Stanisław Gębala to jeden z ważniejszych znawców twórczości autora Niepokoju. Dość wspomnieć, że w roku 1978 wydał książkę Teatr Różewicza, w zbiorach esejów zaś Wśród szyderców i gdzie indziej (1981) oraz Teatralność i dramatyczność (2005) – między tekstami o Witoldzie Gombrowiczu i Sławomirze Mrożku – pomieścił solidne i wyczerpujące artykuły o twórczości autora Kartoteki. Krytyk nawiązał z pisarzem kontakt listowny już po wydaniu swojej fundamentalnej książki o dramaturgii Różewicza, tego kontaktu nie szukał wcale wcześniej, a więc podczas pracy nad książką. W pierwszym liście do pisarza wyznał nie bez bojaźni: „krytyk – taki jak ja – nie jest w stanie powiedzieć pisarzowi nic interesującego; powinien zatem operować raczej na polu pomiędzy dziełem a odbiorcą” (2 czerwca 1978 roku), za co zresztą poeta podziękował krytykowi w jakże charakterystycznym dla siebie stylu: „Bardzo Panu dziękuję, że był Pan tak dobry (i mądry) i nie szukał «osobistych kontaktów» przed i w czasie pisania książki…” (6 czerwca 1978 roku).
Bez wątpienia Różewicz nie pozostawił po sobie tak obszernej korespondencji, jak dajmy na to Jarosław Iwaszkiewicz, Czesław Miłosz czy Zbigniew Herbert, o Jerzym Giedroyciu już nie wspominając, ale tomy epistolografii, jakie już się ukazały, pozwalają postawić tezę, że gdy się z kimś zaprzyjaźnił, gdy się z kimś dobrze zaznajomił, z tym utrzymywał kontakt do końca, cokolwiek to znaczy. Mam tu na myśli zbiory korespondencji z Zofią i Jerzym Nowosielskimi (2009), z Karlem Dedeciusem (2017), z Romaną i Henrykiem Voglerami (2019) oraz z Ryszardem Przybylskim (2019). Do tego dochodzą ogłoszone w książce Margines, ale… (2010) listy od Juliana Przybosia i Jerzego Zawieyskiego, do i od Jana Brzękowskiego oraz Pawła Mayewskiego, do Barbary i Konrada Swinarskich, a także wyimki z korespondencji do Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza. Z tego, co wiadomo, w niedalekiej przyszłości ma się ukazać korespondencja Różewicza z Mieczysławem Porębskim. A przecież chciałoby się poznać całość – ogłoszonej dotychczas we fragmentach na łamach „Twórczości” – korespondencji z Kazimierzem Wyką i Jerzym Lisowskim, nie mówiąc o całości epistolografii z autorem Sponad i Oburącz.
Ale wracam do korespondencji Różewicza z Gębalą. Po wymianie pierwszych listów zapadła między nimi długa, bo aż do roku 1981, cisza. A po wymianie – ut ita dicam – drugich listów znów kilkuletnia cisza, do roku 1985. Trzeba z góry zaznaczyć, że od 1985 do 1997 zwłaszcza była to korespondencja wyjątkowo intensywna. W dużej mierze za sprawą Gębali, któremu udała się wielka sztuka, jak sądzę, mianowicie: podbił Różewicza nie tylko błyskotliwością i celnością, z jaką dzielił się refleksjami na temat jego pisarstwa na marginesie wydawanych akurat książek, ale i celnością oraz dosadnością, z jaką interpretował jakość przemian już to politycznych i społecznych, już to religijnych i obyczajowych zachodzących w tym okresie w naszym kraju; a na dodatek szczerością, z jaką dzielił się z pisarzem swoimi osobistymi sprawami. Wychodząc z założenia, że wobec uwielbianego przez siebie pisarza i człowieka może sobie pozwolić na pełne zaufanie, pisał do niego wprost o własnych zaiste skomplikowanych perypetiach zawodowych i rodzinnych; bo to: kłopoty z pracą naukową i dydaktyczną, kłopoty z wiecznie niedoinwestowanym domem w Buczkowicach koło Bielska-Białej, śmierć żony, śmierć syna, powtórny ożenek, narodziny córki. Dowodem zażyłości między nimi może być fakt, że poeta kilka razy odwiedził krytyka w jego domu, co nawet upamiętnił, o ile to dobre słowo, w wierszu Czytanie książek, ogłoszonym w tomie Płaskorzeźba (1991): „19 maja 1988 roku / byłem w Buczkowicach / u Stanisława Gębali / właśnie zegar na kościelnej wieży / wybił godzinę dwunastą”.
