Tylko po co?
Żeby ktoś inny budził się z bólem podbrzusza. Żebyś budził się właśnie z powodu tego bólu. Leżysz w łóżku, zastanawiasz się, co się stało. Co doprowadziło do tego? Za oknem szaro. W twoim wnętrzu czerwono i żółto. Nieprzyjemne szczypanie. Jakiś rodzaj ucisku. Chciałbyś wrócić do snu, ale jest to już niemożliwe. Dolegliwość, kłucie, pieczenie, palenie. Bolesna erekcja, ciężar na dnie myśli, potrzeba szybkiego wypróżnienia się. Wstajesz i chwiejnym krokiem wchodzisz w kolejną rzeczywistość. Jeszcze przed chwilą śniłeś, że walczysz, że poddajesz się. Uczucie ulgi. Coś chciało cię ugryźć, coś chciało cię zjeść, ostatecznie uznałeś, że nie ma powodu dalej się opierać. Nawet przez chwilę byłeś dumny ze swojej decyzji. Na jawie nie znasz tego uczucia. A może to właśnie rzeczywistość lub jawa była tym, czemu się poddałeś. „Mógłbym w końcu umrzeć na ten pierdolony bezdech” – myślisz w drodze do toalety. Co najmniej dwie osoby obserwują cię. „Mógłbym w końcu zdechnąć”. Oraz kot, jako jedyny z sympatią, może z miłością, jeśli jest zdolny do takich uczuć. Nie opuszcza cię nawet przy samym wypróżnianiu się. Przednie łapki opiera o deskę, czasem jedną z nich dotyka z zaciekawieniem penisa. Niekiedy pazurem, a ty coraz rzadziej opędzasz się od tego gestu.
Nie ma cię. Nie ma go ani nikogo. W tej właśnie chwili pod sklepem spożywczym stoją kosze z pieczywem, czymś jeszcze. Nikt nimi się nie zajmuje. Chłopak, który miał tego dnia otworzyć, nie przyszedł. Dostawca nie miał wyboru.
– Dzień dobry – powiedział ironicznie do siebie. Zimno, mgła. Może ktoś z czegoś teraz się cieszy lub chociaż uśmiecha przez sen. – Dobry prosto z dupy.
– Nie da się, nie da się, nie… – szepczesz do siebie podczas podcierania. Urywasz trochę papieru toaletowego, składasz, moczysz pod kranem, podcierasz się raz jeszcze. Obmywasz. Czynność powtarzasz kilkukrotnie.
Przepalona żarówka.
A ktoś gdzieś tam właśnie modli się. Może nie jest księdzem. Nie ma planów. W końcu Awalokiteśwara mógłby z nich zaśmiać się. Raz, krótko, pięknym głosem i ze łzą w oku. Na każdej z trzech lub pięciu twarzy. Mógłby?
Ruszaj się, ruszaj. Obudź naprawdę.
Na ulicy jest już starszy mężczyzna, który zada ci pytanie. W zamkniętej knajpie są dziewczyny, które przyszły dla ciebie. I jeszcze coś. W domu czekasz na siebie. Teraz tylko głosy sąsiadów. Jakieś krzyki, kolejna awantura. Syn z matką. Kiedyś przyszedł, otworzyłeś drzwi, wszedł i pruł ryja, że jest głośno, że jego matka chora, że dzwoni na policję. A ty śmiałeś się z jego wzrostu, nie mogłeś żadnego z jego słów potraktować poważnie. Ile razy to się wydarzyło?
– Ja was dopadnę! Ćpuńskie nasienie! Nie chcę was więcej widzieć! Moja matka… – przebrzydła kurwa.
Opłucz twarz. Nie myśl o przyszłości. Ruszaj się – to ważne. Przeczyść małym palcem uszy.
– Chuj nie imperatyw.
I nawet kot spojrzał podejrzliwie. Ale już ubierasz się. W to samo co wczoraj. Ktoś cię kocha, ale nie chce z tobą być. Wychodzisz w końcu. Wcześniej udało ci się wsypać jedzenie do miski i przelać wszystkie rośliny. Nie jesz.
