Hiszpanie żyli w otulinie turystów. Narzekali na nich. W Barcelonie, na Costa del Sol, Costa Brava odnosiło się wrażenie, że tutejsi są mniejszością. Teraz pojawiło się poczucie osierocenia. W Hiszpanii, podobnie jak we Włoszech, powszechne jest odczucie, że w przypadku tej pandemii każdy kraj został pozostawiony samemu sobie i problem globalny ma być rozwiązywany lokalnie.
W samej Hiszpanii ma miejsce delegowanie odpowiedzialności za radzenie sobie z pandemią na władze lokalne. Wiążące decyzje (lockdown) nie są podejmowane centralnie, ale przez władze autonomicznych regionów. Aż dziw, że głosy o zagrożeniu jedności zamilkły, uspokoili się zwolennicy katalońskiej irredenty. W zarządzaniu pandemią nie tylko Katalonia czy Kraj Basków, lecz także Andaluzja zachowują, tym razem jakby mniej chcianą, suwerenność. Rząd centralny napotyka opór samorządu stolicy, który ma własne koncepcje radzenia sobie z pandemią.
Katalońska irredenta i zawirowania wokół zarządzania kryzysowego pandemią powodują, że wiele pisze się o potrzebie zmiany konstytucji i jej nieadekwatności w naszym czasie, po blisko pół wieku od jej uchwalenia, które było kulminacją demokratycznej transformacji. Grudniowa
Chaos w zarządzaniu pandemią analizuje w
Spory polityków wokół zarządzania katastrofą są zbyt interesowne, żeby były interesujące. Opierają się na założeniu, że powrót do tego, jak było, jest możliwy. Pokonanie pandemii to dla nich powrót i powtórzenie normalności takiej, jaka była. Jak zauważył Søren Kierkegaard powtórzenie musi ujawnić różnicę. Obiecana normalność będzie inna. Próba intelektualnego ogarnięcia sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, nie powinna sprowadzać się do apelu: wytrzymajmy, a będzie jak było. O tym pisze Jorge Riechmann w listopadowym, 881., numerze
To miesięcznik, niemal rówieśnik „Twórczości”. Enrique Cantu i José Luis Cano stworzyli go w trudnych czasach frankistowskiej dyktatury. „Insula” unikała podejmowania problemów politycznych i zajmowała się kwestiami stricte literackimi, można to okreslić jako rodzaj parnasizmu. Ala taka strategia pozwalała omijać cenzorskie zapisy, pisać o twórczości pisarzy emigracyjnych czy reżymowi podpadniętych. W czasie transformacji i po niej miesięcznik ewoluował w stronę pisma krytyczno-literackiego, ale nadal unikając politycznych emocji. Dlatego jest nieco zaskakujące, że ciekawe teksty o pandemii pojawily się w strzegącej swojej literackiej wieży z kości słoniowej „Insuli”.
W czasie wiosennego uderzenia
Potem przypomniano sobie o epidemii grypy hiszpanki. Wybuchła pod koniec
Ofiary hiszpanki umierały w domu, nie były chowane na monumentalnych wojennych nekropoliach, ale jak Fela z Panien z Wilka na lokalnych cmentarzach, w rodzinnych grobach. Pamięć rozpraszała się, to nie była żołnierska śmierć domagająca się upamiętnienia. Statystyka epidemiologiczna dopiero się rozwijała. W miarę kompletne statystyki zawdzięczamy służbom medycznym z dwóch miejsc: Nowego Jorku i Odessy. Upór gubernatora Nowej Zelandii, który wprowadził w portach kwarantannę, sprawił, że był to jedyny obszar niedotknięty epidemią.
Pierwszy wniosek, który nasuwa się z tych retrospektywnych przywołań przeszłych epidemii, to łatwość, z jaką ludzkość się z nich otrząsała, przechodziła do porządku nad milionami ich ofiar. Wyzwalała u ocaleńców wzmożoną chęć życia i użycia. Ta krótkotrwałość szoku sprawia wrażenie psychicznej immunizacji ludzkości na nieszczęścia wymykające się skali codziennych trosk. Jeśli epidemie czegoś ludzi uczą, to tylko tego, że nie było jeszcze takiej, która zabiłaby wszystkich, i że kiedyś się kończą.
