Nie raz i nie dwa korzystał z cytatów z poezji Goethego, opatrując nimi – jako mottami – własne utwory, czego przykładami wiersz Odpowiedź (w zbiorze Pięć poematów) oraz poemat Et in Arcadia ego (w tomie Głos Anonima). Ten pierwszy utwór poprzedzają przytoczone w oryginale dwa inicjalne wersy wiersza Das Göttliche: „Edel sei der Mensch / Hilfreich und gut!” (co swoją drogą Jarosław Iwaszkiewicz przełożył pod tytułem Boski pierwiastek jako: „Bądź człowieku szlachetny, / Uczynny i dobry”); natomiast ten drugi – oczywiście również w oryginale – kilka linijek poświęconych Neapolowi z Podróży włoskiej; mianowicie o tym, że ktoś, kto raz widział Neapol, nigdy potem nie ma prawa powiedzieć, że jest nieszczęśliwy.
Do Goethego wrócił Różewicz w wierszu Przecinek (pomieszczonym w tzw. nowym wyborze wierszy z roku 1983 Na powierzchni poematu i w środku). Tyle tylko, że jest to wiersz nie o Goethem, lecz o Friedrichu Hölderlinie, który po tym, jak popadł w obłęd, nie nazywa się już Hölderlin, ale raz Killalusimeno, innym razem Schönberg, jeszcze innym razem Scardanelii i jako taki wygłasza impertynencje: „nie znam pana von Goethe / nie słyszałem”. Co znamienne, Goethe w towarzystwie Hölderlina pojawia się ponadto w poświęconym Franzowi Kafce poemacie przerwana rozmowa (w zbiorze Płaskorzeźba), gdzie Różewicz wyznaje: „dlaczego nie piszę wierszy / może za dużo światła / mam w pokoju / ale czytam / Hölderlina i Eichendorffa // czytam Goethego”. Jednak nie tylko, bo również w rozmowie z panem Scardanellim (w szarej strefie), ponownie nawiązującej do sławnego „przecinka”, Hölderlin z charakterystyczną protekcjonalnością wzrusza ramionami, gdy pytają go o Goethego.
W Poemacie równoczesnym (pomieszczonym w Płaskorzeźbie), z Casanovą i Winckelmannem oraz jego zabójcą Francesco Arcangelim w rolach głównych, znajdziemy takie oto trzy wersy: „architektura to muzyka / «gefrorene Musik» / powiedział Goethe”; „gefrorene Musik”, czyli „zamrożona muzyka”, lecz warto pamiętać przy okazji o znanej w świecie i historyków sztuki, i muzykologów konstatacji Friedricha Schellinga: „Architektura jest muzyką w przestrzeni, niejako muzyką zastygłą”. Co więcej, z Goethem spotkamy się jeszcze w towarzystwie Gottfrieda Benna (świt dzień i noc z czerwoną różą w zbiorze nożyk profesora), a także w nauce chodzenia (w tomie Wyjście), gdzie znajdujemy deklarację: „w moim długim życiu / brałem lekcje nie tylko u poetów // u Goethego Hölderlina Heinego / Rilkego”. Bywa, że Goethe pojawia się serio, bywa, że żartem, jak w parodii Totentanz – wierszyk barokowy (w tomie zawsze fragment. recycling): „boję się – jak przystało na poetę – / portkami trząsł i Wilkołaz Goethe” czy pół żartem, pół serio, jak w Credo (w cyklu cóż z tego, że we śnie): „od petrarki do herdera / od goethego i büchnera / dla kundelka i Homera / trzy oskary dla King-Konga / miliard dla Harry potera”.
W paru innych utworach Goethe pojawia się nie wprost, lecz poprzez tytuł swego najsłynniejszego dzieła; na przykład w wierszach z tomu szara strefa, takich jak: regression in die Ursuppe oraz Tajemnica wieczoru poetyckiego. W tym pierwszym pada zdanie jak dzwon, nie wymagające zatem komentarza: „człowiek wynalazł koło / i napisał Fausta”, w tym drugim zaś podmiot liryczny będący po prostu autorem piszącym ten akurat wiersz: „budzi się / zapala światło / otwiera Fausta”. Zresztą Faust jako bohater arcydzieła Goethego zjawia się w towarzystwie innych równie wielkich, by nie powiedzieć prominentnych postaci literackich: między Hamletem i Raskolnikowem w Opowiadaniu o starych poetach (Twarz trzecia) oraz obok Iwana i Adriana (sam sobie odpowiedz czytelniku, o kogo chodzi) w poemacie prozą Złowiony.
