Zaledwie osiem miesięcy temu miał tu miejsce zamach na przywódcę komunistów Palmira Togliattiego. Na ulicach plakaty, w barach dyskusje, w zakładach pracy – bunty.
Do „Migliore” (Najlepszego), jak nazywano najsłynniejszego włoskiego komunistę, strzelał w Rzymie Antonio Pallante, dwudziestopięciolatek o pokręconym życiorysie, trochę liberał, trochę faszysta. Komunistów nienawidził z całego serca, obawiał się, że „czerwona zaraza” może wkrótce ogarnąć cały kraj.
Nie mylił się za bardzo. Rok wcześniej w wyborach PCI poparło aż osiem milionów Włochów. Kasa z Moskwy lała się szerokim strumieniem. Rządzący chadecy i Amerykanie byli poważnie zaniepokojeni, że może dojść do przewrotu. Dlatego też i Waszyngton wspierał antykomunistów wcale niemałymi kwotami.
Jedna i druga strona grała nieczysto. Ale Pallante nie działał na niczyje zlecenie, był samotnym wilkiem. Pewnego dnia za półtora tysiąca lirów kupił starą giwerę i 15 lipca 1948 roku wystrzelił do Togliattiego, raniąc go w trzech miejscach. Jak później orzekli lekarze, „Migliore” miał dużo szczęścia, centymetry dzieliły go od śmierci.
Pallante został złapany, osądzony, w więzieniach spędził jednak stosunkowo niewiele lat, bo pięć. Wyszedł z karceru w roku 1953. Potem normalnie pracował, udzielał wywiadów. Żyje zresztą do dzisiaj. Podobno w Katanii. W 2023 roku skończy sto lat.
Stryjkowski w roku 1949 miał lat czterdzieści cztery i wielką chęć, żeby poznać kraj, który od dawna go fascynował.
Była wiosna, ale na dworze panowała sroga zima. „Fontanny oniemiały skute soplami lodu” – wspominał w rozmowie z Piotrem Szewcem.
Ze zrujnowanego kraju przeniósł się na piazza San Silvestro, gdzie znajdowało się biuro Polskiej Agencji Prasowej, naprzeciwko Poczty Głównej, skąd tylko skok do parlamentu, na piazza Venezia czy też na Campo de’ Fiori. Omfalos Wiecznego Miasta. Obok PAP-u swoje biura wynajmował Reuters, DPA i Associated Press.
Ze wspomnień autora Austerii wynika jednoznacznie, że samą robotą nie był za bardzo zafascynowany. Owszem, uczestniczył w wiecach komunistycznych, jeździł na różne oficjałki, ale z dziennikarzami, nawet tymi komunistycznymi, się nie fraternizował, całe dnie spędzał na spacerach.
No i pisał Bieg do Fragalà, pierwszą polską powieść „prokomunistyczną”. Nie nazwałbym jej socrealistyczną, bo chociaż w wielu momentach była schematyczna do bólu, to przecież od łopatologicznego trafaretu bez przerwy uciekała, zbliżając się bardziej do prozy Carla Leviego aniżeli do dzieł Witolda Zaleskiego czy Juliana Gałaja.
Rzecz niegdyś głośna, recenzowana wielokrotnie na tych łamach, traktowała o buncie chłopów w kotlinie Fragalà, w Kalabrii, nieopodal miejscowości Melissa. W październiku roku 1949 zajęli oni (nielegalnie) nieuprawiane przez miejscowego barona ziemie. Argumentowali to tym, że arystokrata przejął je również niezgodnie z prawem.
Po prawdziwej bitwie z policją, w wyniku której zginęło troje młodych ludzi, chłopów z ziemi wypędzono. We Włoszech zawrzało. A Melissa i Fragalà prawie od razu stały się symbolami walk ze starym systemem. Buntowników zapraszano na wiece do Rzymu, gdzie oklaskiwały ich dziesiątki tysięcy manifestantów.
Koniec końców Włoska Partia Komunistyczna zorganizowała zagranicznym dziennikarzom wyjazd do Melissy, żeby spotkali się z bohaterami. Pojechał też i Stryjkowski. Rozmawiał z ludźmi, podkreślając, że chociaż włoski znał, pełne porozumienie było niemożliwe ze względu na dialekt, którym posługiwali się chłopi.
Książka powstała bardzo szybko, prawie błyskawicznie. Zilustrował ją sam Renato Guttuso, z którym już po napisaniu powieści Stryjkowski poszedł na spotkanie z Togliattim, na krótką audiencję. Włoski gensek chwalił pisarza, że jako jedyny zagraniczny autor opisał zajścia, ale w Italii książka się nie ukazała.
Czy dlatego, że po Warszawie rozeszła się plotka, że Stryjkowski rzecz „spisał” z jakieś innej włoskiej powieści, i ktoś tę nowinę „sprzedał” w Rzymie? A może dlatego, że nie dość wiernie przedstawił wydarzenia we Fragalà, do czego zresztą sam się przyznawał? Tego się już nie dowiemy, we wspomnieniach Togliattiego ani słowa na ten temat.
Mit buntu we Fragalà podtrzymywany był w Italii przez długie lata. A komuniści lubili chwalić się tym, że chłopom od razu ruszyli na pomoc.
Jakiś czas temu wybuchła jednak mała bomba. W lokalnej telewizji przemówił jeden z uczestników walk, Giuseppe Nigro, brat Francesca, który został zabity przez policję: „Wszystko pamiętam. Widziałem policję i policję, głównie policję z karabinami maszynowymi… Ale żadni komuniści nie przyszli nam na pomoc, bo ich tam po prostu nie było”.
A później? „Przybyli, owszem, z wielką pompą, kiedy opłakiwano ofiary. Obiecywali pieniądze. Duże pieniądze, które koniec końców powędrowały do jeszcze biedniejszych rodzin z innych regionów Włoch. Nie zobaczyliśmy ani centa”.
Czyli buntownicy przegrali podwójnie. Nie zdobyli Fragalà, jak chciał w swojej powieści Stryjkowski. Nie dostali też pieniędzy, zyskali tylko trochę wiecowego splendoru. Do teraz to jedna z najuboższych okolic Italii.
Kiedy dzisiaj pytam rzymskich znajomych, czy wiedzą coś o Fragalà, słyszę: chodzi o Enzo? O Enzo Fragalà, znanego adwokata i polityka zamordowanego przez sycylijską mafię w Palermo? Skandal, dziesięcioletnie śledztwo, tyle wątków, tyle zwrotów akcji…