Wojna wciąż trwała, lecz front przetoczył się już na zachód. Przed kilkoma tygodniami, 19 stycznia, żołnierze
„Dominantą kolorystyczną i ideologiczną Łodzi jest [tu] czerwień” — pisze Radosław Romaniuk, odnosząc się do porównania z zakresu sztuk plastycznych, które legło u podstaw Iwaszkiewiczowskiego wiersza. Na początku marca miasto wciąż musiało być obwieszone flagami. Ale które z nich przeważały – polskie czy sowieckie? I czy pisząc owe dwie czterowersowe strofy, Iwaszkiewicz składał deklarację polityczną? Czy na dwa miesiące przed zdobyciem Berlina przez Rosjan i ostateczną kapitulacją
Miasto, które autor Oktostychów ujrzał w marcu 1945, znacznie różniło się od Łodzi z roku 1911. Wtedy był tu po raz pierwszy – przywędrował z podłódzkiego majątku Byszewy wraz ze Stefanem Pomarańskim i jednym z braci Świerczyńskich. Miasto dymiło setkami kominów, od farbiarń płynęły rynsztokami wielobarwne potoki; ulice, place, a nawet liście przydrożnych drzew były szare lub czarne, na wszystkim osiadał pył węglowy. W 1945 czerń zastąpiona została śnieżną bielą. Dojeżdżało się do stacji Łódź Kaliska, a do centrum szło piechotą. W ogromnej kamienicy przy Bandurskiego 8 ulokowano pierwszy z dwóch łódzkich „domów literata”.
W Podróżach do Polski Iwaszkiewicz pisze, że do Łodzi przyjechał „zaraz w lutym”, ale najwcześniejsze prasowe ślady jego bytności w mieście, które jeszcze niedawno nosiło niemiecką nazwę Litzmannstadt, pochodzą z kolejnego miesiąca. W niedzielę 11 marca wziął udział w poranku literackim w Teatrze Wojska Polskiego, o czym donosił „Robotnik”. 22 marca jego wypowiedź o „nowej rzeczywistości” została wydrukowana w redagowanej przez Borejszę „Rzeczpospolitej”, obok głosów Jastruna, Nałkowskiej i Gojawiczyńskiej. Można ją interpretować jako świadectwo wewnętrznej rozterki pisarza, który nie chce się angażować w komunistyczną „rewolucję łagodną”, lecz zarazem dostrzega nieuchronność zmian. Rozumie, że również on będzie musiał podjąć „trudną pracę stawiania – i rozwiązywania – zagadnień, jakie nasuwać będą przemiany społeczne i polityczne, notowania […] tego, co […] drzemie w masach”. Wypowiada się jednak w obronie „indywidualnej wartości pisarza”, podkreślając, że „społeczeństwo” nie powinno „stawiać mu wymagań, które nie odpowiadają charakterystycznym cechom jego osobowości”.
Wiersz o flagach i zimie był pierwszym tekstem Iwaszkiewicza wydrukowanym w łódzkiej prasie. U jego źródeł tkwi emocja wywołana widokiem miasta wolnego od niemieckiej okupacji. Idąc Piotrkowską, poeta dokonywał zapewne obrachunków i podsumowań. Wśród śnieżnej zadymki na ekranie pamięci wyświetlały się twarze tych, którzy nie doczekali końca wojny: Włodzimierza Pietrzaka, Krzysztofa Baczyńskiego, Juliusza Krzyżewskiego, Tadeusza Gajcego, Zdzisława Stroińskiego i tylu, tylu innych (nie wiedział, że do listy zmarłych powinien dopisać dwóch spośród braci Świerczyńskich, zamordowanych przez NKWD w masakrze katyńskiej). Myślał o niepojętej tragedii przyjaciół Żydów, dręczonych i zabijanych w warszawskim getcie, wywożonych do obozu śmierci w Treblince (również o sąsiadce Ludmile Gajewskiej, zastrzelonej przez gestapowców w lasku obok stawiskowskiego dworu). Na łódzkim bruku nie mógł nie wspomnieć Tuwima i pozostałych skamandrytów-emigrantów. Przede wszystkim jednak zachłystywał się tym, co z perspektywy nocy okupacyjnej jawić się mogło jako wolność…
Nie wiadomo, w jaki sposób sowieckie sztandary trafiły do książkowej wersji Zamieci w Łodzi. Wygląda na to, że sam autor postanowił uczynić treść utworu łatwiej strawną dla poodwilżowego cenzora, regulując przy okazji rytm ostatniego wersu. W pierwodruku („Rzeczpospolita” 1945, nr 59, s. 3) nie ma czerwonych flag (ani żadnych innych śladów po bolesnych kompromisach z „nową rzeczywistością”):
Biało zatarte jest miasto całe, –
I w takim śniegu, i w takim wietrze
Trzepią się barwy czerwono-białe…
A ponad śniegiem drżą błyskawice! –
Z bijącym sercem człowiek wychodzi
Powitać znane dawno ulice,
Powitać flagi w nowej Łodzi.