11/2022

Tymoteusz Milas

Jak być nikim w bezpieczny sposób?

„Tefil? Ale czemu nie Teofil?! To celowy błąd w zapisie imienia?” – pomyślałem w pierwszej chwili, gdy zabierałem się do nieśpiesznej lektury powieści Rafała Wojasińskiego. Autora jeszcze nie dość dobrze rozczytanego i rozpoznanego przez krytykę literacką w Polsce, choć już z dużym dorobkiem literackim (m.in. Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna za dramat Siostry i nagroda im. Marka Nowakowskiego za zbiór opowiadań Olanda). Więc czemu Tefil? Imię przecież nadaje bohaterowi tożsamość. A bądź co bądź Tefil to nie Teofil. Nie przemawia w powieści z pozycji „miłego Bogu” (grecki źródłosłów: ‘Theo’ i ‘fil’). Postrzegam go jako (o)błędnego przewodnika przez Życie. Głoszącego swoją dobrą nowinę światu – człowiekowi, z którym wejdzie w dialog, w zamian otrzymując szansę na wewnętrzną metamorfozę, otwarcie na istnienie. Nagie życie, życie w olśnieniach, poza wiedzą, mądrością wtłaczaną nam schematycznie, metodycznie, bez prawa do wolności jednostki.

Zanim jednak wyruszymy na ten całodzienny spacer z szukającym towarzystwa, posłuchu i pobudzającym intelektualnie Tefilem i jego prywatnym spowiednikiem – Rozmarynem, jeszcze chwilę o tworzywie, z jakiego ta opowieść została wyrzeźbiona.

Tefil powstał z krzyżówki dwóch gatunków – dramatu i opowiadania. Jest to więc monolog dramatyczny, monolog wypowiedziany, w którym rozmowę prowadzi tylko jedna strona, a odpowiedzi drugiej strony dochodzą do nas, czytelników, w formie zapośredniczonej (np. „Co pan mówi?, Tak? Tak pan sądzi?”) i możemy się ich tylko domyślić. To też powieść, którą cechuje kondensacja dobrze skrojonego opowiadania, z jego intensywnością wyrazu, fabularną zwięzłością i lapidarnością treści. Zrytmizowana językowo, dźwięczna, słuchalna literatura. Powieść wybitnie literacka, napisana z artystycznym wyczuciem słowa, a przy tym bliska życiu. Nie realistyczna, ale realna. Bo dokopująca się do podstaw bytu, bytu samego w sobie.

Proza Wojasińskiego pełna jest antynomii, podobnie zresztą jak Tefil – typ filozofującego mędrca-abnegata. Stary, gruby, ledwie człapiący po ulicy małomiasteczkowy dziad, naciągający obcych na jedzenie. Wszystko co ma, ma po kimś. Schodzona marynarka po zmarłych, śmierdzące mieszkanko po nauczycielce chemii, trzystumetrowa działka otrzymana też w spadku. Żadnych własnych osiągnięć materialnych. Piszę tak celowo, żeby pokazać, jak łatwo o stygmatyzację takich osób. Nie każdy jest na tyle odważny i dobrotliwy jak młodszy od Tefila o kilka dekad Rozmaryn, aby otworzyć się na spotkanie i zgodzić na wyjście do cukierni, restauracji. Nawiązać kontakt z kimś o tak odpychającym zewnętrzu, z bijącą od niego biedą i nędzą i, co z czasem wychodzi na jaw, pociągiem do alkoholu. Sam Tefil w pewnym momencie opowieści dookreśla siebie tak: „Jestem przedczłowiekiem, niedoczłowiekiem. To taka moja słabość”. Faktycznie, można by tak powiedzieć złośliwie i z pogardą o starcu mającym ogromne problemy z czytaniem i liczeniem (dysleksja i dyskalkulia). Jednakże pod tą zewnętrzną powłoką kryje się wewnętrzna moc. Bo Tefil to Życiomówca. Potrafi oddziaływać słowem prostym, a wycyzelowanym, to ktoś, kto fascynuje i zarazem mierzi. Z tym, co mówi, można się zgadzać lub nie, ale trudno lekceważyć Człowieka, dla którego mowa jest naturalnym procesem przetwarzania/doświadczania świata, źródłem przekazywanej energii. Jest aparatem do zmysłowego odbierania rzeczywistości w jej tylko pozornie banalnych odcieniach, czynnościach i obrazach, które stanowią część naszego życia, ale których wartość przez nasze rozumowe, analityczne podejście często umniejszamy. Nie możemy dostrzec tego „dziania się” procesów w ich esencjonalnej formie, korzystać z doświadczania zmysłowego pełnego świadomego witalizmu bez filtrowania, bez ideologicznego nadbudowywania życia o znaczenia symboliczne, abstrakcyjne. Czy życie Tefila jest gorsze od życia Rozmaryna, młodego intelektualisty, miłośnika poezji amerykańskiej, angielskiej, a nawet rosyjskiej? To nieistotne, porównywanie ich jest zbędne. Wsłuchajmy się więc w to, co Tefil chce przekazać Rozmarynowi, wprowadzając go w swój świat:

