Jestem naczyniem ciszy, ale zbieram dźwięki z pól, nasiona słów,
oto moja opowieść, mieszkam wśród skał, z czerwonej gliny
wyrasta mleczny ząb marmuru, skręcone muszle ślimaków trzymają
się kurczowo nadziei z kamienia.
Jestem dzieckiem wody i nieba, czyli kupca z miasta i matki,
która parała się wszystkim i pięknie wyszywa, przetyka chmury
z błękitem, tak, to prawda, wszystkie kobiety potrafią tkać,
ale nie każda zadziwia.
Najbardziej jest mi przyjemne towarzystwo wiatru, głaszcze
trawy, przynosi wytrawny zapach tymianku i szałwii, rzeźbi
w morzu fale. Czasem słońce kładzie się na wyspie niczym
czuły kochanek, wtedy chmury tworzą teatr cieni.
Kiedyś sam nosiłem płomień pochodni w pochodzie do
świątyni, ale może bogowie to koty, które należy karmić
i głaskać, bywają łagodne lub zazdrosne, i będą walczyć
o kęs mięsa jak o Termopile.
Mam dużą bibliotekę i wiele pytań, ale daleko mi do mojego
ślepego kota, który bez trudu znajduje pożywienie. Gdybym
tylko potrafił zebrać nektar i zamienić na miodu wiersz, gęsty
i żeby miał smak prawdy, słodki i gorzki.
A jeśli Anaksagoras ma rację i światem rządzi rozum? Słońce
kusi oko, przetapia w złoto słoną wodę. Mój ślepy kot wie
lepiej, w jego czarnych oczach odbija się świat. Oddaję ciało
falom, mój cień, zawsze mi wierny, dotyka dna.
Wracam pod górę, światło siwieje, rozmazuje rysy wzgórz,
mewy wirują niczym planety, tu płynie strumień spod białych
kwiatów, pozwól mi pić ze źródła bolesnej pamięci, północny
wiatr niesie pieśń, nareszcie.