W rozmowach z przedstawicielami kultury rosyjskiej, z którymi jeszcze da się rozmawiać, wyraźnie wybrzmiewa dziś pytanie: czy katastrofa humanitarna, której doświadcza Putinowska Rosja, oznacza klęskę kultury rosyjskiej. Czy kultura rosyjska straciła kontakt z ludźmi i swój wpływ na nich? Czy to dlatego nie może nadal siać tego, „co dobre, rozumne i wieczne!”
1, cytując pewnego rosyjskiego poetę, albo „lutnią […] szlachetności uczuć strzec”
2, jak pisał inny?
Lub jeszcze bardziej serio – czy w samych „zasianych” przez tę kulturę wartościach tkwiło i nadal tkwi jakieś podejrzane ziarno, które wykiełkowało i na oczach całego świata wydało taki, a nie inny plon? Niejeden rosyjski intelektualista twierdzi z całym przekonaniem, że za wojny, agresję, represje odpowiadają siły antykultury, a kultura pada ich ofiarą jako pierwsza. I że kultura zawsze stoi po stronie pokoju i w ogóle wszystkiego, co dobre, przeciwko wszystkiemu, co złe.
Wojna w Ukrainie jednak radykalnie zmieniła optykę wielu odbiorców – i pewne teksty zaczęto czytać inaczej, a pewne tendencje, na które wcześniej nikt nie zwracał (lub nie chciał zwracać) uwagi, obecnie nabrały wyrazistości. Wolnościowe dążenia rosyjskich klasyków zblakły, a na pierwszy plan wysunęły się ich wielkoruskie aspiracje. Tak naprawdę nic się nie zmieniło ani w ich postawach, ani w tekstach – zmieniło się jednak spojrzenie czytelnika, mniej zaślepione miłością i bardziej nieufne.
Nagle okazuje się, że tajemniczy i niezrozumiany przez społeczeństwo „zbędny człowiek” z powieści Lermontowa Bohater naszych czasów może wykazywać skłonności do przemocy i zbrodni, a światowej sławy Rosjanin grozi Europie wojną, odgrażając się, że „możemy to powtórzyć” – i nie o Putinie mowa, lecz o Puszkinie. A rosyjski noblista (tu wstawcie państwo wybrane nazwisko, bo takich laureatów było więcej niż jeden) jest zdolny do wulgarnej ukrainofobii.
Zachodni czytelnik ma łatwiej. Może – jeśli uzna za stosowne – zapłonąć oburzeniem, dać wyraz swojemu rozczarowaniu i rzucić rosyjską książkę w kąt. W moim kraju czytelnik pozbawiony jest takich możliwości. W skolonizowanej i zrusyfikowanej Białorusi literatura rosyjska króluje na księgarskich półkach (to twórczość białoruska pozostaje w mniejszości, a funkcjonariusze struktur siłowych uznają ją niekiedy za ekstremistyczną i konfiskują). Wszystkie dzieci, chcąc nie chcąc, czytają literaturę rosyjską, ponieważ – jako de iure literatura innego państwa – stanowi obowiązkowy przedmiot nauczania w każdej białoruskiej szkole.
Pozwolę sobie zacytować post z Facebooka pewnej mojej znajomej, której córka, przygotowując się do szkoły, czytała latem powieść Puszkina Dubrowski:
Jest zbyt mała, by zrozumieć, co właściwie Cyryl Piotrowicz Trojekurow zrobił z Mimi, skąd się w domu wziął chłopczyk Sasza, co znaczy: „po podwórku biegały dzieci podobne do niego”. Nie rozumie, że chodzi o jedno wielkie je***. A ja nie jestem wariatką, żeby jej to wyjaśniać. Jednocześnie książka ją bardzo wystraszyła. Przeczytaliśmy już fragment, w którym ludzie płonęli żywcem, o biegającej po płonącym dachu kotce i o tym, jak człowieka z jakiegoś powodu wepchnięto do jednego pomieszczenia z niedźwiedziem i jak człowiek z jakiegoś powodu zabił niedźwiedzia („Mamo, to jakiś wariat, dlaczego od razu potem nie zastrzelił taty Maszy i nie zabrał z tego domu wszystkich dzieci i dobrych dorosłych?”). Nie wiem, jak reagować. Nie mówię, że to zła książka. To świetny horror na miarę swojej kultury i swojej epoki. Ale… córka projektuje lekturę także na realia wojenne. „Mamo, czy wszyscy Rosjanie są tacy?” Widzi dorosłych stopniowo popadających w obłęd i ich czyny, za które dziś, zgodnie ze współczesnymi kryteriami, grozi dożywotnie więzienie.
