Nurt kryje w sobie dwie niewiadome: mieliznę i toń.
Zostawiamy w nim obie dłonie, wycinek pracy ciała,
Jakim byliśmy. Nogom lepiej w piasku, jego złote
Odcienie zginają nam kolana. Pewność, że nie zranią nas
Kamienie, posłuszne ociemniałym palcom, nagli,
By osiąść w krzykliwym śródmieściu, u zbiegu ulic
Bogatszej i szybkiej. Przeceniamy wszelką mądrość
I doświadczenie, tymczasem ledwie zamoczyliśmy
Łydki. W pierwszej kolejności należałoby się upewnić,
Czy czasem czegoś nie pominęliśmy, czy nie przestaliśmy
Śnić o nocnych zawiłościach? Mówiąc wprost:
Czy w dalszym ciągu i w jakim stopniu pociągają nas
Ostatnie godziny? Póki co instynktownie sięgamy
Po poranną kawę, ustawiamy się w kolejkach po
Darmowe radości, łagodny prąd łechce nasze zmysły,
Nie pobudzając ich do królewskich czynów. Jak dawno
Zasnęliśmy, kto nas wywiózł, kto porzucił półprzytomnych
Na ziemi niewydającej owocu? Wołamy, staramy się
Ostrzec banitów w przybrudzonych szlafrokach. Ubolewamy,
Że porwała ich topiel – wehikuł kawalerki na ósmym
Piętrze. Postronny obserwator mógłby powiedzieć:
Jesteśmy jak dwie rzeki płynące obok siebie
W siostrzanych korytach. Czy w rezultacie się połączą?
Jeżeli, rzecz jasna, to życzenie nie jest czymś
Drugorzędnym z punktu widzenia morza, jego głębin?