To tylko w poezji. A przecież Różewicz nie raz i nie dwa przywołuje Goethego także w prozie beletrystycznej, eseistycznej i diariuszowej. W opowiadaniu Drewniany karabin wspominając czasy okupacyjne w Radomsku, relacjonuje rozmowę z Niemcem o nazwisku Kanert, od którego być może zależało nawet jego życie, a któremu wyjaśnił, że Mickiewicz to ktoś „wie Goethe und Schiller”; natomiast w opowiadaniu Napiwek przytacza anegdotę o Goethem piszącym dla Byrona „wiersz z odręczną dedykacją”. W szkicu o Leopoldzie Staffie «Kto jest ten dziwny nieznajomy» posługuje się zaś zawołaniem Napoleona Bonaparte na widok Goethego: „Voila un homme”, natomiast w reportażu spisanym pod tytułem Kartki z Węgier opowiada o okolicznościach przypadkowego znalezienia na śmietnisku trzydziestu czterech (z trzydziestu sześciu) tomów dzieł zebranych Goethego. Nie bez kozery też w demaskatorskim eseju Teatralizacja poezji, poetów i …innych utyskuje Różewicz na czasy, gdy: „Fascynuje Przybyszewski, nie Staff, Kleist, nie Goethe, Brzozowski, nie Prus”. I wreszcie: w obszernie zacytowanej w Kartkach wydartych z dziennika korespondencji z Mieczysławem Jastrunem nawiązuje do wizyty Mickiewicza (wraz z Odyńcem) u Goethego w Weimarze i przypomina, że sam pisał do Jastruna także z Weimaru, na pocztówce z wizerunkiem Goethego, rzecz jasna i oczywista.
O tym, jak ważny był dla Różewicza Goethe, najlepiej świadczy cytat, od którego zaczyna on posłowie do autorskiego wyboru wierszy Niepokój z roku 2000. Ów cytat to przytoczony in extenso w oryginale oraz w tłumaczeniu Staffa wiersz zapisany przez Goethego 6 września 1780 roku, znany jako tzw. druga Pieśń wędrowca w nocy. Kto ciekawy, niech zajrzy także do Wyboru poezji Goethego, wydanego nakładem Ossolineum w roku 1955 i wznowionego w 1968, a znajdzie w tej książce przekłady tego lapidarnego liryku nie tylko Staffa, ale także Juliusza Kleinera, Tadeusza Bocheńskiego (ojca Jacka!), Gabriela Karskiego i Jadwigi Gamskiej-Łempickiej. Od autorki opracowania tego tomu Zofii Ciechanowskiej dowie się, że ów wiersz zaczynający się słowami: „Über allen Gipfeln / Ist Ruh’, / In allen Wipfeln” na język polski przełożyło prawie trzydzieścioro tłumaczek i tłumaczy, wśród nich są np. Józef Bohdan Zaleski, Józef Ignacy Kraszewski, Teofil Lenartowicz, ale także Maria Dąbrowska i Jan Sztaudynger.