Na pustym placu zabaw kobieta z dzieckiem na kolanach, głaszcze je po głowie. „Wszystko będzie dobrze” – słuchasz świata.
– Wolałbyś nie mieć rąk czy nóg?
– Chyba nóg.
– Nóg?
– Bez rąk nie ubrałbym się i pewnie…
– A ja rąk.
Ciekawie by wyglądali. „Likwidacja punktu”.
– Wiem, kiedy ludzie o mnie mówią, chyba że jestem pijany.
„Taniej nie będzie”.
– Dziąsło rozjebałem.
– Krwawi?
– Tak.
– Co otwierałeś?
– Nic.
– Samo się tak?
– Dziwne, nie?
– Zależy gdzie.
– Między dwójką a trójką. Góra. Po lewej.
„Totalna wyprzedaż”.
– Istotnie nietypowe.
Mężczyzna mówiący do otwartej studzienki kanalizacyjnej. Nieruchoma kobieta pod apteką. Mężczyzna chodzący z dyktafonem. Chłopiec w sukience. Pijana kobieta. Kulawy pies.
Skrzypiące drzwi łazienkowe.
– I jak się panu podoba świat magii?
– Co?
– Jak się panu podoba świat magii?
– Dziwny.
– Jakby nie był dziwny… – zawiesza głos i kończą razem:
– To nie byłaby magia.
Jeszcze jeden pies.
– Zapraszam na wernisaż o dziewiętnastej.
W torebce kobiety coś się rusza. Pociąg hamuje z piskiem, ktoś dopowiada:
– Woda się gotuje!
Awalokiteśwara milczy.
Kawa. Pijesz kawę. Robisz najlepszą kawę na świecie. Czemu nie wyszedłeś jeszcze? Kubek w kuropatwy. W prawej ręce łyżeczka. Nabierasz na nią trochę kawy i siorbiesz. Powtarzasz tę czynność nisko nad blatem tak długo, aż możesz dolać mleka. Patrzysz na świat za oknem. Szukasz księżyca. Lubisz, gdy w nocy zagląda w okna. Duże lustro odbija światło, wszystko staje się nierealne. Tylko na kocie nie robi to wrażenia. Pijesz kawę. Nie chcesz wychodzić. Zimno. Zegar nad piekarnikiem pokazuje inną godzinę, niż powinien. Kubek z maszyną do pisania. Jeszcze zimniej. Żółty kubek bez wzorów. „Jak umrzesz, daj mi znać, żebym nie szedł na darmo” – powtarzasz w myślach. „Słuchaj, jak umrzesz…” – raz za razem.
Ktoś, kogo znałeś, wchodzi do klasy. Ktoś, o kim zapomniałeś, stoi na pętli autobusowej. Nic się nie dzieje. I w końcu:
– Jak nie pijesz te dwa razy w tygodniu, to jesteś jak młody…
Kto?
Kończysz kawę. Kubek z fusami wstawiasz do zlewu. Kubek z makrelą. Myślisz o Bogu. Po co? Zawsze uważałeś, że delirium jest najlepszą odpowiedzią na brak przyjaciół. Zakładasz buty. Już nie masz siły. Zauważasz, że ostatnim razem nie zamknąłeś drzwi. Opierasz się o szafę. Co działo się wtedy? Kiedy to było? Jakieś głosy z windy:
– Ty to się zawsze urządzisz.
– Jak to?
– Właśnie powiedziałeś dziewczynie, że nie chcesz z nią być, a ona jeszcze kupuje ci wino.
Czy tak było?
– Ktoś ci kiedyś powinien solidnie w pysk przyłożyć.
