Miasteczko leży pod wulkanem,
za wulkan
robi tu stosunkowo niewysoka,
garbata góra.
Porównania z jarmużem
zostały już wykorzystane.
Następną kreską jest park
w dolinie niecki,
najdalszy zakątek,
gdzie donikąd odpływa
woda ze stawów.
Z barwami nie ma problemów:
jesień króluje tu
nawet w środku lata
i wcale się nie gryzie,
raczej łagodnie rozpłaszcza.
Pod tęgimi wiązami
zaznaczono czarny punkt,
najpewniej postać,
która nie wie,
czy znalazła się
w odpowiednim miejscu i czasie;
nic od niej nie zależy,
ramy nie ma,
nie ze strachu przed unieruchomieniem
zwieszają się gałęzie
i kaczki przemierzają dystans.
Miasteczko mogłoby leżeć
ładniej,
postać mogłaby ostrzej
(się) rysować,
otrząsnąć z pyłu albo lawy,
wyraźniej się przedstawiać
i niczego przy tym nie zamykać.
Ale tu, na krańcu parku,
nie ma już niczego,
co zahacza o tło
i w jakimkolwiek języku
(się) nazywa