Gdy córka wybitnej lekarki zostaję lekarką, gdy syn wybitnego prawnika zostaje prawnikiem, gdy dzieci małżeństwa wybitnych architektów zostają architektami, jest wielka szansa, że i im się uda, a nawet że być może przebiją własnymi osiągnięciami sukcesy rodziców ku wspólnej wszystkich radości i satysfakcji. Ale gdy syn wybitnego kompozytora chce również być kompozytorem, córka znanej malarki chce zostać malarką, syn znakomitego poety stara się zostać poetą, no to nie ma cudów: szykuje się nieszczęście. Nawet jeśli wybije się ponad swoich rówieśników, to i tak wypomną mu, że owszem talent ma, pisze całkiem dobrze, może nawet bardzo dobrze, ale kudy mu do ojca?! Być synem poety to jeden wielki ambaras. Nie sprostać sławie ojca – tragedia, a jeszcze większa – przyćmić sławę ojca (chociaż prawdę powiedziawszy, nie znam takiego przypadku). Musiał sobie z tego zdawać sprawę sam Różewicz, zwłaszcza gdy przeczytał wydany w roku 1998 zbiór wierszy Karty Merkucja swojego młodszego syna Jana (1953–2008), który zdobył się tam na tak bolesną konfesję: „Zjawiasz się o takich porach / że nie możemy porozmawiać / – powiedział Ojciec – […] / Nędzni z nas poszukiwacze / pór do rozmów tato / Ty wiesz i słyszysz / ja słyszę i wiem // Brak w nas ciekawości…”. Nie ma chyba w tym przypadku, że w szarej strefie wiekowy już na początku
Niewykluczone, że pisząc Biednego Augusta von Goethe, miał Różewicz pod ręką Lottę w Weimarze Tomasza Manna, którego notabene syn Klaus spróbował sił w prozie, mimo że ojciec był noblistą, czyli mistrzem świata w prozie. Sfrustrowany homoseksualista i, zdaje się, także narkoman w roku 1949 popełnił samobójstwo. Nie dożył więc chwili, gdy jego powieść Mefisto za sprawą filmowej adaptacji Istvána Szabó z roku 1981 okazała się światowym bestselerem. Ano właśnie, bestselerem, nie arcydziełem. Zupełnie inaczej potoczyły się losy innego syna autora Doktora Faustusa – Gollo. Ten zamiast pisarzem, został historykiem, profesorem uniwersytetów w Münsterze i Stuttgarcie, a w roku 1985 uhonorowano go Nagrodą im. Goethego (tą przyznawaną co trzy lata wielce prestiżową nagrodą w 1991 wyróżniono Wisławę Szymborską!). Gollo Mann zmarł w 1994 roku w wieku osiemdziesięciu pięciu lat. Pamiętam, jakby to było wczoraj: na wieść o jego śmierci pisałem poświęcony mu okolicznościowy tekst podczas redakcyjnego dyżuru w „Rzeczpospolitej”, wespół w zespół z tak samo jak ja początkującym dziennikarzem, dzisiaj kierownikiem działu zagranicznego tego dziennika Jerzym Haszczyńskim.
Zaglądam do Lotty w Weimarze (w ciągle świetnym przekładzie Feliksa Konopki, tego samego, który przełożył Fausta) i nie mogę się oderwać: „Być synem wielkiego ojca – to wysokie szczęście, cenna radość, ale też i gniotące brzemię, i trwałe poniżenie godności własnego «ja»” – opowiada panna Adela Schopenhauer tytułowej Szarlocie, próbując nie dopuścić do małżeństwa Augusta ze swoją przyjaciółką Ottile von Pogwisch (a jednak wyszła za Augusta w 1817 roku, i to ona opiekowała się po śmierci męża starym i schorowanym teściem). August gdy zorientował się, że jego talent poetycki mizerny jest i pośledni, już zawsze „chorował na złamaną dumę” i koniec końców „był synem – to było naczelną właściwością jego życia”. A i sam sfrustrowany na amen August wyznał niegdysiejszej muzie swego rodziciela: „Ja jestem tylko ubocznym, nieszczególnie obdarzonym odbiciem jego natury – gdybym umarł, on by to także przemilczał, nie dałby nic poznać po sobie i nigdy nie nazwałby śmierci mojej po imieniu”, bo to „mój ojciec jest mocarzem i władcą”. No i to sama Szarlota Kestner z domu Buff, żegnając się w finale powieści z największym poetą Niemiec („Zdaje im się, że Niemcy to oni, ale Niemcy to ja i choćby one do gruntu przepadły, trwałyby nadal we mnie” – przemawia wtedy Goethe, a raczej Mann ustami Goethego), wyrywa się jej z ust: „twój biedny syn”. Cóż, został do końca życia tym, kim był, czyli synusiem swojego tatusia; nikim więcej, tylko i aż. Jak pisze Różewicz:
papiery rachunki
zielniki kryształy i skamieliny
opisywał monety i medaliony
inwentaryzował
odkurzał gipsowe odlewy
antycznych rzeźb
opisywał drobiazgowo
każdy dzień życia
biegł do Ojca
czekał na pochwałę
I się nie doczekał, w 1830 roku pojechał do Rzymu, tam zmarł, tam został pochowany. Od dzieciństwa, gdy wskutek absurdalnego zbiegu okoliczności wypił dwanaście kieliszków szampana na raz, miał problem z alkoholem. Półtora wieku później polski poeta Tadeusz Różewicz poświęcił jego trochę groteskowej, trochę jednak tragicznej osobie wiersz. Nie było to zatem aż tak – jakby się wydawało – zmarnowane życie.