Młodzież pije piwo pod mostem. Do rzeki wrzucają butelki, które po nabraniu wody stają w pionie i płyną. Komentują, że to wyścig. Śmieją się. Mówią o ośmioletniej dziewczynce. „To, że jest siwa, nie znaczy, że stara”. Co jeszcze? „Może źle się prowadzi”. Butelki znikają z ich oczu, otwierają kolejne piwa. Gdzieś indziej ta dziewczynka zaczepia przechodniów. Przedrzeźnia, opowiada niewiarygodne historie, przepowiada przyszłość. Skacze na plecy, klnie i dostaje za to pieniądze. Awalokiteśwara na chwilę przestał patrzeć na ludzi.
– Przepraszam pana, zbieram na piwo.
– Ile brakuje?
Idziesz po nożyczki. Od dłuższego czasu irytował cię włos wystający z nosa. Maszynką do golenia nie potrafisz go skrócić. Czasami próbowałeś go wyrwać, kończyło się łzami i katarem. Szukasz nożyczek. Nic do siebie nie mówisz ani nic nie powtarzasz w myślach.
– Masz, będziesz miał na kolejne. W taki upał można zdechnąć.
Ktoś, o kim zapomniałeś, doczekał się autobusu. Nic się nie dzieje.
– Kiedy pan rusza? Kiedy? – Nie ustępuje: – O której autobus?
– Ma pani godziny wywieszone na zewnątrz.
– Ale pan ma je w głowie.
– Mam je w głowie dla siebie.
Ktoś włącza się:
– Nie może pan powiedzieć?
– Nie mogę.
– Jaki pan miły.
– Codziennie mam takie sytuacje.
– W końcu jest trzynasty.
On ma codziennie trzynasty.
– Nie nagadała się pani w kolejce w przychodni?
Ktoś musi skręcić w prawo, by nie dostać walizką. Górną część ciała zaś wygiąć w lewo, by nie oberwać parasolką po oczach. Awalokiteśwara wrócił. Awalokiteśwara wrócił bez wyraźnego powodu. Ktoś kogoś goli w szpitalu. Szara rękawiczka leży. On mówi sobie, że jest normalny. Szara rękawiczka leży na trawniku. Ona zamyka się w piwnicy. Kolorowy szalik na torach tramwajowych. Jeden chłopiec liże okno baru. Czapka spada z jej głowy. Drugi chłopiec w barze masturbuje się, patrząc na chłopca liżącego szybę. Kolejna osoba gubi rękawiczkę lub czapkę. On wiesza się na szaliku. Nikt go nie widzi i nikt jeszcze przez długi czas nie będzie o niego pytać.
– Straszliwie chciała zwrócić na siebie twoją uwagę.
– Na mnie swoją uwagę?
Czy jesteś jeszcze tutaj?
– Nie. Twoją na siebie.
– Chuj i szparag.
– Szkoda wątroby.
Różowe majtki pod sklepem z garniturami.
Poprawiasz obraz na ścianie – przekrzywił się. Jak to się stało? Kot tego nie mógł zrobić. Nikogo też od dawna nie zapraszałeś. Być może stało się to z woli obrazu. Przecież nie przez niedostrzegalne i niewyczuwalne trzęsienia lub drgania. Ani nie zrobiłeś tego ty dla samego zrobienia czegoś. Zastanawiałeś się parę dni temu, czy jest możliwe, byś nie pamiętał pewnych czynów lub przynajmniej tych czynów bez żadnego znaczenia. Coś, by zmienić swoje życie, wprowadzić element niepokoju, ożywienia. Myślisz o innym teraz i dostrzegasz plamę na ziemi.
„Seksualnie spełniam się, siedząc”.
Bezdomny bez czapki, bez szalika i z jedną rękawiczką siedzi przy śmietniku. Kobieta z jamnikiem wychodzi ze sklepu. Pies chce rzucić się na człowieka, który myśli: „Jak piję, to nie jem”. Smycz psa naciąga się w kierunku człowieka, który myśli: „Jak jem, to piję”. Ktoś odciąga psa od człowieka, który myśli: „Taki już jestem”. Oraz: „Muszę usiąść”.
Zepsuta roleta.