Jak to z imperiami bywa, literatura rosyjska i jej symbole stają się skutecznym sposobem szerzenia własnych wartości i spojrzenia na świat, a także narzędziem kolonizacji i rusyfikacji sąsiednich krajów. Ograniczę się do jednego przykładu. Rosja lubi okazywać swoim sąsiadom sympatię poprzez obdarowywanie ich pomnikami Aleksandra Puszkina. W moim rodzinnym Mińsku nad rzeką Świsłocz stoi taki właśnie podarek z brązu, który zawdzięczamy władzom Moskwy. Tymczasem 6 czerwca 2015 roku patriotyczny projekt „Aleja Rosyjskiej Chwały” postanowił w rocznicę urodzin Puszkina obdarzyć Mohylew popiersiem poety. Fakt, że w Mohylewie jeden Puszkin już stoi, nie stanowił dla nikogo przeszkody. Niech będą dwaj, po jednym na każdą wizytę rosyjskiego pisarza w Mohylewie. Po przecięciu wstęgi okazało się, że na cokole z obu stron wyryto utwory poety: z jednej strony piękny wiersz miłosny Do (⁂[„Pamiętam nagłe zachwycenie…”]), a z drugiej – uwaga! – fragment haniebnego dzieła Oszczercom Rosji. Tego samego, w którym autor popiera stłumienie powstania listopadowego i strofuje francuskich dyplomatów, którzy stanęli po stronie Polaków – że nie mają zielonego pojęcia o słowiańskim „rodzinnym sporze domowym” (przeł. Julian Tuwim), a nawet grozi Europie wojną, strasząc losem nieszczęsnych żołnierzy Napoleona.
Białoruscy historycy nagłośnili sprawę, a w rezultacie haniebny fragment usunięto z pomnika. Szef projektu „Aleja Rosyjskiej Chwały” oświadczył, że nie zamierzał nikogo obrazić, lecz jego wyjaśnienie było na tyle wymowne, że warto je tutaj przytoczyć:
Mój wybór wiersza Oszczercom Rosji, umieszczonego na popiersiu Puszkina, które podarowaliśmy miastu Mohylew, nie powinien obrażać uczuć Białorusinów. Ten wiersz Puszkin napisał przeciwko naszym wspólnym wrogom – Napoleonowi, Hitlerowi. Przynajmniej tak to zrozumiałem. Jeśli wiersz został napisany z innej okazji, to po prostu nie byłem tego świadomy. To nasze wspólne nieszczęście – brak znajomości historii.
Oczywiście usuwanie wiersza z cokołu wywołało drugą falę skandalu, tym razem po stronie rosyjskiej. „Rusofobiczni wandale skuli z pomnika wiersze Puszkina” – krzyczał nagłówek na stronie „Russkaja wiera”.
Ponad półtora wieku po Puszkinie i jego Oszczercom Rosji inny wielki poeta rosyjski potknął się na podobnym temacie – i wywrócił się chyba z jeszcze większym hukiem. W 1991 roku noblista Josif Brodski napisał wiersz Na niepodległość Ukrainy. Poeta nigdzie go nie opublikował i nie włączył do żadnej książki ani zbioru wierszy, lecz wystarczyło kilka publicznych występów, by nadszarpnąć reputację geniusza. Nagrania zaczęły krążyć w Internecie, a po 2014 roku raczej nikt już nie postrzegał utworu jako marginalnego i przypadkowego. O ile Puszkin w latach trzydziestych XIX wieku występował niejako w imieniu i w interesie swojego państwa, o tyle tekst Brodskiego jest zaciekły i niepoprawny, przesycony poczuciem krzywdy i najeżony zniewagami – bardzo osobisty. Autor wybucha gniewem, kąsa sarkazmem, a w pewnym momencie niemalże roni łzę, lecz finałowe strofy odbierają czytelnikowi szansę na wzruszenie:
Z Bogiem orły, kozacy, hetmani i gieroje,
Lecz kiedy umierać wam przyjdzie, hultaje i buhaje,
Będziecie rzęzić, czepiając się skraju materaca,
Te strofy Aleksandra, a nie brednie Tarasa.