Zaczynanie. Każdego ranka przebudzenie, żeby słońce zostało zobaczone, żeby zostało usłyszane krakanie wrony i szczekanie psa. Łaska nierozumienia. Siadanie, oddychanie, wkładanie kapci, patrzenie od lat na te same rzeczy w pokoju. Oswajanie zimnego pieca w kącie, kromki zeschłego chleba na stole, okruchów na deskach podłogi, butelki po mleku i niedomytej szklanki po herbacie. Udomawianie tego, co martwe w nas.


„Zaczynanie”, słowo wielokrotnie powtarzane przez Tefila, wydaje się podstawą filozofii tego człowieka-zagadki, pełnego wewnętrznych sprzeczności. Zastanowiło mnie, czemu w podanym fragmencie i innych mówi „zaczynanie”, a nie „zaczynam”. Skąd ta forma rzeczownika odczasownikowego? Bo zaczynanie jest nieskończonym procesem ogólnym każdego bytu ludzkiego, zwierzęcego i roślinnego, każdego przedmiotu, każdego stworzenia, nie czynnością, która zmierza do jakiegoś końca. Wszystko jest zaczynaniem, początkiem, który trwa, za każdym razem odnawiając życie. Dlatego też, gdy Tefil chodzi przez lata do tej samej restauracji, tej samej cukierni, to zawsze ekscytuje się tak samo. Każdy ruch, gest jest wyjątkowy sam w sobie. Jest czynnością poddaną atomizacji. Za każdym razem następuje w człowieku ponowne otwarcie, które przedłuża istnienie rzeczy i współbycie Tefila z nimi. Dając nadzieję na nowe doświadczanie. Na zaczynanie. Integralną część naszego życia w każdej sferze.

Zaczynanie nie ma końca, jest zjawiskiem poza czasem, poza rzeczywistością materialną i duchową. Podobnie jak Tefil, przechadzający się z Rozmarynem po małej miejscowości Tutberg, zaimpregnowany na język, wiedzę, mądrość, które nie objaśniają mu życia w sposób wystarczający. Mówi: „Nie ma ani jednej dobrej nazwy. Dlatego nie zadowoliła mnie ani jedna myśl tego świata, nie zadowolił mnie język. Zadowoliło mnie szczekanie psa, ćwierkanie wróbla, chrumkanie świni, szum wiatru i małych fal na jeziorze”. Czy to przeświadczenie jest głupie, wynika z jego ograniczeń intelektualnych? Absolutnie nie! To świadomość tego, że nazywanie jest interpretacją zamykającą na świat wrażeń, zmysłów na to, co pierwsze.

