Najpierw znali się wyłącznie z tekstów. Pierwszy list Zbigniewa Herberta do Karla Dedeciusa (z 20 października 1959 roku) to przede wszystkim podziękowanie translatorowi za jego pracę:
Z prawdziwą radością i wzruszeniem przeczytałem tom przekładów Pana p.t.
Lekcja ciszy. Osobiście jestem Panu zobowiązany za
znakomite tłumaczenia moich wierszy. Mówię to z pełnym przekonaniem, bowiem doświadczyłem męki tłumacza poezji, a i sam bywałem (zwykle bardzo niefortunnie) tłumaczony.
[…] Ponieważ rozumiem nieźle po niemiecku, może Pan pisać do mnie w ojczystym języku. Dla informacji dodaję, że mieszkam obecnie w Paryżu
1 […]
Kilka lat ich wzajemne relacje miały zatem charakter wyłącznie korespondencyjny i dotyczyły głównie spraw literackich. Obaj co prawda mieli nadzieję na spotkanie w Warszawie w 1963 roku, jednak los pokrzyżował ich plany, o czym poeta nie bez żalu informuje 11 czerwca tegoż roku: „[…] przede wszystkim bardzo żałuję, że nie udało nam się wypić dobrej, zimnej wódki w Warszawie”.
Niebawem pojawiła się szansa na osobistą rozmowę we Frankfurcie nad Menem. Herbert pisze bowiem z Londynu 8 października 1963 roku o swych planach podróży do Niemiec:
Odpisuję ze zwłoką, bo trochę chorowałem. Pogoda na Wyspie fatalna, w katedrach przeciągi, więc się trochę zaziębiłem. Myślałem też, że nawaliło mi serce – ale lekarze orzekli, że będę żył i nic właściwie mi nie brakuje (poza spokojem, regularnym, mieszczańskim trybem życia i podobnymi luksusami). Dziękuję za zaproszenie do Frankfurtu, może w drodze powrotnej uda mi się zawadzić o Niemcy.
Także jednak i tym razem do spotkania nie doszło. Mijali się. Mijały się też ich listy, ze względu na osobliwy los, jaki wybrał Zbigniew Herbert – wieczny podróżnik, tułacz bez stałego adresu. Bywało zatem i tak, że jego zdesperowany tłumacz szukał pośredników, kierując listy do Herberta na adres np. redakcji „Twórczości”. Pierwszego lutego 1965 roku pisał do Jarosława Iwaszkiewicza:
Wielce Szanowny Panie,
w styczniu otrzymałem między innymi miły list od jednego z naszych najlepszych aktorów-recytatorów, który cały rok jeździ po NRF, Szwajcarii i Austrii recytując poezję i który mi właśnie pisze, że jego najpiękniejszym wierszem roku 1964 był wiersz Herberta
Nike, która się waha.
Bardzo proszę po przeczytaniu listu przekazać kopię Herbertowi. Chyba go to również ucieszy. A jeśli Pan uważa to za stosowne, można chyba również pokazać list ten p[anu] R. Karstowi dla ewentualnego skorzystania w „Twórczości”. Ale dostać go powinien w końcu Herbert, bo to jego najbardziej obchodzi.
Sam jemu listu nie posyłam, bo wiem, że on wszędzie mieszka tylko nie u siebie w domu.
Autor Struny światła i jego tłumacz osobiście poznali się kilka miesięcy wcześniej – w listopadzie 1964 roku we Frankfurcie. Od tej chwili prywatny, a nawet intymny ton ich listów brzmi o wiele silniej. Herbert pisze z Wiednia 3 lutego 1965 roku:
Karolu – sercu wielce miły, wybacz, że tak długo się nie odzywałem. Działy się tu ze mną różne śmieszne rzeczy m. in. zawiadomiono moją rodzinę, że umarłem. Czuję się trochę jak Łazarz.
Potężny blok listów, które krążyły latami pomiędzy obydwoma respondentami, nie jest jednak wyłącznie dokumentem ich relacji – zawierającej w sobie także takie dramatyczne elementy jak narastające nieporozumienia, gwałtowne zerwanie i przejmujące wyznanie poety w liście z 11 lutego 1995 roku:
Drogi Karolu,
ten list jestem Ci winien od dawna. Myślę, że powinniśmy puścić w niepamięć to, co nas poróżniło, bo wiek już nie ten. Znamy się tak długo, że czasem zdaje mi się, iż graliśmy razem na podwórku w piłkę nożną. Przyznaję, że byłem, być może, przewrażliwiony (w czasie kiedy prowadziłem moją prywatną wojnę ze stanem wojennym) i za to Cię przepraszam. Ale naprawdę proszę zapomnijmy o tym. Zbyt wiele spraw nas łączy.
