Lem miał wiele kłopotów z ekranizacjami swoich utworów. Oczywiście, propozycja sfilmowania utworu literackiego, szczególnie dla młodego pisarza, to ogromna szansa i nobilitacja. Wydaje się jednak, że dopiero wstępujący do wielkiej literackiej autor Astronautów nie przypuszczał, że jego romans z „dziesiąta muzą” okaże się aż tak burzliwy. Film stał się nie tylko drogą do sławy, prestiżu, pieniędzy i zwiększenia grona czytelników, lecz także rozczarowaniem, frustracją, nieuznawaniem wizji samego autora. Przede wszystkim często okazywało się, iż tak naprawdę wykupiona została jedynie opcja na ekranizację i być może sam proces produkcyjny nigdy nie ruszy. Reżyserzy i producenci często też ingerowali w stworzone przez Lema fantastyczne światy – tworzyli własnych bohaterów, zmieniali fabułę, ingerowali w dialogi. Kontakty z filmowcami były więc dla Lema źródłem frustracji i rozczarowania. Opublikowane w tym fragmencie książki listy oscylują wokół takich tematów jak traktowanie z góry przez filmowców, przepychanki dotyczące umów, brak zrozumienia na polu wizji artystycznej. Warto przytoczyć fragment tej korespondencji:
Najwięcej miejsca w książce, co nie może dziwić, zajmują sprawy o naturze literackiej i wydawniczej. Można też określić ten rozdział jako opowieść o losach tożsamości dzieła literackiego powstającego w realiach komunistycznych. Losy te nie były przecież łatwe i oczywiste. Wpływał na to szczególnie tzw. kryptotekst, czyli wewnętrzna cenzorska recenzja, która ingerowała w strukturę i sens tekstu, niejednokrotnie wypaczając je. Warto zresztą przypomnieć, że cenzura zarzucała jego Szpitalowi Przemienienia uchybienia i wsteczność ideologiczną, dlatego też zmuszony został do napisania dwóch kolejnych tomów, w celu „przeciwwagi dla kompozycyjnego zrównoważenia”. Jak przyznawał w rozmowie ze Stanisławem Beresiem (Tako rzecze Lem), pisarz przerabiał i przepracowywał trylogię aż pięć lat. Listy w tym rozdziale zawierają wiele cennych informacji. Na przykład dowiadujemy się, iż zapisany w umowie tytuł roboczy Czasu nieutraconego brzmiał Bieguny, następnie Lem chciał nazwać trylogię Rzeka ognista. W ten sposób swoje domysły co do semantyki tytułu opisuje Orliński:
Czytelnik dowiaduje się również wiele o początkowej recepcji utworów Lema. Choć Astronauci zostali przyjęci przez publiczność literacką, to ogłaszane w prasie recenzje były bardzo nieprzychylne. Lem dorobił się nawet osobistego wroga – Eustachego Białoborskiego, samozwańczego znawcy „literatury rakietowej”, który w swej recenzji równał powieść młodego pisarza z ziemią. Na przestrzeni całej książki często pojawiają się nazwiska osób w ten czy inny sposób istotnych dla losów wydawniczych twórczości Lema, wartość dodaną stanowią komentarze Orlińskiego, który wiele nieoczywistych dla czytelnika rzeczy wyjaśnia. Z treścią bardzo dobrze korespondują liczne fotografie – okładek utworów, ujęć z życia autora, momentów z codzienności „państwa satelitarnego”. Czytelnik może też obserwować, jak rodziły się niektóre z wielu znajomości Lema. Interesujący jest na przykład list do Andrzeja Kijowskiego, który zaproponował pisarzowi fantastyki naukowej współpracę z PIW‑em. Warto przytoczyć fragment odpowiedzi pisarza:
Orliński słusznie zauważa, że „tamto” oznacza w liście władzę komunistyczną. List został napisany i wysłany w 1955 roku, czyli jeszcze przed odwilżą – w dodatku Lem przedstawia swoje poglądy komuś, kogo nie zna osobiście, kontaktuje się po raz pierwszy i nie może być pewien, czy nie zostanie to w jakiś sposób wykorzystane. Niektóre z listów można uznać za pierwsze interpretacje samych utworów. Nie można powstrzymać się od uśmiechu, gdy czyta się opinię wewnętrznej recenzentki wydawnictwa MON‑u, dotyczy ona konkretnie Śledztwa:
Innymi słowy wydawnictwo skrytykowało powieść za wszystko, za co została ona w późniejszym czasie doceniona, Lem stworzył nowy podgatunek, który krytyka nazwała „antykryminałem”. Lema w PRL‑u nazwać też można spacerem po historii polskiej literatury współczesnej – na niemal każdej stronie pojawią się ważne dla niej postaci, np. wspomniany wcześniej Kijowski czy Barańczak, jak i jej czarne charaktery pokroju bezwzględnego partyjnego aparatczyka Janusza Wilhelmiego. Poznajemy także „cichych bohaterów”, do których z pewnością można zaliczyć Katarzynę Krzemuską, wieloletnią redaktorkę Wydawnictwa Literackiego, dzięki jej kulturze i cierpliwości Lem pozostał wierny krakowskiej oficynie.
