.