Zatem dzieje relacji dwóch indywidualistów to ważny wątek omawianego tomu. Jeszcze ważniejszy – zwłaszcza dla obserwatorów sceny literackiej i dla historyków literatury – jest jednak pasjonujący dialog obu respondentów o współczesnej literaturze i – szerzej – o współczesnym świecie literackim. Dialog, w którym przeglądają się zarówno sylwetki twórcze Dedeciusa i Herberta, jak i ówczesne uwarunkowania rynkowe, kulturowe, a nawet polityczne. Swej pracy translatorskiej i popularyzatorskiej Dedecius nadawał przecież sens dużo szerszy niż tylko opanowanie pewnego sektora czytelniczego rynku. Wpisywał ją w imponujący swym rozmachem projekt społeczno-polityczny. Trudno wręcz wyliczyć wszystkie zasługi tłumacza dla idei pojednania między narodami polskim i niemieckim po doświadczeniach drugiej wojny światowej.
Wypada też zaznaczyć, że „Czarodziej z Darmstadt” umiejętnie angażował w swój projekt wielu polskich literatów, powierzając im zresztą rozmaite role – w tym zadania tłumacza poezji niemieckiej na język polski. Tak było właśnie w przypadku relacji ze Zbigniewem Herbertem, który w jednym z listów z 1965 roku tak oto zwierza się przyjacielowi:
W nielicznych wolnych chwilach czytałem sobie innego Güntera – Eicha mianowicie.
To bardzo piękny poeta, ale tylko pozornie łatwy.
Moja niemczyzna – jak wiesz – jest bardzo niedoskonała. Jeśli więc z moich tłumaczeń ma coś wyjść, proszę o pomoc, którą nieopatrznie zadeklarowałeś.
Mam tylko jeden tom (dzięki miłemu Suhrkampowi) Botschaften des Regens („Posłannictwa? Poselstwo Posłanie?? Deszczu”).
Wybrałem z niego i nieudolnie przełożyłem następujące wiersze
Ende eines Sommers
Tage mit Hähern
Botschaften des Regens
Belagerung
Es ist gesorgt
Betrachtet die Fingerspitzen
Königin Hortense
Himbeerranken (malinowe pnącza czy intrygi, wybiegi, podstępy).
Otóż mój Złotowłosy, gdybyś przesłał mi Rohübersetzung trzech wierszy najbardziej gramatycznie i leksykalnie prostych, sprawdziłbym swoje bazgroły. Mógłbym to oczywiście zrobić z jakimś germanistą miejscowego chowu. Więc napisz szczerze, czy możesz.
Jak się przekonujemy, zagłębiając się w kolejne listy, Herbert bardzo dobrze rozumiał wspomnianą, wielką ideę swego przyjaciela. W liście poety z 31 października 1963 roku czytamy m.in.:
[…] dziękuję Panu bardzo za wszystkie starania w sprawie naszego wspólnego tomiku. Proszę podpisać w moim imieniu i niech spływa na wodę ten mały stateczek w imię porozumienia między ludźmi. Amen.
Dwa lata później, w notce z 19 listopada 1965 roku pisarz kolejny raz wpisuje swe literackie dokonania w tę samą ideę porozumienia:
Interesy: kiedyś radio zwróciło się, żebym napisał 10 minutową pogadankę Bożonarodzeniową. Chciałbym zrobić coś dla pogodzenia naszych narodów, więc jeśli [to] aktualne, napiszę szybko. Mam już od dawna w głowie.
Lektura listów Herbeta i Dedeciusa dostarcza zatem świetnego materiału do refleksji nad tym, w jaki sposób i jak dalece twórczość autora polskojęzycznego może przeniknąć w obszar niemieckojęzyczny i w tym sensie służyć sprawie pojednania dwu kultur. Współczesna translatologia poucza, że podobny proces nie jest możliwy bez całej serii zabiegów oswajających obcość wierszy tłumaczonego poety. Tłumacz, agent literacki, wydawca, krytyk (i wielu innych uczestników sceny literackiej) starają się pokonać istniejące bariery – kulturowe, społeczne, ekonomiczne – utrudniające bądź wręcz uniemożliwiające akceptację twórczości nieznanego autora w obcym mu systemie literackim. Czy trzeba dodawać, że Karl Dedecius starał się pełnić wobec poezji Herberta niemal wszystkie z wyżej wymienionych ról i że angażował się w nie z pasją i zaangażowaniem więcej niż heroicznym? Niech drobnym świadectwem – spośród licznych – będzie tu fragment listu z 10 czerwca 1965 roku:
Po powrocie z Lubeki muszę do Monachium, potem do Heidelberg[u], gdzie odbywa się wkrótce tydzień polski (mam nadzieję spotkać tam prof. Jakubowskiego i A. Lama), potem do Kolonii, gdzie mam całogodzinny esej o poezji, miłości i śmierci Majakowskiego (nawiązałem bardzo miłą korespondencję z jego kochanką Lilją Brik, ta 73-letnia pani znakomicie – bezbłędnie – pisze po niemiecku: i to z jakim umysłem i temperamentem! (Biedny Majakowski!), w pociągu czytam korektę tegorocznych książek moich i artykułów – to tylko jako usprawiedliwienie faktu, że mało (niektórym wcale) nie piszę. Weź mnie proszę w obronę, jeśli będą w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Gdańsku źle o mnie mówili.