„Insula” zapytała kilku pisarzy o miejsce literatury w czasie pandemii. Oto niektóre odpowiedzi: „Sam sobie stawiam takie pytanie. Na pewno jej funkcja jest ta sama, co zawsze: myć okna, by lepiej widzieć ulicę i zarazem aby z zewnątrz lepiej widziano nas” (Harkaitz Cano). Jordi Doce przywołuje Paula Celana i pisze: „Prawdziwa twórczość otwiera, a nie zamyka; utrzymuje aktywną zasadę nadziei i udrażnia stłumioną energię marzenia. Za wszelką cenę jesteśmy zobowiązani do zachowania utopijnego wymiaru literatury”. Mam wątpliwości, czy Doce trafnie odczytuje Celana i czy porównanie pandemii z Holokaustem jest uprawnione. Ciekawsza wydaje się opinia Francisca Ferrera Lerina, który przewiduje trudne czasy dla ambitniejszej literatury, bo ludzie zamknięci w mieszkaniach chętniej sięgną po butelkę wina aniżeli książkę obiecującą coś więcej niż ucieczkę od rzeczywistości. Natomiast Eduardo Ruiz Sosa pisze: „W braku relacji społecznych, przez tyle miesięcy w mieszkaniach, czytaliśmy więcej niż kiedykolwiek. Bez książki w rękach zamknięcie zamieniłoby się w straszliwą pustkę”.
Ciekawa w kontekście pandemii jest kariera Dżumy Camusa. Od Dżumy, a właściwie sporego cytatu wypowiedzi jej bohatera, doktora Bernarda Rieux, zaczyna swoją rozprawę Rewindykacja myślenia naukowego José Antonio Sacristán w grudniowej „Revista de Occidente”. To Najciekawszy tekst z bloku tekstów o pandemii. Sacristán pokazuje, do jakiego stopnia pandemia ujawniła rozbrat nauki i codziennego światopoglądu. Zdaniem autora zwykły człowiek coraz bardziej oddala się od naukowego myślenia, a sama nauka pozostaje dla niego czymś całkowicie niezrozumiałym i hermetycznym. Pandemii towarzyszy nie tylko negacjonizm, lecz także zalew bredni na jej temat. Odejście od ideałów Oświecenia jest powszechne. Najlepszym tego dowodem jest przekonanie, że uporanie się z epidemią zależy od polityków, a nie od naukowców. Pozostaje tajemnicą, dlaczego w kwestii koronawirusa ludzie współcześni z większą uwagą wsłuchują się w polityków aniżeli naukowców. Dla Sacristána jest to dowód na odwrót człowieka współczesnego od myślenia naukowego, Oświecenia w ogóle. W kwestii
W pewnym stopniu tezy Sacristána zdaje się wspierać tekst Nie ma małego wroga Antonio Díaza, opisujący aktywność wywiadów wojskowych skupiających się obecnie na czymś, co można określić jako „szpiegostwo medyczne”, czyli rozpracowywanie strzeżonych patentami testów, szczepionek, know how czy leków. Dla polskiego wywiadu nie jest to nowość, bo w czasach PRL nasz przemysł farmaceutyczny był tego rodzaju szpiegostwa beneficjentem. To samo dotyczy Brazylii i Indii, krajów przodujących w produkcji tzw. generyków, czyli odpowiedników leków chronionych patentami i sprzedawanych po o wiele niższych cenach aniżeli zawyżone ceny leków pazernych koncernów farmaceutycznych.
Dżuma była odczytywana jako alegoryczny obraz totalitarnej zarazy, niekiedy rządów Vichy, kolaboracji. „Dżuma jest najlepszą książką o możliwych postawach wobec plagi totalizmu w naszych czasach” – tak pisał Czesław Miłosz w 1960 roku. Teraz alegoryczne odczytywanie Dżumy straciło racje. Okazało się, że literalna lektura tej powieści nie niweluje jej wartości. Rzecz w tym, że w czasie niepewnym, by nie powiedzieć groźnym, jeśli w ogóle czytamy, to czytamy nieco inaczej.
Sam któryś raz czytam Dzieci oskarżają. To zbiór relacji ocalałych z Zagłady dzieci, spisanych tuż po wojnie i zredagowanych przez Marię Hochberg‑Mariańską i Noe Gruss, wydanych w 1947 roku. Jest skandalem, że książka ta nigdy nie doczekała się wznowienia. Któryś raz wracam do relacji jedenastoletniego Jerzego Aleksandowicza o jego ucieczce kanałami z krakowskiego getta i życiu w ukryciu. Jerzy był wybitnym psychiatrą, zmarł w tym roku. Po tym wszystkim, czego doświadczył i co opowiedział, do czego nie wracał, był człowiekiem pogodnym o nieco sarkastycznym poczuciu humoru. Czytam i myślę sobie: pandemia pandemią, ale i tak jestem szczęściarzem ponieważ urodziłem się dziewięć lat po urodzinach Jerzego.