W książce wielokrotnie powraca postać Żydówki, z którą w 1942 roku ożenił się R. z Dziewięcin. Jej rodzina miała tam młyn, gdzie para znalazła schronienie. Żydówka – nie dowiadujemy się, jak na pewno miała na imię – przeszła na katolicyzm i udało jej się przeżyć. Stosunek bohaterki książki do tej postaci ma wymiar symboliczny. Kobieta ją właściwie lubi, zwłaszcza że jej (Polki) mamusia i tatuś byli rodzicami chrzestnymi Żydówki, a wujek z Grajewa i ciocia z Sulewa tworzyli parę drużbów na ślubie państwa R. Kiedy jednak po latach pan R. w reportażu telewizyjnym mówi o zbrodniach Polaków wobec Żydów, kobieta wypomina mu alkoholizm i brak wiarygodności. Przecież Polacy w żadnej stodole nikogo nie upychali, nie podpalali. To Niemcy i Ukraińcy, nasi przecież nawet broni nie mieli. Owszem, Polacy też nie anioły, ona słyszała, jak P. z Czerwonego beczkę z Żydami utopił w Pisie – choć obiecał, że ich uratuje. Pan Ż. złapał Żyda, którego tatuś na chwilę ukrył, natomiast Kruszeniaki w Wąsoszu bili Żydów, wydając ich potem na śmierć w ręce partyzantów, ale za karę ziomkom bohaterki urodziły się białowłose dzieci o króliczych oczach – dziś już ich tu nie ma, bo z żydowskim złotem wyjechali do Ameryki. A ta Żydówka od pana R. była ani chybi dziesięć lat od niego starsza.
Chaos myślowy, plątanina spraw wielkich z drobnymi, mieszanie przeszłości z teraźniejszością to cechy swobodnej wypowiedzi. Bohaterka wraca myślą do tych samych zdarzeń, osób, uzupełnia informacje, modyfikuje albo zaciemnia. Swoje lata ma, o czymś zapomniała, na coś patrzy inaczej, czegoś nie chce wydobywać na światło dzienne. Krótkie zdania, równoważniki zdań, regionalizmy, wulgaryzmy. Wiarygodność stylistyczna i psychologiczna budzi uznanie. Ale również przeraża. Stanisław Gromadzki tworzy bowiem portret mentalności współczesnego Polaka (płeć obojętna) o określonym typie psychiki, doświadczeń życiowych. Jak już wspomniałam, ambiwalentny stosunek bohaterki książki do Żydówki symbolizuje jej stosunek do wszystkich Żydów oraz wszelkich „obcych”. Ona konkretnych Żydów żałuje, nie pochwala niszczenia synagog, kirkutów, ale równocześnie powiela wszystkie pełne nienawiści schematy myślowe: jej syn od ponad dwudziestu lat nie dostaje probostwa, bo „Wiesz, katolika-Polaka nie uważają. Tylko Żyda”; „Pełno tych Żydów wszędzie. Niech idą do Izraela. Tu Polska. Polska ma prawa swoje ustalać. […] Polacy głupie, że ich ratowali. By byli Niemcy wytłukli. I byłby spokój”; „Wszystkie te, co w rządzie, to albo z Niemca, albo z Żyda”; „On [prezydent Duda – MK] żonę ma Żydówkę. A sam pomieszany. A Wałęsa też i Kwach”. „Morawiecki prawdę powiedział. Żydzi tak jak Niemcy”. A są jeszcze inni obcy. „…te przygłupki mordę drą, żeby brać. Że dwanaście tysięcy. Tak rząd. […] I wybrali takiego papieża: niech każda parafia weźmie. Gdzie ich usadzi? Chyba na dachu”.
Nie. To nie jest polityczna publicystyka. Co najmniej od powieści walterskotowskiej losy postaci fikcyjnych toczą się obok bohaterów historycznych. Tak samo jest w przypadku Żydówki, kobieta żyje tu i teraz, więc chwali żołnierzy wyklętych, złowieszczy komunistom, przywołuje Generała od stanu wojennego. Nie jest ciemna, skończyła w Ełku liceum, tyle że bez matury, to swoje wie. Jej rodzice mieli duże gospodarstwo, czuje się szlachcianką – dziadusy i PGR-usy budzą jej żywą niechęć. Kurpie również: „Kurp z rana mądry, po południu głupi”. Bohaterka książki w ogóle nie bardzo lubi ludzi. O wiele chętniej mówi o nich źle, wulgarnie nawet niż dobrze. Ale potrafi czasem zmienić zdanie i stanąć za synową przeciw synowi. Albo cieszy się z przylotu żurawi, skowronka, pierwszego dostrzeżonego bociana. Narzeka teraz na słabe nogi, może dojść tylko do kościoła, do „umerlaków” na cmentarz. Dręczy ją pytanie: po co ludzie się rodzą? Ale znajduje odpowiedź: „Toć wszystko się rodzi. Ptaszki się rodzą, zwierzęta i ludzie”. Kiedy teraz dopiero usłyszała o zabiciu po wojnie ojca i syna, którzy wyszli z ukrycia, nie kryje oburzenia: „Ale to trzeba sumienia nie mieć, żeby siekierą zabijać”. Ale szybko dodaje: „Widocznie coś tam wiedzieli”. Za to gdy widzi w telewizorze, że Żydzi chcą się upomnieć o swoje majątki, nie może pohamować złości. Już dostali przecież, bóżnicę w okolicy podobno sami sprzedali, a w Radziłowie to wzajemnie się wydawali. „Oni są święte! To jest wredny naród, podły lud”.
Miszmasz emocjonalny, mentalny. Opowieść o człowieku, zacementowanych stereotypach, o machinie propagandowej i o ludzkich tragediach, oczywiście. Dostrzeganie złożoności spraw, brak mentorstwa decydują obok formy o wartości powieści Stanisława Gromadzkiego – bo to z pewnością jest literatura piękna stylizowana na literaturę faktu. W drugiej części książki znajduje się słownik wyrazów może dla niektórych niezrozumiałych, skorowidz osób, skorowidz nazw miejscowych. Po to, żebyśmy po zakończeniu lektury nie otrząsnęli się z ulgą: ot, taka fikcja. Może i fikcja, ale utwardzona prawdą.