Ty z kolei nie siadaj. Nie patrz na tę żółtą plamę. Nie zastanawiaj się, czy tobie coś skapnęło, czy to niewielki ślad po rui kota. Idź już. Wyjdź. Coś na pewno dziś uda ci się zobaczyć. Jeśli będziesz ignorować nudności, znikną.
– A masz zapalniczkę?
– A mam nawet dwie. – Studentka zapala studentowi papierosa. Zastanawiają się, czy iść na zajęcia. Wykładowca widział ich tego dnia. Nie ma to znaczenia. Ktoś schodzi. Odgłosy trzeszczącej podłogi dochodzą aż do nich. Do ciebie.
– To byłby numer.
– Numer to ja bym miała, podejrzewam, jej buta na twarzy odbity.
Nie wycieraj lustra. Nie włączaj światła nad nim. Nie przyglądaj się. Awalokiteśwara zrobił parę kroków w bok. Awalokiteśwara będzie znowu mówić. Gdybyś mógł, zapaliłbyś. „Robi się ciemno” – myślisz. Gdybyś miał co, zapaliłbyś. Poprawiasz prawą skarpetkę, zapinasz najniższy guzik w koszuli. Nie przeglądaj się już, wyjdź. W końcu wyjdź.
„Palić. Palić. Palić”.
To wszystko.
Nowa pracownica sklepu spożywczego nie rozróżnia kopru od pietruszki. Chmurzy się. Nad śmierdzącą rzeczką starszy mężczyzna łowi ryby. Komary gryzą spacerowiczów. Pies wbiega do wody. Mała dziewczynka tańczy z parasolką w kwiatowy wzór. Jej matka idzie obok po trawie. Pada deszcz. Na końcu parku nauczyciel zakopuje w pudełku papużkę.
– Pogoda zaiste obrzydliwa.
Chłopak w długich włosach przytula się do dziewczyny w krótkich.
– Tak.
– Nie wiem nigdy, jak się ubrać.
– Może w śpiwór.
– Będę podskakiwać czy pełzać?
Schorowani panowie na sąsiedniej ławce otwierają piwo. Jeden z nich przygląda się zawartości przewróconego kosza. Wiewiórka ucieka przed gołębiem.
– Turlać się.
Pada coraz bardziej.
– Dalej, oczywiście, dużo szczerości i uczuć. Erotyki.
– Nie wiem, co będzie jutro.
– Co będzie?
– Nie wiem.
Staruszka wózkiem przejeżdża komuś po stopie. Chora psychicznie kobieta klnie pod drogerią. Biegnący chłopcy pokrzykują do siebie o kanibalizmie. Kiedy boją się lub bawią, zawsze przywołują ten temat.
– Mój żołądek ma ręce. Idę mojemu żołądkowi na ręce.
Na rękę, chuju.
Zaczynasz się denerwować. Zrobiłeś już wszystko, co zrobić mogłeś i musiałeś przed wyjściem. Zaraz nie będziesz w mieszkaniu. Robiłeś tak wielokrotnie. „Zaraz, zaraz” – myślisz. Dotykasz sutków. Pod lewym bolący guz. Wbrew twoim zobojętniałym przypuszczeniom nie zniknął. Masz go od miesięcy. Nie chcesz iść na żadne badania. Podchodzisz do szafki z lekarstwami, otwierasz, z uśmiechem przyglądasz się. Ostatnie przygotowania przed wyjściem.
Awalokiteśwara unosi się nieco nad ziemią.
Popijasz wodę prosto z butelki. Trzy kapsułki bierzesz na niewypadanie włosów. Jedną mikroskopijną tabletkę na wypadek niedyspozycji jelitowych. Dwie niebieskie na stany gorączkowe i bóle w stawach. Aerozol do nosa, by udrożnić, drugi, by zapobiec katarowi. Żółtą okrągłą pastylkę na dolegliwości skórne. Pięć ziołowych nasennych tabletek na uspokojenie. Kolejne trzy różnokolorowe kapsułki dla ochrony żołądka. Wypiłeś resztkę z butelki. Zakraplasz oczy, najpierw prawe. Do kieszeni chowasz saszetki z proszkiem od grypy oraz plastry różnej wielkości. Też wodoodporne. Na siłę przełykasz po jednej nieforemnej pigułce drażowanej, która ma wzmocnić wątrobę i pamięć. Spryskujesz czymś migdałki, zaczynasz ssać pastylkę na ból gardła. Resztkę listka chowasz do kieszeni. Jeszcze łyk starego, zeschniętego syropu i śmierdzącym płynem smarujesz klatkę piersiową oraz podbrzusze. Dłonią pod koszulą wykonujesz najwięcej ruchów przy lewym sutku.
