Od tamtej pory starałem się z wielkim zaangażowaniem zbierać nie tylko książki z wyżej wymienionego cyklu, ale także pozostające w edycjach oddzielnych, starszych lub mniej popularnych.
Niemałe zainteresowane wywołała u mnie, zanim jeszcze otrzymałem egzemplarz z wydawnictwa, książka Wojciecha Orlińskiego Lem. Życie nie z tej ziemi (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017). Autor, rocznik 1969, dziennikarz, eseista, także twórca powieści fantastycznych oraz leksykonu lemologicznego Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, napisał dzieło ze wszelkich miar biograficzne. Książkę, która w moim odczuciu powinna nosić zgoła inny tytuł. Bo co to znaczy „nie z tej ziemi”? Czy to ma znaczyć, że Stanisław Lem był z innej planety, był kosmitą albo, nie daj Boże, odstawał tak dramatycznie od kanonu literackiego okresu PRL? Nie wiem dokładnie, co autor miał na myśli.
W odczuciu wielu przeciwników Lemowej twórczości jawił się on jako przede wszystkim autor science fiction. Nie jest to prawda i być prawdą nie może. A dlaczego? Z powodu wielowarstwowości treści zamieszczanych czy to w powieściach beletrystycznych, czy to w książkach eseistyczno-felietonowo-filozoficznych, co zresztą podkreśla Orliński, poddając analizie kolejne tomy dorobku literackiego Stanisława Lema. Zmuszony ukrywać poglądy, kluczył od słowa do słowa, myląc tropy i nie pozostawiając „okruszków”. Znajdował jednak pewien rodzaj kodu, znany wyłącznie inteligentnemu czytelnikowi, aby ten, dzięki lisiej przebiegłości, zdołał rozszyfrować meandry języka rzeczywistej cybernetyki.
W Lem. Życie nie z tej ziemi Orliński napomyka o neutrinach „wszystko przenikających nawet lepiej od promieni rentgenowskich – bo nie zostawiają śladów”. Fenomen cząstek elementarnych „przepowiedzianych od lat trzydziestych
Irytującymi kwestiami, jakie mnie najbardziej uderzyły w książce Orlińskiego, są ignorowanie środowisk twórczych znajdujących się poza „największymi skupiskami” (Kraków, Warszawa) oraz monotonne wysuwanie podobnych albo niemal identycznych poglądów dotyczących różnych zagadnień związanych z życiem i twórczością Stanisława Lema. Nie mogę się zgodzić ani w jednym, ani w drugim przypadku. Pisarze współpracujący z konkretnym wydawnictwem nie muszą mieszkać w Warszawie czy Krakowie. Tym istotniejszy wydaje mi się fakt, że środowiska literackie w ostatnich latach dość mocno rozprzestrzeniły działalność i nie są to wyłącznie wymienione przez Orlińskiego miasta. Ogromna rzesza twórców skupia się wokół Biura Literackiego; Wojciech Bonowicz, Justyna Bargielska, Szymon Słomczyński, Andrzej Sosnowski, Roman Honet to tylko niektórzy z publikujących w mieszczącej się do niedawna we Wrocławiu, a od 2017 roku mającej siedzibę w Stroniu Śląskim oficynie. Oddzielną grupę stanowią poeci powiązani z Domem Literatury w Łodzi i tamtejszym „Kwartalnikiem Artystyczno-Literackim Arterie”. Należą do nich m.in. Przemysław Owczarek, Rafał Gawin, Piotr Gajda. Jeszcze inny typ stanowią pisarze kojarzeni z Wojewódzką Biblioteką Publiczną i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu: Adam Kaczanowski, Maciej Melecki, Maciej Robert. Choć, owszem, największe i najpoczytniejsze wydawnictwa zlokalizowane są w dawnej i obecnej stolicach Polski.
Odnosząc się do punktu drugiego, wyrażam szczere rozczarowanie. Splatanie wciąż tych samych treści, powielanych na nowo w kolejnych rozdziałach, nie czyni książki atrakcyjniejszą dla czytelnika (przynajmniej w moim przypadku). Przez to mamy wrażenie mętliku myślowego, który wytrąca z równowagi zaczytanego obserwatora. Ów – zaintrygowany powziętą wcześniej myślą – gubi się za kolejnych kilka lub kilkanaście stron, obarczony problemem doszukiwania się istoty rzeczy. Rzeczy, która jest martwa, ponieważ nie prowadzi do głębszego zapoznania się z tematem, mimo że autor wykonał mozół pracy, aby ów temat przygotować i zredagować.
Najistotniejszą rzeczą, o jakiej dowiedziałem się z książki Wojciecha Orlińskiego, było odkrycie żydowskiego pochodzenia Stanisława Lema. Pochodzenia, które ukrywał przez całe życie, nie wspomniawszy o nim w żadnym z wywiadów-rzek. Maska nakładana przez autora Obłoku Magellana była jedną z ról pełnionych w różnych okresach egzystencji. Nieprzyznanie się do korzeni wywołało u niego niemałe poczucie winy, bo on przeżył, gdy inni ginęli czy to w masowych łapankach, wywózkach do obozów koncentracyjnych, czy – tuż po wojnie – zbiorowych mordach ludności cywilnej na ziemiach odzyskanych. Niemały wpływ na zatajanie prawdy miała także świadomość braku faktycznej winy za grzechy i nie ma tu mowy wyłącznie o Niemcach. Niejednokrotnie okazywało się bowiem, że nowi mieszkańcy pożydowskich kamienic nie pamiętają, pomimo krótkiego czasu, jaki minął, kto był wcześniej ich właścicielem. Katastrofalne w skutkach przejawy amnezji nie sprzyjały sąsiedzkiej solidarności, nawet jeśli przed wojną ta solidarność była pielęgnowana przez kilka pokoleń.
Większość budynków w powojennym Lwowie nie zmieniła swojej struktury. Wykonywano oczywiście prace restauratorskie, ale nie odbiły się one na murach miasta tak widocznie, jak chociażby w Warszawie. Mimo to Lem nigdy nie pojechał do „domu dzieciństwa”. Jego Lwów już nie istniał, tak jak dla wielu Polaków wypędzonych albo, mówiąc mniej dobitnie, przymusowo przesiedlonych. Lwów, jaki znał, bezpowrotnie zniknął z mapy świata, tonąc w tumanach kurzu, krzykach rozpaczy, hałasie karabinowych kul i znienacka wybuchających prosto w twarz pocisków. Miasto zalała nowa fala historii, dziejów ludzkości walczącej wciąż z nieznanego powodu.