Ale cztery lata temu taka nie była. Nieszczęsna choinka z Val di Fiemme już kilka dni po umocowaniu na placu zaczęła gubić igły, a po niespełna tygodniu wyglądała jak klasyczny ogigiel. Stąd przydomek jaki zyskała – spelacchio.
Afera rozpaliła wtedy do granic możliwości nie tylko głowy dziennikarzy, lecz także lokalnych polityków, którzy rzucili się do gardła ówczesnej burmistrzyni miasta Virginii Raggi, oskarżając ją o to, że po raz kolejny naraziła na szwank reputację miasta.
Na pięknym placu zagraniczni turyści pokazywali sobie rachityczne światełka i kilkanaście bombek. A Raggi codziennie zapewniała, że skorzystała przecież z dobrej firmy, która miała choinkę przetransportować z północy kraju do stolicy. Biła się w piersi, że wszystko zostało przygotowane zgodnie z zaleceniami specjalistów, że choinka była piękna.
Niestety – nie była. Jak donieśli, prawie od razu, komentatorzy, drzewko do Rzymu przyjechało już zdechłe. Igły zaczęło gubić na autostradzie z Mediolanu do Wiecznego Miasta. Kiedy znalazło się na miejscu, wydawało ostatnie tchnienie, co robotnicy zauważyli od razu. Ale skoro trzeba było postawić i ozdobić, to postawili i ozdobili.
Potem nastąpiła cisza, po której internauci zawyli z bólu. Setki z nich zamieszczało zdjęcia choinki na swoich stronach. A bystrzy sprzedawcy działający w centrum miasta, prawie natychmiast zaczęli produkować koszulki, magnesy i pamiątki z nieznanym dotąd turystom słowem – spelacchio. Pojawiły się hasła – I love Spelacchio, Spelacchio – the best!
Następnie na placu znowu pojawili się robotnicy i wielki dźwig, który miał wywieźć ten „wstyd miasta” na koniec świata. Akcja już się zaczęła, drzewko zostało oswobodzone z mechanizmów blokujących, leżało już prawie na ziemi, kiedy jeden z kierujących działaniami inżynierów zaczął histerycznie krzyczeć, żeby zostawić choinkę na miejscu, bo przyszła dyspozycja z urzędu miasta, żeby drapaka jednak nie demontować, podobno ze względów bezpieczeństwa. I robotnicy na nowo, w lejącym deszczu, zaczęli stawiać drzewo do pionu, instalować oświetlenie, zakładać bombki.
Jednak los rozklekotanej jodły został przypieczętowany. W ciągu następnych dni proces likwidacji wszczęto na nowo. Tymczasem w urzędzie miasta trwały zażarte dyskusje, co zrobić z drewnem, jak wykorzystać drapaka, żeby nie było, że pieniądze zostały zmarnowane. I pojawił się pomysł, żeby choinka została pocięta a z uzyskanego drewna zrobić domek z przewijakiem dla niemowlaków.
Pocięte spelacchio miało zostać odesłane do Val di Fiemme. Tam sprytni cieśle mieli drewno oporządzić, tak żeby wspomniany domek mógł powstać, potem zaś całość odesłać z powrotem do stolicy w celu złożenia tych kawałków w formę ostateczną.
Sama Raggi już po „likwidacji” drzewka mówiła: „Z upływem dni spelacchio zdobyło sympatię przytłaczającej większości ludzi. Teraz zyska nowe życie. Chcemy, aby ta międzynarodowa gwiazda stała się przykładem kreatywnego recyclingu. W taki oto sposób chcemy pokazać światu, że Rzym to nowoczesne miasto, w którym niczego się nie marnuje”.
Oczywiście nic z tego nie wyszło. Bo Rzym to metropolia pustych obietnic, kłamstwa i blagi.
Prawdą jest natomiast, że mieszkańcy szybko pokochali niepełnosprawną choinkę. Pod drzewkiem zostawiali karteczki z napisami: jeżeli ktoś mówi, że jesteś brzydkie, to tylko zazdrość, na innych widniały wyznania miłosne: kocham cię spelacchio.
Jednak większość z tych, która to pisała, ironizowała na całego, podobnie było w sieci. Na słowa Raggi, że drapak stał się „międzynarodową gwiazdą”, wszyscy wzdychali ze zdumieniem albo ze śmiechem.
Jednak od roku 2017, od tego nieszczęsnego zdarzenia, o którym wspomniałem, nikt w Rzymie nie nazywa choinki inaczej niż spelacchio. Każdy artykuł o świątecznym drzewku, czy to w „Il Messaggero”, czy „Corriere della Sera” zaczyna się od słów: „Spelacchio wróciło do stolicy…”.
Nie inaczej było w zeszłym roku, podobnie jest i teraz. Zamiast swojskiego albero di Natale rzymianie zyskali spelacchio.
Po aferze „choinkowej” podniosły się w stolicy głosy, żeby w ogóle nie sprowadzać żywych drzewek z Alp do Rzymu. Po co tracić pieniądze? Jaki sens tej tradycji? Skoro w rzymskich domach nikt w zasadzie żywych choinek nie przystraja. W przeciwieństwie do Polaków Włosi preferują choinki sztuczne. Żywe kosztują majątek i na dodatek trudno je dostać. Rok temu straciłem pół dnia, żeby znaleźć kwiaciarnię, tak kwiaciarnię, w której mała choinka w doniczce kosztowała sto pięćdziesiąt euro.
Dlatego normalny rzymianin sztuczne drzewko kupuje raz na dziesięć lat i sprawę ma z głowy. Szóstego stycznia nie musi się z nim fatygować do śmietnika.