– Powinienem do piwnicy – szepczesz podczas wciskania pomarańczowych zatyczek do uszu. Kto jest w piwnicy? Drapiesz kota za uchem. Czeka rozemocjonowany pod drzwiami, chce wybiec na klatkę.
Wgniecenie na kanapie w dużym pokoju.
„Proszę zamykać drzwi”.
Wrażenie, że ubrałeś się za ciepło. Wszyscy na ciebie patrzą. Zdejmujesz kurtkę, rozpinasz koszulę. Przed tobą idzie dziewczyna w cylindrze. Inna, przebiegając jej drogę, zrzuca nakrycie głowy. Zaczynają się gonić:
– Masz problem? Masz problem?
Zatrzymuje je patrol policji.
„Proszę nie trzaskać”.
Czym?
– I po szmatach.
– I po ptakach.
Dziewczyny okazują się pijanymi mężczyznami.
– Sztuka spierdalania to też sztuka.
– Oderwał się od tego telefonu i jakaś kapusta mu wyskoczyła.
– Drzewo jest dziurawe. Nie działa.
– Tak.
– Jestem nie pierwszej czystości.
– Trzeźwości.
– Czuję się, jakby ktoś się na mnie spuścił.
Nie możesz się ruszyć. Z kotem na rękach przysłuchujesz się uważnie tym słowom. Wydaje ci się, że dla ukrycia swoich zamiarów słusznie stoisz tyłem do całego wydarzenia.
„Dziękujemy”.
– Duża poducha dobrze rucha.
– Majonez wysusza skórę.
– Ty myślałeś, że ja tu wysiedzę do końca?
– To ja jestem ten zły.
– Flachę całą on pewnie nosem wciąga.
– To nie piana, to…
Widzisz przed sobą samego siebie. W dziwnie dużych okularach przeciwsłonecznych przyglądasz się sobie lub ktoś obcy tobie. Albo patrzy tylko w twoją stronę. Ty przez okulary przyglądasz się kotu. Nie wyszedłeś jeszcze? Na co czekasz, co się dzieje? Czemu jesteś w domu? Awalokiteśwara rozmawia z Jezusem. Przyglądasz się swojemu odbiciu. Uśmiechasz się. Lewą ręką wycierasz zlew, kran, okolice tego miejsca w łazience. Po wszystkim rękę wkładasz do kieszeni spodni. Uśmiechasz się jeszcze bardziej. Myślisz o gościach. O tych, którzy byli w tym mieszkaniu więcej niż raz. Zastanawiasz się przez chwilę, czy paznokieć lewego kciuka już jest taki jak dawniej. Bez pęknięcia u nasady. Ubrany, czekasz na odpowiedni moment. Jeszcze chwila.
Awalokiteśwara rozmawia z nim.
Na stacji metra staruszka uderza torebką siedzącego chłopca.
– Nie wolno tak patrzeć! – krzyczy. Przestraszony odwraca wzrok od nóg dziewczyny obok. Ona śmieje się, niektórzy patrzą życzliwie, większość w ogóle lub z dezaprobatą. – Nie wolno patrzeć na takie nogi. Ale jak nie patrzeć, kiedy są tak ładne?
Nic się nie dzieje.
Zepsuty barometr oparty o ścianę.