Tefil nie wierzy w intelektualne poznanie, oparte na teoriach, protezach naukowych. Wspomina o tym wielokrotnie. Te dwa passusy nie tylko tego dowodzą, ale też pokazują, w jaki sposób on myśli, jak buduje swoje wypowiedzi:

Każdy jest podrobiony, jednak większość jest podrobiona tak, że swojego podrobienia, tego, że jest falsyfikatem, zobaczyć nie umie. Tak jak nie widzi świata, który jest obok, a przecież on istnieje z nieustającą i bardzo realną siłą. Tak realną jak nasze chodzenie do sklepu mięsnego i słynnej restauracji.


Istnienie dodatkowego jest decydujące. Wdrażanie do szaleństwa. Język. Źródło chorób umysłowych, które nas dopadają. Język jest diabłem wcielonym. Gwarancją obłędu. Złem, którego nie rozpoznaliśmy i nigdy nie rozpoznamy. Posługuje się umysłami ludzkimi jak prymitywnymi, nieświadomymi narzędziami, żeby oczarowywać masy i pojedynczych biedaków.

Jaką rolę odgrywa w tym „spektaklu” Rozmaryn, poza jego walorami towarzyskimi? Jest, jak wspominałem, pewnego rodzaju spowiednikiem, rezerwuarem tajemnicy przeżywania życia Tefila, a także jego tymczasowym oparciem. Kimś, z kim można dzielić doświadczenie i zmniejszyć poczucie samotności i straty najbliższego towarzysza, zmarłego wiele lat temu psa Prodiża. Kimś, kto doprawia życie, nadaje mu smaku. Do kogo można mówić. By istnieć pełniej jako człowiek.

Bywa, że młody, niecierpliwy Rozmaryn wydaje się zirytowany sposobem bycia Tefila. Jego powolnością ruchów, łatwym do przejrzenia naciągactwem, koncentrowaniem i zabieraniem energii. Ta relacja przechodzi u nich różne fazy, od powątpiewania, przez strach, akceptację, naśladowanie, a nawet pewien zachwyt nad istnieniem, o który Rozmaryn by siebie wcześniej nie podejrzewał. Jego obecność ma dla Tefila znaczenie terapeutyczne. A dla Rozmaryna? Wyczuwa się, że coś się w nim otworzyło, zmieniła się jego optyka i wrażliwość. Czy to oznacza, że Tefil to manipulator? Mędrzec? Nauczyciel życia? I tak, i nie. Choć z pewnością to świetny mówca-strateg. Żyjący jakby poza kategoriami, poza aksjologią, poza biegunami dobra i zła w swoich czynach.

Zdaję sobie sprawę, że pisząc recenzję Tefila, piszę tak naprawdę o Tefilu. Tak jakby nie była to postać literacka, pewien konstrukt myślowy autora, tylko ktoś nadświadomy, przekraczający ramy fikcji, realny, choć jak o sobie mówi, wydobywający się ze słów. Tyle w tej powieści stwierdzeń, które można by przeanalizować same w sobie, poświęcić poszczególnym przepastnym passusom osobne rozprawy. Przyznaję, nie mam tyle miejsca w tekście i sił intelektualnych, aby wniknąć głębiej w myśli i słowa Tefila. Mędrca, który niejednokrotnie zaprzeczał istnieniu mądrości. Człowieka, który twierdził, że miłość nie ma definicji, bo definicje są błędne. Który po śmierci psa Prodiża chciał przywrócić go do życia (nawet próbował go odkopać, ale został pod ziemią tylko proch), tak bardzo go kochał?!

Wiele mam jeszcze wypisanych passusów z Tefila. I choć wiem, że refleksje płynące z tej powieści, nawet tak wybitnej, mogą nie przynieść ukojenia, to mam poczucie, że wydając Tefila na świat, autor stworzył jedną z najbogatszych wewnętrznie postaci w swojej literaturze. Bezbożnego kaznodzieję, którego czasami potrzebujemy, by „przestać istnieć w imię braku istnienia przed narodzinami”. I dojrzeć kiedyś do tego, by „żyć sztuką życia w bezpieczny sposób”. W procesie nieustającego Tefiloskiego zaczynania. Tak rzekł Tymoteusz Milas.

Rafał Wojasiński: Tefil.
Wydawnictwo Nisza,
Warszawa 2022, s. 176.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.