To nie jest kraj dla starych. Tutaj wciąż rozbrzmiewa
Godowa pieśń młodości – kolejnych pokoleń
Ludzi z dolin i z wyżyn, i ptaków na drzewach,
I łososi żyjących w podwodnym żywiole.
Przez całe długie lato te wszystkie stworzenia
Będą sławić poczęcie, zgon i narodziny,
Nie zwracając uwagi w tych zmysłowych pieniach,
Że umysł tworzy dzieła z lepszej, trwalszej gliny.
Człowiek na stare lata robi się żałosny
Jak znoszone ubranie wiszące na haku,
Chyba że jego dusza ma dar wiecznej wiosny
I śpiewa tym donośniej, im więcej jest znaków
Rozkładu ciała, ale – nie dla wyrażenia
Bólu, tylko na chwałę własnej genialności.
Dlatego do Bizancjum, stolicy świętości,
Wyruszam dzisiaj w drogę na skrzydłach natchnienia.
O mędrcy, których święty, boski ogień spala,
Jak na tamtej mozaice wyłożonej złotem,
Zstąpcie z muru na ziemię czarodziejskim lotem
I nauczcie mą duszę, jak śpiewem ocalać.
Niech moje grzeszne serce wreszcie się wyzwoli
Z tego, co w nim zwierzęce, czyli z umierania,
I przez to raz na zawsze wkroczyć mi pozwoli
W świat cudownej sztuczności i wiecznego trwania.
A gdy się to już stanie, gdy rzucę naturę,
Już nigdy nie przybiorę żadnej jej postaci.
Złotego bibelotu będę mieć fakturę,
Którym cieszą swe oczy władcy i magnaci;
Albo ptaszka ze złota na złotej gałęzi,
Którego rzeźbiarz po to w ten sposób uwięził,
Aby możnym w Bizancjum śpiewał na wezwanie,
Co minęło, co mija albo co nastanie.