Mój ojciec chrzestny, wuj Edek, ten Ukrainiec – mawiała matka,
gdy chciała umiędzynarodowić swoją niechęć, ten Ukrainiec
i Edypolo – przezywał go ojciec odnośnie do elastycznych sweterków,
które w kolorze bordowym, kremowym lub w pionowe pasy
wuj nosił z upodobaniem.
A ja bałem się żylaków na wujowej łydce, które były jak ćwiartka
sinego kalafiora, i brzydziłem się pasją, z jaką zjadał skóry golonek
z wystającym niekiedy jednym lub dwoma włoskami szczeciny
– co do mnie dotarło, jakby przez świetlne lata, gdy w dawnym
domu Antoniego Abrahama
spożywałem w towarzystwie żony i syna pieczeń z golonki
podaną w zawiesistym sosie z kminem i kaparami. Aj, lubię,
lubię rozciągać słowa: kmiiiinnn, kapaaaryyy, capparis, carum carvi.
Jedną czy dwie wujowe łydki pokrywały żylaki, połówka
czy dwie sinego kalafiora? Brassica, braaasssica.