Bywa że jestem
Jak zwiędły staruszek
Z wiersza Kawafisa
Który do kawiarni
Dyskretnie zawitał
Udało mu się wyrwać
Ze swej samotni czyli
Z bloku na piętrze
Zanim tu przybył
Zostawił na balkonie
Dwa szczęśliwe gołębie
Niech pogruchają sobie
Bo są w siódmym niebie
W kawiarni jest przytulnie
A po płycie długogrającej
Wędruje dość monotonnie
Samotna gramofonowa igła
Na płycie odbija się słońce
I środek maja zachwyca
A on przy kawie czuwa
Później jakby zasypiał
Nawet chyba nie dlatego
Że pandemia przyszła
To samotna starość
Uparcie w nim drzemie
I stara się rozpychać
Choć wiosna wszędzie
I czasem śni mu się
Że właśnie zasnął
Samotny jak palec
Na swym pogrzebie
I na katafalku leży
W pustym kościele
Pachnie kadzidłem
Czarną jak noc kawą
Marszem żałobnym
I smutnym Chopinem