Z Michaliną mam jednak kłopot – większy niż kiedyś z Michałem. Idę ulicą, patrzę – ona. Podchodzę, chcę się przywitać, ale ona mnie nie poznaje! Mnie, który nie zmieniłem ani płci, ani wyglądu, nawet ubrania nie zmieniłem. Od słowa do słowa okazało się, że to jednak nie ona. Ktoś podobny. Takich przypadków miałem kilka i nadal się zdarzają. Jest, okazuje się, więcej podobnych do siebie kobiet niż mężczyzn. Może to sprawa makijażu i chodzenia na obcasach, nie wiem.
W końcu jednak natknąłem się na prawdziwą Michalinę. Nie ja ją poznałem – ona pierwsza mnie zaczepiła.
– Co słychać? – spytała.
– To ty? – odpowiedziałem pytaniem, bo nie byłem pewny.
– Ja. Płeć to nie ubranie, nie zmienia się co chwila. Co u ciebie? Ciągle w męskim stanie?
– Ja jestem wierny swojej płci – odparłem. – Może wstąpimy gdzieś na kawę?
– Czemu nie.
Usiedliśmy na tarasie pobliskiej kawiarni i od razu Michalina przyciągnęła męskie spojrzenia. Na mnie nawet żadna kobieta nie spojrzała.
– Jako cudzoziemka jestem tu przejazdem – rzekła. – Zresztą ja wszędzie jestem przejazdem. A ty? Nie dosyć, że mężczyzna, to jeszcze z pewnością tubylec. Czy to cię nie nudzi?
– Bycie mężczyzną nie jest takie nudne – odparłem. – Można na przykład zostać ojcem.
– Spróbowałbyś zostać matką – rzekła. – To jest dopiero przeżycie!
Ale Michalina, o ile wiem, nie jest matką, ojcem zresztą też nie. Czy będzie, raczej wątpię, niektóre osoby w ogóle się do tego nie nadają i to może być ten przypadek. Niektórzy ludzie znają większość rzeczy jedynie z teorii i to im wystarcza.
Ta rozmowa przy kawie, którą sączyliśmy zbyt wolno, skończyła się wcześniej niż sama kawa i siedzieliśmy w zamyśleniu, nie wiedząc, co powiedzieć. Wreszcie Michalina wstała i zaczęła się żegnać. Pocałowała mnie na pożegnanie, co nie sprawiło mi przyjemności, jej zresztą też nie, i poszła. Na postronnych obserwatorach robiliśmy zapewne wrażenie, że jesteśmy starym małżeństwem, co nie było, rzecz jasna, prawdą.
Wracając do domu, przyglądałem się przechodniom, zwłaszcza mężczyznom. Który z nich zostanie kobietą? Wytypowałem jednego i jakiś czas szedłem na nim, ale okazało się, że już jest kobietą. Potem zauważyłem, że sam jestem śledzony. Szedł za mną prawdopodobnie mężczyzna, ale nie byłem tego pewny i ten brak pewności trochę mi dokuczał. W końcu ta osoba zgubiła mnie, czy ja ją zgubiłem, trudno powiedzieć, w każdym razie poczułem ulgę.
Dom był niedaleko, jeszcze trochę i byłbym doszedł, lecz tego dnia wszystko szło nie po mojej myśli. Miałem wrażenie, że czas znowu przyspieszył i że już jest dzień następny. Ale poprzedni jeszcze się nie skończył, przekonywałem siebie. Niestety, wszystko bez skutku – moje ciało było już w dniu następnym, jutrzejszym i stamtąd dawało mi znaki, żebym się pospieszył. Jakie to szczęście, że moje życie przyspieszyło tylko o jeden dzień, a nie o tydzień, miesiąc czy rok. Czas to coś znacznie bardziej poważnego niż wiek czy płeć. Kto może orientować się w tych sprawach? Astronom? Zegarmistrz? Czy raczej osoba duchowna, czy świecka? I cóż poradzić na to niesłychane przyspieszenie czasu?
Czyżbym żył za wolno i czas musi mnie poganiać? Ludzie chyba w ogóle za wolno żyją, nie wykorzystują życia jak należy, zwłaszcza dni, bo noce, gdzie rządzi sen, są bardziej niezależne, żeby nie powiedzieć – nieobliczalne. Ja też mógłbym lepiej wykorzystywać dany mi czas. Tym bardziej że teraz dostaję go jakby więcej. Bo przecież przyspieszenie czasu nie oznacza chyba – skrócenia? Po namyśle postanowiłem spotkać się z osobą duchowną, uznawszy, że osoba świecka może być zbyt podobna do mnie.
Przez wspólnych znajomych uprosiłem księdza W., by mnie przyjął. W oznaczonym dniu ksiądz odwołał jednak wizytę i zaprosił mnie nazajutrz. Prawdę mówiąc, spodziewałem się tego. Nazajutrz przyjęła mnie gospodyni księdza, osoba w nieokreślonym wieku i niepewnej płci, i poprosiła, abym poczekał. Czekałem pół godziny, potem jeszcze kwadrans, wreszcie gospodarz się zjawił. Wysoki, chudy, najwyraźniej miał więcej do czynienia ze świętymi niż z ludźmi, bo patrzył na mnie jak na grzesznego intruza z obcego świata. Próbowałem wyjaśnić mu sytuację, w jakiej się znalazłem, jednak nic z tego nie zrozumiał. Prawdę mówiąc, ja też jej nie rozumiałem, ale wolałem tego nie ujawniać. Mówił bardzo niewiele, i to jakimiś świętymi sylabami, których znaczenia mogłem się tylko domyślać. A potem weszła gospodyni i oświadczyła, że wizyta właśnie dobiegła końca. Próbowałem się nie zgodzić, ale nic to nie dało, więc pożegnałem się i wyszedłem.
Jednakże takie spotkania zawsze pozostawiają po sobie jakiś ślad – jeżeli nie w pamięci, to w podświadomości. Im bardziej oddalała się w czasie owa wizyta, tym bardziej zyskiwała na znaczeniu. Po pewnym czasie wprost nie wyobrażałem sobie, że mogłoby jej nie być, a ksiądz W. wyrósł w moich oczach niemal na proroka. Jeżeli na niedowiarków tak działa, to jak musi działać na wierzących, pomyślałem. Piorunująco!
Kiedy opowiadałem o tym Michalinie, zaczęła żałować, że zmieniła płeć. Tak to jest, kiedy człowiek działa zbyt pochopnie. Pochopnie i bez należytego namysłu nad tym, jak działa czas. A czas działał na jej niekorzyść. Więcej już się nie spotkaliśmy.