Preludium. Zagrzeb
Zofia Nałkowska przyjechała po raz pierwszy do Zagrzebia na premierę swojej sztuki
Dom kobiet /
Kuća žena, która odbyła się 1 października 1930 roku w Teatrze Małym. Sztukę wyreżyserował twórca wszechstronny i utalentowany – Tito Strozzi (1892–1970). Entuzjastyczne zapiski autorki w
Dziennikach1świadczą o tym, że dni spędzone w Zagrzebiu minęły jej niezwykle przyjemnie:
Ach, Boże, więc przyjechałam tak daleko – i oto jeszcze raz zobaczyłam Babkę, Joannę, Julię i Ewę, mówiące wprawdzie innym językiem, ale te same, to samo czujące i widzące. O dziwo, o wzruszenie, że pewne rzeczy pośród świata są tożsame, że się jednak potwierdzają. Poziom gry i poszczególne talenty wprowadziły mnie w podziw. Po prostu sztuka mi się podobała – i podobali mi się Chorwaci. Jakże mnie pięknie przyjęli i z wdziękiem (parę róż białych na poręczy mej leżących w oczekiwaniu). Babkę grała piękna mimo 80 lat, największa ich tragiczka, Maria Strozzi […].
Pisarka czuła się w Zagrzebiu doceniona i jako autorka dramatu, i jako kobieta. Ciepłe przyjęcie, męska adoracja, pobyt w eleganckim hotelu Esplanade, ciągłe wizyty, spotkania, intrygujące rozmowy z przedstawicielami chorwackiej elity kulturalnej sprawiły, iż mogła brylować w towarzystwie, przyjmować licznych gości na „wykwintną herbatkę”, kilka razy dziennie zmieniać suknie, słowem cieszyć się sławą: „żyję tu przecież w samej radości, w zupełnym szaleństwie, jak w bajce. To się dopiero rozpętało! Więc mam uwierzyć, że jestem i młoda, i piękna, i zadziwiająca?”. „Przeżywam tu tylko dobre rzeczy. Nie tylko życzliwie mnie przyjmują, ale – co ważniejsze – nadspodziewanie jest dobry poziom tych ludzi”.
Przyjazd do Zagrzebia był dla niej również rodzajem ucieczki emocjonalnej. Skomplikowana i pełna niedomówień relacja z Karolem Szymanowskim, którego Zofia darzyła silnym uczuciem, była przyczyną jej złego samopoczucia, formą psychologicznej pułapki. Było to uczucie niemożliwe, choćby ze względu na seksualną orientację kompozytora. Strach przed zdemaskowaniem się, niepewność (mimo wszystko!) co do zamiarów przyjaciela i jednocześnie świadomość miłosnej porażki sprawiły, iż z przyjemnością rzuciła się w wir nowych znajomości. Notowała w Dziennikach:
Ten miesiąc, nabrzmiały trwaniem jak wielki, jakiś upajający czas życia. Chodzę w tych cudzych płomieniach, lizana językiem ognia. […] Gdybym zechciała tu zostać, tu, gdzie jest tak strasznie dobrze – zostać w charakterze jego bożyszcza, obiektu bałwochwalczych obrzędów jego miłości – jednak niewątpliwej, choć na pewno niedobrej.
Zagrzeb stał się dla niej swoistym „bałkańskim” Paryżem, jednocześnie prawdziwym i nieco wyobrażonym, gdyż pisarka spędziła tu zaledwie kilka dni i nie mogła poznać autentycznego „tekstu miasta”. Ale nade wszystko Zagrzeb był dla niej przestrzenią odziaływania Erosa:
Jutro więc odjeżdżam do Warszawy. – Ale nie zmarnowałam tu tych dni. Bawię się, jakby to był Paryż, nie Zagrzeb. Co wieczór, w ciemnościach i płomieniach serbskiej ślicznej miłości, siedzę w loży i słucham muzyki, niekiedy bardzo dobrej, jak wczorajszy Barbier de Séville. Ten Č. jest dla mnie niebezpieczny nie tylko dlatego, że ma grypę, z którą co dzień wychodzi, by mię widzieć. – Ale że moja wdzięczność jest zbyt żywa. Wczoraj, wróciwszy o pierwszej z kolacji z konsulem (jeszcze!) zastałam jego bilet […] czekał tu na mnie do 12 ½. I byłam wzruszona. Jest przecież dziki, namiętny, bałkański – i zarazem udręczony i nieśmiały, przejęty czcią i zachwytem, muszący wszystko powiedzieć o swym życiu, o duszy, o miłości. Jest znawcą i może trochę amatorem cierpienia. Jest zresztą zupełnie skomplikowany i jak gdyby dobry, wrażliwy na cierpienie cudze. Forma tego wszystkiego, zwłaszcza językowa, nie jest doskonała.
Chodzi tu oczywiście o Milutina Čekicia (1882–1964), serbskiego reżysera, teatrologa, autora książki o teatrze Pozorište czy zbioru jednoaktówek Prva bora, który w latach 1929–1933 kierował zagrzebskim Teatrem Narodowym (Hrvatsko Narodno Kazalište). Można odnieść wrażenie, że pisarka postrzegała Zagrzeb w dużej mierze przez pryzmat bałkańskości. Zapewne duży wpływ miała na to jej relacja z „bałkańskim” i „dzikim” Milutinem Čekiciem. Obdarzył on polską pisarkę afektem. Jej spotkanie z reżyserem było niejako dodatkowym aktem Domu kobiet czy też teatrem w teatrze, zainscenizowanym na prywatny użytek samotnej pisarki, która szukała przestrzeni aprobaty, potwierdzenia własnej atrakcyjności. Historią niejako zastępczą. Podczas zagrzebskich peregrynacji Nałkowska weszła w rolę „pięknej pani”, jednak nie tyle zimnej i wyniosłej, ile pozwalającej na pewne poufałości:
Nie, nie jest łatwym zdaniem być tu na Bałkanach, kobietą o oczach niebieskich i do tego jeszcze łagodnych. […] Byłam chwilami cudzoziemską damą z białym futrem u czarnego płaszcza, w małym świecącym kapeluszu, z nagim czołem i drogimi czarnymi piórkami na lewym policzku, a on namiętnym człowiekiem wschodu, czarnym, płomiennym (Dzienniki).
Wśród intelektualnych rozmów o sztuce, rozważań o „naturze Hamleta”, uwag dotyczących zagadnień sceny perspektywicznej czy związanych z inscenizacją Domu kobiet rozgrywał się wątek romansowy, uściski dłoni i nieoczekiwane pocałunki. Pisarka wspomina w zapiskach również o cukierkach podarowanych jej przez recenzenta teatralnego Ivo Brlicia, a pozostawionych przez nią przez nieuwagę w „życzliwych ciemnościach loży”. Nałkowska z pełną świadomością efektu gra swoją rolę do końca, daje się ponieść chwili, ale i wyznacza granice:
O Boże! Cóż to dzieje się ze mną – wśród drzew Zrinjskiej plantacji, pod gwiazdami, droga tym obcym miastem, tak uroczym. Te objęcia i jakie pocałunki, moja wdzięczność i wzruszenie – jeszcze raz urok nieodparty miłości cudzej (gdy w mojej tamtej jednak, jednak jestem samotna!). […]. I jakże ciężko było się rozstać tak właśnie, przed bramą hotelu – jak to swoim cnotliwym zwyczajem zrobiłam i tym razem. – Nazajutrz cały dzień wśród ludzi obcych (Dzienniki).
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]