(przeł. Leszek Szaruga)
Autora wręcz rozpiera poczucie wyższości. W wierszu pobrzmiewa zarówno przekonanie o absolutnej dominacji poezji rosyjskiej nad ukraińską, jak i utopijna wiara w wielkość poezji w ogóle. Brodski jest przekonany, że świętym obowiązkiem każdego z nas jest umierać z poezją na ustach. Aż szkoda rozwiewać tak piękną iluzję.
Większość odbiorców z łatwością dystansuje się od politycznych agitek, tekstów, które są na pierwszy rzut oka toksyczne. Przy lekturze Oszczercom Rosji Puszkina albo Na niepodległość Ukrainy Brodskiego względnie przygotowany czytelnik z miejsca zrozumie, że ma do czynienia z antykulturą. Gorzej, jeśli naprawdę wirtuozersko napisane utwory przyciągają tym, co uniwersalne i ogólnoludzkie, choć ich korzenie tkwią głęboko w imperialnych wartościach. Jak w znanym żarcie, że bakterii nie widać, lecz istnieją. Tu zresztą widać je dobrze nawet bez mikroskopu.
Rodzice opowiadali mi kiedyś, że gdy byłem jeszcze całkiem mały, kołysała mnie do snu stryjeczna babcia, zasłużona nauczycielka literatury, i nie wiedzieć czemu upodobała sobie Kołysankę kozacką Michaiła Lermontowa. Początek jest pozornie idylliczny:
Śpij, syneczku mój jedyny,
Luli, synku mój.
Księżyc roni blask swój siny
Na policzek twój.
Zacznę ci ja bajać baśnie,
Piosnek tryśnie zdrój,
Ty – przymknąwszy oczki – zaśnij,
Zaśnij, synku mój.
(przeł. Leonard Podhorski‑Okołów)
Ciąg dalszy jednak nieco odbiega od standardów gatunkowych:
Huczy Terek w chyżym biegu,
Zdobny w piany strój;
Czeczen skrada się po brzegu,
Ostrzy kindżał swój;
Ale ojciec twój zna wojnę –
Czuwa, chociaż śpi;
Śpij, niemowlę, bądź spokojne,
A‑a zi‑zi‑zi…
(przeł. Krzysztof Mąkowski)
Tak na marginesie, cytuję ten utwór z poetyckiej witryny, w której przypisano go do działu „Poezja miłosna”. Po raz pierwszy ukazał się w 1840 roku, lecz dwa lata wcześniej wysłała go w liście babka poety, również w zgoła nie wojennym, lecz idyllicznym kontekście – do znajomej, która właśnie urodziła córkę: „Wysyłam Pani dla nowo narodzonego dzieciątka tę śliczną kołysankę, nietrudno zgadnąć, spod czyjego wyszła pióra”.
Moja mama wspominała historię z kołysanką jako kuriozum, lecz babci‑nauczycielce nawet nie przyszło do głowy, by kwestionować strofę o „złym Czeczenie”. O jakiej korekcie może być mowa, przecież to „wielka literatura rosyjska”! Należy do niej także Puszkinowska Bajka o śpiącej królewnie i siedmiu junakach z podobną „idylliczną” sceną konnej przejażdżki bohaterów:
Bracia zgodnie wszyscy razem
Jadą zwierza szukać w borze,
Strzelać kaczki na jeziorze
Lub prawicę swą nacieszyć,
Saracena w polu spieszyć,
Albo czasem z tęgich barów
Szablą ścinać łby Tatarów,
Czy wypłaszać z mateczników
Piatigorskich rozbójników.
(przeł. Wanda Grodzieńska)
Nie będę komentować frazy „prawicę swą nacieszyć”. Dodam tylko, że obydwa utwory – zarówno o Czeczenie ostrzącym swój kindżał, jak i odciętych głowach Tatarów – widnieją na białoruskiej liście lektur szkolnych. Aż boję się zapytać, czy włączono je do programu wielkiej literatury rosyjskiej w szkołach Czeczenii i Tatarstanu.
[…]
[Dalszy ciąg w numerze.]