Usłyszałeś coś. Zamykasz oczy. Pralka przestaje wirować. Wentylator w kuchni milknie. Czajnik stygnie. Lodówka już nie rzęzi. Komputer jest jeszcze cichszy niż zawsze. Sąsiedzi w końcu zamknęli drzwi. Kot zasnął. Dozorca przestał zamiatać liście. Wstrzymujesz oddech, wciąż dociera do ciebie głos kobiety z metra. To nie byłeś ty, ale widziałeś kiedyś te nogi. Myślisz, że chciałbyś być tak pouczony. W ten sposób wystawiony na widok publiczny. Zawstydzony. Może upokorzony. Dziś pierwszy raz od dawna czujesz podniecenie przepływające gdzieś z ud po sam kark. Drętwiejesz. Nie chcesz myśleć. „Znowu to samo” – zauważasz. Jeszcze raz. Jeszcze raz? „Znowu”. Ciepła woda w wannie. Rozbierasz się niechętnie, ubrania wkładasz do pralki. Nie brakuje miejsca. Chciałbyś, żeby szum wody przeszkadzał sąsiadom. Żeby znowu ktoś przyszedł z pretensjami. Dziś. Teraz. Tego potrzebujesz, by wyjść. Już niedługo. Niektórzy najszczęśliwsze chwile spędzili nago z kimś ukochanym. Przed telewizorem, jedząc lody. Czytałeś o tym. Nie wspominasz tego prawie nigdy. Nie masz telewizora. Kot sika na dywanik w łazience. Nie przejmuje się twoją próbą odepchnięcia lub wystraszenia. Zamykasz oczy, zanurzasz się głębiej w wodzie. Nigdy nie robił tego na dywaniku pod balkonem. A ty już dawno nie otwierałeś tych drzwi, nie wychodziłeś, nie wychylałeś się z czwartego piętra. „Ja do was kiedyś przyjdę z kijem” – powiedziała ochroniarz budynku, gdy ostatni raz miałeś gości. Na balkonie tańczyli, wygłaszali manifesty, brali narkotyki, patrzyli na plac zabaw. Z dziećmi, później bez nich. Głośno mówili złe słowa o nich, ich rodzicach, innych bliskich i przyszłości. Myślę, że powinieneś mieć karmnik. W tym miejscu. Dokładnie.
Przechodnie i kierowcy ignorują dźwięk syreny alarmowej.
Kładziesz ręce na penisie i podbrzuszu. Nie masturbujesz się.
Ściemnia się. Mógłbyś obserwować wieczorem poruszenie na balkonie. Niewielkie ptaki, których nigdy wcześniej nie widziałeś. Nie chciałeś widzieć. U ciebie, za szybą. Mógłbym patrzeć na nie bez końca. Przepychające się, krzyczące. Zmieniające się w jedną szaro-burą masę, która zaskakiwałaby mnie elementem niespodziewanego koloru. Czasem jeden odlatywałby szybko, ze zdobyczą, by może już nie wrócić. Inny zeskakiwałby na ziemię, by sięgnąć po przypadkowe ziarenko. Lub dwa obskakiwałyby się, szukając najlepszego sposobu na zaatakowanie. I inne sytuacje, też ze względnym spokojem i ciszą. Mógłbym przy nich zasypiać. Rozkołysany karmnik żyłby na oczach większych ptaków. Obserwowałyby z daleka. Niekiedy tylko, gdy jedzenia by nie było, zbliżałyby się, by oglądać coś, do czego i tak by się nie zmieściły. Może coś znalazłyby. To wszystko w pobliżu twojego wściekłego kota. Skulonego przy futrynie, popiskującego wrogo, nieprzyjemnie. Skrzeczącego. Lub opartego łapkami o szybę, rysującego gwałtownie po niej pazurkami. Czas tylko dla mnie. Czas tylko dla siebie. Tak samo rano. Z oczekiwaniami z ich strony, ale bez wdzięczności. Ode mnie bez oczekiwań i z wdzięcznością. Do tego Awalokiteśwara przychodziłby parę razy dziennie, by dosypać nasion czy innego jedzenia. Przychodziłby niezależnie od obsranych poręczy, obsranej ziemi, piór walających się wszędzie i łupinek przenikających w jakiś sposób do mieszkania. O tym wszystkim wiesz. Od zawsze wiesz.