Poznajemy także konkretne przykłady ingerencji cenzury w Lemowskie teksty. Okazuje się, że początkowo w Filozofii przypadku miał znaleźć się rozdział dotyczący analizy Dziecka przez ptaka przyniesionego Andrzeja Kijowskiego. Jednak w związku z podpisaniem przez krytyka protestu przeciwko zdjęciu Dziadów Dejmka z desek Teatru Narodowego trafił on na czarną listę cenzury i nie było mowy o publikacji tego fragmentu. W zamian do monografii, będącej Lemowską wizją teorii literatury, trafiła analiza francuskiej powieści sf Pallas ou la tribulation Edouarda de Capoulet‑Junaca – choć jest ona wartościowa jako „protokół z lektury” w Lemowskim stylu, to chyba już nigdy więcej nikt o rzeczonym autorze nie usłyszał. Na szczęście bardzo interesująca interpretacja dzieła Kijowskiego również się ukazała, choć sporo później. Przy okazji warto dodać, że Lem zabiegał w wydawnictwie o dodanie do Filozofii przypadku indeksu nazwisk, który w przypadku dzieł eseistycznych Lema byłby dla badaczy istnym zbawieniem. Niestety wciąż czekamy na w pełni opracowane edycje krytyczne dzieł naszego Pierwszego Fantasty. Pozostając przy kwestiach edytorskich, warto wspomnieć, że w listach jest też mowa o niszczeniu przez Lema rękopisów swych utworów. Oto jego odpowiedź dla dyrektora Ossolineum:
W książce wielokrotnie czytelnik może obserwować absurdy, jakich doświadczał pisarz żyjący w państwie gospodarki centralnie sterowanej. Na przykład na jednym z kiermaszów książek wydawnictwo dostarczyło Lemowi tak nikłą liczbę egzemplarzy, że już po dwudziestu minutach musiał podpisywać… Słownik pisarzy, Encyklopedię czy Matysiaków. Dokładnie opisany jest także słynny konflikt Lema z Philipem K. Dickiem, który swe korzenie miał właśnie w absurdalności ustroju. Otóż Dick swe honorarium za wydanie polskiego przekładu Ubika miał dostać w złotych i mógł je wydać jedynie na terenie PRL.
Lem w PRL‑u Wojciecha Orlińskiego jest nie tylko ważnym źródłem informacji dla piszących o autorze Solaris. To przede wszystkim książka o tym, jak trudno było być człowiekiem pióra w rzeczywistości ufundowanej na smutnej grotesce. Gdzie, by zdobyć pozwolenie na zakup auta, należało pisać list do ministra, w którym należało opisywać w punktach swe literackie zasługi. Gdzie wydawnictwa mogły zgubić jedyny istniejący maszynopis powieści. Gdzie nie należało „wychylać się”, by komunistyczna władza nie ujrzała starań o rozbudowę domu. Dlatego tym bardziej należy doceniać kunszt pisarski Lema, gdy wie się, w jakich warunkach rodził się jego wszechświat.