Listy Dedeciusa pełne są zatem różnego rodzaju wyjaśnień. Translator czuje się w obowiązku wytłumaczyć się autorowi zarówno ze swego życia, jak i z tłumaczeń wierszy. Zabiega o to, by poeta przyznał, że celem przekładu jest nie tylko znaczeniowa ekwiwalencja tekstów, lecz także, a nawet przede wszystkim, próba osadzenia przełożonego wiersza na niemieckiej scenie literackiej. Herbert nie do końca zdawał sobie zrazu sprawę z intencji tłumacza, lecz mimo zastrzeżeń wysoko ocenił antologię Lektion der Stille – dzięki której debiutował na rynku niemieckim. W swym pierwszym liście do Karla Dedeciusa (z 20 września 1959 roku) pisał:
Mógłbym się tylko spierać z Panem o miejsce, jakie dał Pan niektórym poetom w antologii, ale rozumiem, że chciał Pan przede wszystkim ofiarować amatorom poezji książkę do czytania, a nie studium filologiczne o wyważonych proporcjach.
Odpowiadając, w liście z 30 października, antologista zmuszony był wskazać podstawowe kryteria, którymi się kierował. Podkreślił, że starał się respektować horyzont oczekiwań niemieckich odbiorców literatury. Tłumaczył, że myślał o wierszach polskich „w takim wyborze, który najlepiej trafi do zachodnioniemieckiego czytelnika”. Odwołał się do głosów krytyki wskazującej, że teksty antologii „trafiły w środek niemieckiego pojmowania rzeczy”. Wspomniał, że ogromy sukces zbioru usunął „pryncypialne przeszkody między polską poezją współczesną i niemiecką krytyką”. W nieco późniejszym liście (z 15 kwietnia 1967 roku) zaznaczył: „Staram się tak pisać, żeby wzbudzić zainteresowanie (znając mentalność niemieckich czytelników)”.
Powiedzmy więc od razu, że zabiegi translatora spotkały się z dużym zrozumieniem ze strony młodego poety. Kiedy w 1968 roku Dedecius publikuje zbiór Polonaise erotique autor Struny światła reaguje entuzjastycznie:
Polonez erotyczny podobał mi się bardzo. Nawet taki tuman muzyczny jak ja zauważył, że głosy trafnie dobrane, układają się w polifonię. Bardzo to pięknie także, że dobrałeś poetów mało znanych i nie polowałeś na nazwiska tylko na dobre wiersze, które z sobą świetnie kontrapunktują. No jesteś muzyk, jesteś muzyk – jak Bacha kocham.
Owocna współpraca poety i translatora trwa zatem przez całe lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XX wieku. Z tego czasu pochodzi też większość ich listów. Dla polskiego czytelnika ujmujący jest fakt, że niemal wszystkie pisane są w języku polskim, co nie jest regułą w korespondencji innych translatorów z Herbertem. Obaj respondenci stopniowo wypracowują zresztą dla potrzeb swej listownej rozmowy specjalny idiom konwersacyjny, pełen osobliwego wdzięku i językowego humoru – stosują zabawne rusycyzmy, zręcznie grają idiomatyką polską i łacińskimi sentencjami, obaj starannie wybierają też kartki pocztowe, a poeta okrasza niektóre listy rysunkami. Wszystko to mogłoby sugerować, że w ich listach dominuje prywatność, a oni sami prezentują się – sobie nawzajem i nam – poza wyznaczonymi im rolami społecznymi. Tak jednak nie jest. Choć nie brak w ich listach spraw drobnych, dotyczących życia rodzinnego, uciążliwości powszednich obowiązków, stanu zdrowia itp., to jednak na pierwszy plan zawsze wysuwają się zagadnienia bezpośrednio związane z twórczością i życiem literackim. Omawiana korespondencja nie tylko odsłania „kuchnię literacką” obu pisarzy, lecz także jest bezcennym źródłem wiedzy o niemieckim rynku książki i formach dystrybucji prestiżu.
[…]
[Dalszy ciąg w numerze.]