Znając specyficzne poczucie humoru autora Na czworakach, w tym także jego poczucie czarnego, by nie powiedzieć wisielczego humoru, śmiem twierdzić, że musiały przypaść mu do gustu: opis podróży fiatem 126p autostradami w RFN do mieszkającego pod granicą z Holandią brata latem 1989 czy opis karkołomnego dojazdu z Buczkowic przez Bielsko-Białą do Krakowa, następnie spod dworca tramwajem na Salwator i potem prosto autobusem do pracy w Instytucie Badań Polonijnych UJ – przeniesionego właśnie z Rynku Głównego – do siedziby w Przegorzałach wiosną 1991; nie mówiąc już o zgoła absurdalnej przeprowadzce z Buczkowic do odległego o dziesięć kilometrów Bielska‑Białej i po kilku latach z powrotem z Bielska-Białej do Buczkowic (zimą 1992) czy o obronie rozprawy habilitacyjnej przed komisją składającą się z jego niegdysiejszych studentów i młodszych kolegów (latem 2005).
Inna sprawa, że pisząc do Różewicza – znamienne, że aż do ostatniego listu pozostali ze sobą „per pan” – Gębala nie oszczędzał siebie samego, kpił z siebie, ze swojego losu, z prześladującego go pecha, ale także własnej życiowej niezdarności, i to kpił ile wlezie. Nazywał siebie „natrętem” (18 lipca 1985 roku), „koszmarnym nudziarzem” (20 marca 1990 roku), dokonując zaś rekapitulacji dorobku literaturoznawczego, dochodził do wniosku: „zmarnowałem kawał życia” (1 marca 1990 roku), „Brak mi pomysłu na inne życie […] ostatnio raczej przyglądam się życiu, niż żyję” (14 kwietnia 1991 roku), „mam jakiś wyjątkowy talent do marnowania czasu […] mam jeszcze jeden talent: do absurdalnego komplikowania sobie życia” (13 stycznia 1992 roku). I z brawurową autoironią mógł też wyznać pod koniec listu z 15 lutego 1993 roku: „Rzuciłem teraz okiem na to, co napisałem wyżej i zobaczyłem bardzo piękny autoportret życiowego nieudacznika i pechowca”. Kilka lat później będąc w całkiem piwnicznym nastroju zapewnia poetę: „próbuję wykazać, że jeszcze coś tam (tzn. tu) robię” (10 marca 1996 roku), ale też mityguje się przed nim: „ten list niebezpiecznie zbliża się do granicy psychicznego ekshibicjonizmu (o ile jej nie przekroczył)” (30 września 1997 roku), by potem znów donieść o „kolejnej próbie ucieczki stąd”, czyli znów z Buczkowic do Bielska-Białej, ale także: „nieustannie obmyślam plan tej ucieczki stąd, popatrując w stronę Zielonej Góry, a nawet Szczecina” (6 października 2001 roku). A następnie: „i… ciągle liczę – liczę lata. Przede wszystkim stracone, zmarnowane” (19 lutego 2005 roku), by z czasem znów się mitygować i przepraszać za „nieznośny, jękliwy ton nieudacznika, któremu nie udało się życie i gotów jest wszystkich o to obwiniać – z wyjątkiem siebie samego” (16 listopada 2011 roku).
Tego, co o sobie Stanisław Gębala pisze, nie należy traktować zbyt dosłownie. O jego znaczeniu w krytyce literackiej świadczy jego dorobek, a zatem – obok wymienionych wcześniej także: Czytając literaturę współczesną (1986), Odpowiedzialność za słowo (1993), Wokół eseju (2007), Słowa na wojnie (2020). Bez większego ryzyka można stwierdzić, że bibliografią tego literaturoznawcy można obdzielić ze dwu profesorów i to z tych belwederskich.