Mdli cię po tabletkach.
„Lek przechowywać w miejscu niewidocznym i niedostępnym dla dzieci”.
Wycierasz się za małym ręcznikiem. Stoisz przy oknie, śledzisz wschód słońca, odbijający się w oknach naprzeciw. „Wszystko beze mnie”. Zostaw to. Myśl o kolorze karmnika. Zrób, kup. Wieczorem, rano, w ciągu dnia miałbyś to wszystko. Teraz. Najwyższa pora już wyjść. To jedna z rzeczy, które możesz dziś zrobić. Przynajmniej rozpocząć. Nie ma cię. Nie ma go ani nikogo.
– Dla mnie to oczywiste.
– Co?
– Kiedy nie pijesz, jesteś nie do wytrzymania.
„Nie do wytrzymania, kiedy nie pijesz”.
Pozaciągane firanki i zasłony.
Idź na plac zabaw. Jesteś już gotowy. Przekonaj się, czy jest tam nadal kobieta z dzieckiem na kolanach. Upewnij się, czy będzie się tobie przyglądać. Poczuj znowu, jak to jest tam być. Nie będzie nikogo innego. Pójdź zobaczyć siebie sprzed lat. Jako dziecko. To cię czeka. Przypomnieć sobie wszystkie zabawy. Pobawić się z sobą. Nie będzie żadnych ptaków ani innych zwierząt. Tym bardziej dzieci. Tylko z pobliskiej szkoły muzycznej wśród nieczytelnych melodii urywane krzyki i podpowiedzi, polecania nauczycieli: „Pedał unosisz raz na takt”. Ty trzyletni wchodzący na zjeżdżalnię. „Bądź świadomy pedała”. Siedmioletni na karuzeli. „Raz bez, raz z pedałem”. Jedenastoletni w kącie piaskownicy. Pamiętasz, że kiedyś znalazłeś tam coś, co uznałeś za skarb. Teraz może to wydarzyć się ponownie. Pod paznokciami. „Popróbuj sobie z pedałem, mając na uwadze, że jest mało wrażliwy”. Ziarenka piasku. Praca domowa. Ty na huśtawce, z której nigdy nie potrafiłeś korzystać. Idź i usiądź na ławce, na murku. Może na gałęzi pobliskiego drzewa, jeśli nie wstydzisz się tego przed sobą. Odpocznij, posłuchaj wiatru. Wystaw twarz w stronę chmur, zakładając się ze sobą w myślach o słońce. Zamknij oczy i zasypiaj. Wyobraź sobie, że jesteś w tej szkole. Wchodzisz do sali, w której dziewczęcy chór ma próbę. Nauczycielka zachęca cię, byś usiadł. Mówi w języku, którego nie lubisz. Jesteś tylko ty z nimi. Czujesz się coraz spokojniej. Wśród chórzystek zauważasz Awalokiteśwarę. Nie musisz starać się, by nie myśleć o niczym.
I gdy to wszystko stanie się, gdy uda ci się wyjść z domu, oddasz się jedynej rzeczy, którą kochasz naprawdę. Muzyce. W sali gimnastycznej. Będziesz otwierał i zamykał oczy, nie mogąc się zdecydować. Będziesz całym sobą chłonął ich śpiew lub rozpraszał się nieco ich młodymi ciałami. „Taka jest moja pogłębiona refleksja na temat ściany”. Nauczycielka przerwie śpiew. Poprawisz się na krześle. Przypomni im, że jutro mają próbę generalną. Żartem powie, by bardziej postarały się dla niezapowiedzianego gościa – ciebie. Każe zacząć od drugiej strofy. Obie ręce włożysz do kieszeni i przyciśniesz do podbrzusza. Będziesz mógł zasnąć lub obserwować, jak wszystkie dziewczęta po kolei zamieniają się w małpy i pokracznie schodzą ze sceny, a pierwsza będzie Awalokiteśwara.