Bo kiedy chcą z ciebie zrobić żołnierza i obrońcę pokoju w jednym, to trzeba naprawdę długo myśleć, żeby znaleźć w tym jakiś rachityczny sens. Żołnierz ma zabijać i niszczyć, obrońca pokoju ma żołnierzowi nie pozwolić ani na jedno, ani na drugie. Słuchasz różnych mądrzejszych od ciebie i im się wszystko zgadza, a tobie nie zgadza się nic. I masz jeszcze matkę, która choć kocha cię jak nikogo na świecie, to chciałaby, żebyś w końcu poszedł w świat i żeby w chałupie była jedna gęba mniej. I masz także ojca, który świat ogląda przez denka wypełnionych bimbrem butelek i który też czeka, kiedy w chałupie będzie jedna gęba mniej. I masz jeszcze dwóch starszych braci, którzy poszli do armii, bo armia to matka i ojciec, odzieje, obuje, wykształci i nakarmi. Jeden syn jeździ czołgami, drugi skacze ze spadochronem, cóż więc pozostaje tobie, najmłodszemu? Nic. Tylko armia. Zaszczytny obowiązek, szacunek narodu i respekt wrogów Ojczyzny. Ojczyzny, która zajmuje jedną szóstą lądów całej kuli ziemskiej i która nawet tę ziemską kulę ma w swoim godle, jakby mówiąc światu, że ma go pod swoją opieką.
Ale ty nie chcesz atakować, nacierać i zdobywać, ty chcesz bronić. Tylko bronić – niewinnych, bezbronnych i słabych. Nie chcesz rozjeżdżać wrogów gąsienicami czołgów, nie chcesz podrzynać im gardeł ani minować ich mostów, chcesz być obrońcą, nie napastnikiem. Obrońcą, który powstrzymuje atak, który udaremnia napad, który ochroni siebie i innych.
To skoro nie pozostaje ci nic oprócz armii, to w armii pozostaje tylko jedno. To jedno, które nawet w nazwie ma obronę. To chyba jedyna rzecz w armii, która nigdy nie atakuje, a zawsze broni. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.
Obrona przeciwlotnicza.
To jest prawdziwa obrona pokoju. Nie czołgi, nie spadochroniarze, ale przeciwlotnicy. To oni bronią naprawdę. Odstraszają. Pokazują zęby. Nie rusz – mówią. Nie rusz, bo strącimy te twoje bezcenne latające skarby. Nie rusz, bo twoi piloci będą gnić w naszych więzieniach, o ile żywi dotrą do ziemi pod czaszami białych jak kapitulacja spadochronów. Nie rusz naszych miast, wsi, szkół, mostów i żołnierzy. Nie waż się do nas przylecieć, bo czekamy na ciebie.
A więc idziesz w objęcia armii. Do przeciwlotników.
Ładnie wyglądamy na defiladach w tych naszych gruchoczących gąsienicami pojazdach. Piękne są nasze rakiety do tych pojazdów przytroczone. Ładnie nas pokazują na propagandowych filmach, kiedy biegamy wkoło naszych wyrzutni albo wpatrujemy się, czujni i gotowi, w wielkie ekrany radarów. I pięknie, o, jak pięknie, wygląda start naszej rakiety, w chmurze dymu i ognia wspinającej się ku niebu, żeby dogonić i zniszczyć intruza.
Tak właśnie, zniszczyć.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]