Podobnie jak Nowosielskiego czy Przybylskiego, także Gębalę co jakiś czas musiał Różewicz mitygować, przywoływać do porządku lub po prostu podtrzymywać na duchu, co tylko świadczy o swego rodzaju sympatii poety do krytyka, ale też o zażyłości, jaka między nimi się wytworzyła. Jednak rzadziej wprost, częściej à rebours. Gdy krytyk narzeka, poeta odpowiada pięknym za nadobne: „nie mam «daczy» na wsi, ani nad morzem… Całe życie jestem «komornikiem»” (25 czerwca 1987 roku), „niech Pan nie da się mikrobowi rozgoryczenia” (1 sierpnia 1987 roku), „być właścicielem dziury w dachu to zawsze coś” (11 sierpnia 1990 roku), „jest Pan jeszcze młody – niech Pan nie liczy na później – to się nie sprawdza” (30 października 1992 roku); i nie inaczej w
W trakcie pierwszej lektury tej korespondencji miałem poczucie, że Różewicz nieco się jednak dystansuje wobec swojego interlokutora, że stara się mówić o sobie jak najmniej, chociaż w dyskretny sposób narzuca mu swój sposób myślenia, a nawet pojęcia z tak dla siebie specyficznego słownika. Jednym z takich pojęć jest „śmietnik”, a zatem w poszczególnych listach „miejski śmietnik” i „śmietnik miejski”, potem „wielkomiejski śmietnik” i wreszcie „ziemski śmietnik”. W liście pisanym w Sylwestra 1991 roku napisze nawet, jakby wychodząc z roli kogoś zdystansowanego także wobec świata i powściągliwego w wypowiadaniu swojego wobec świata stosunku: „koło mojego domu wieczny śmietnik – rzygać się chce”. Z czasem formułą śmietnika zaczyna posługiwać się i Gębala. Rzecz jednak w tym, że w trakcie powtórnej lektury zauważyłem, że Różewicz mówi o sobie więcej, niż na pozór mogłoby się zdawać. Owszem, konsekwentnie pilnuje swojego ja, swojej autonomii i niezależności. Świetnym tego dowodem to, że nigdy nie zgodził się wziąć udziału w rozmowie z cyklu Trzech na jednego, specjalności redakcji krakowskiego „Zdania”, o co krytyk zabiegał przez lata w listach z 1985 roku, w 1989, w 1996 roku. Bezskutecznie, mimo że wśród tych „trzech”, oprócz pomysłodawcy cyklu – redaktora Edwarda Chudzińskiego, mieli się znaleźć przychylni poecie Adam Czerniawski oraz sam Gębala.
Tak czy owak, najciekawiej w listach samego Różewicza dzieje się wówczas, gdy przekracza on swoistą granicę intymności, gdy pozwala sobie na więcej niż zwykłe prywatności, gdy pisze wprost, że i jemu nie jest lekko, że ledwo, ledwo daje sobie radę z codziennością, ze starością, z życiem w ogóle i w szczególe. Konfesja o powszedniej ludzkiej mitrędze w rodzaju: „Trzeba coś kupić, coś odgrzać, coś pozmywać, wynieść śmieci, podlać kwiatki, przejrzeć gazetę, napisać wiersz, posprzątać, wodę przepuścić (przez woreczek z węglem)… a gdzie golenia, fajdanie itp.” (11 sierpnia 1990 roku) wydaje się jakby żywcem wyjęta z jego twórczości, z wiersza czy ze sztuki teatralnej. Albo jakby miała niebawem tam – do wiersza czy sztuki teatralnej – zaraz trafić. Nie mniejsze wrażenie robią rzucane jakby od niechcenia, mimochodem konstatacje: „żyję od przypadku do przypadku” (18 maja 1994 roku), „jestem zmęczony i «wszystko» mnie boli” (20 października 2003 roku), „Pisanie, mówienie, jedzenie itd., wszystko mnie męczy, a «reszta» napawa mnie grozą i śmiechem” (19 sierpnia 2005 roku). Nie sposób w tym miejscu nie wyciągnąć tej oto konkluzji, że to, co poeta pisał w listach, a więc w tekstach użytkowych i prywatnych, do przyjaciół – myślę teraz nie tylko o korespondencji ze Stanisławem Gębalą, lecz także z Nowosielskim, z Przybylskim czy Voglerem, a również z Dedeciusem – organicznie wręcz przylega do tego, co pisał w utworach literackich, że się tak wyrażę, do użytku publicznego. Cóż, Tadeusz Różewicz – zajęty przez całe życie rozbijaniem wszelkich form artystycznych – trzymał jako pisarz i człowiek swoją formę, której nie da się pomylić z formą jakiegokolwiek innego pisarza.