Bad Muskau i Łęknica – dwa różne światy, mimo że tak blisko siebie położone. Bad Muskau oszałamia – zwłaszcza pałacyk i park. Po polskiej stronie znajduje się druga część parku – tylko że zaśmiecona i zdewastowana. Niemieckiego parku doglądają dziesiątki ogrodników – polskim zajmuje się jeden, w dodatku chyba ciągle pijany. W Bad Muskau kwitnie turystyka, w Łęknicy handlują fajkami. Po niemieckiej stronie pamiętają o łużyckich korzeniach – wszystkie ulice noszą nazwy po niemiecku i łużycku. Ciekaw byłem, jak to będzie w Wymiarkach i okolicznych wioskach, które kiedyś także były łużyckie. Czy został tam chociaż jakiś ślad po dawnych mieszkańcach tej ziemi? Może ktoś zna jeszcze język Łużyczan?
W 1445 roku w księgach sądowych łużyckiego Budziszyna wymieniona została gospoda morderców z Wymiarek… Ponurą sławę zyskała potem na łamach powieści E. Erdmanna, Der Mordkretscham bei Wiesau. Została rozebrana dopiero po roku 1945 i do dziś nie ma gdzie w Wymiarkach spać ani zjeść obiadu – po spotkaniu dyrektorka biblioteki obiecała odwieźć nas do Żagania.
Majątek Wymiarki wielokrotnie zmieniał właściciela – po panach Melhose rządzili tutaj Schellendorfowie, ród von Dyhern, a także książę żagański Albrecht Wallenstein. Rozwój Wymiarek zaczął się od powstałej w średniowieczu kuźni żelaza. W miejsce kuźni Czesi około 1677 roku założyli hutę szkła. Dlaczego tutaj? W okolicy zalegały złoża piasku kwarcowego, surowca niezbędnego do wyrobu szkła. A wszędzie ciągnęły się wielkie bory. Mieszkańcy wsi nie znali tego rzemiosła – nieliczna wówczas miejscowa społeczność składała się z chłopów zagrodników, wasali pracujących w dobrach szlacheckich. Należało zatem ściągnąć fachowców z zewnątrz. Trafili tutaj głównie z Niemiec, częściowo z Czech. Przywieźli ze sobą swój język i swoje obyczaje. I to oni przyczynili się do rozwoju miejscowości. Huta była najważniejsza w całej okolicy, słynęła w Europie. Jej koleje były różne, zmieniali się właściciele, jednak przetrwała wieki. Ostatnio zawiesiła działalność.
Weszliśmy na teren zespołu huty szkła „Wymiarki”. Składają się nań: budynek wielofunkcyjny, budynek produkcyjny, magazyn form, budynek regeneracji, warsztat elektryczny, magazyn techniczny, budynek głównego technologa, komin, willa właściciela (obecnie budynek administracyjny), ogród willowy. Jest też wysokie ogrodzenie od strony zachodniej. Wszystko zaczyna powoli niszczeć. Czy znów zacznie działać?
– Wszyscy tutaj mają taką nadzieję… – mówi stróż, który wpuścił nas na teren huty. Pozwolił nam ją zwiedzić, kiedy wyjaśniłem, że przyjechałem do tutejszej biblioteki promować swoją najnowszą książkę – o Polakach na emigracji we Francji. – Nie trzeba byłoby emigrować za pracą do Zielonej Góry albo jeszcze dalej, za niemiecką granicę. Wyjechało około 450 osób, prawie połowa wsi. W tym mój syn…
Zawsze staram się wypytywać ludzi przed spotkaniem, kim są i jakie mają problemy. Potem łatwiej nawiązać kontakt z publicznością. Wyćwiczyłem się w tym w ciągu ostatnich kilku lat. Zaczynałem od jednej imprezy w 2006 roku, w Nałęczowie. Potem z roku na rok było ich coraz więcej, teraz jestem w nieustannej wędrówce od wsi do wsi, od miasta do miasta. Mam w głowie rozkłady wszystkich busów, autobusów i pociągów. Znam wszelkie skróty. Nawet wiem, gdzie można za darmo się odlać we Wrocławiu czy w Olsztynie. Poznaję Polskę, znam ją lepiej niż niejeden polityk. Ludzie chętnie opowiadają mi o swoich problemach. Wielu ciągle naiwnie wierzy, że pisarz ma moc sprawczą, a słowo – siłę.
Wioski w Polsce przy granicy zachodniej były zaskakująco oklapłe. Spacerując po Wymiarkach, czułem się przytłoczony ich upadkiem. Kiedyś żyli tutaj Łużyczanie, po których pozostały jedynie ślady w nazwach miejscowości. Po nich – Niemcy, trochę Czechów. Przez wiele lat po wojnie ludzie tutaj bali się, że Niemcy kiedyś wrócą i wszystko zabiorą. Wobec tego nie widzieli sensu dbać o to, co po nich pozostało. Niektórzy niszczyli zabytki i budynki gospodarcze celowo. Wybijali szyby, kradli cegły. Z czasem zapominano, do czego służył dany przedmiot. Po co wzniesiono ten, a po co tamten budynek. Lecz niemiecka robota była solidna. Mimo upływu lat stare budowle trzymały się mocno. Podupadłe, ale z klasą. Nowe, polskie, wyglądały przy nich jak dzieła barbarzyńców. Chociaż w czasie drugiej wojny światowej to przecież nasi germańscy sąsiedzi okazali się barbarzyńcami. Coraz częściej przyjeżdżałem w te strony. Bolesławiec, Wschowa, Gorzów, Myślibórz. Najbardziej podobały mi się budynki szachulcowe. Spod tynków przebijały często niemieckie napisy. Jak w Kargowej. Napis na kiblu po niemiecku (gotykiem). Na nim – po polsku – „Ustęp” i nowszy – „WC”. Trzy różne epoki.
Spoglądając na pijaczków pod sklepem, starałem się doszukać w nich śladów wielkości ich przodków, którzy rozwijali tę miejscowość, tych, którzy tutaj żyli od wieków, i przybyszów. Niczego nie dostrzegłem. Jak ktoś był tutaj przedsiębiorczy albo coś potrafił, wyjechał pewnie do pobliskich Niemiec.
Wymiarki zmarnowały swoją przemysłową szansę, zubożały. Paradoksalnie – obecnie ściana zachodnia wydawała się znacznie biedniejsza niż ściana wschodnia. Wschodnie rubieże Polski – od Suwałk, przez Hajnówkę i Chełm, aż po Przemyśl – w ciągu ostatnich kilku lat bardzo przyspieszyły, zmieniły się nie do poznania. A na ścianie zachodniej – od Pieńska (okolice Zgorzelca), przez Kostrzyn nad Odrą, aż po Wolin – nastąpił nieprawdopodobny regres. To już nie była ta bogata zachodnia Polska. O dziwo – mimo że tutaj biedniej, to wszędzie drożej. Stwierdzić to można choćby po cenach biletów autobusowych. Z Gorzowa do Lubniewic jest jakieś dwadzieścia kilometrów i kosztuje to ponad osiemnaście złotych. Z Łęcznej do Lublina jest podobna odległość i za bilet płaci się trzy złote. Kolosalna różnica. Lubiłem obserwować te anomalie, Polska to kraj kontrastów.
Poszliśmy na odrapany przystanek autobusowy sprawdzić rozkład jazdy. Łatwiej tutaj przyjechać, niż stąd wyjechać. Dziś już wyjechać się nie da. Jednak i tak jest tu więcej możliwości niż w mojej rodzinnej wsi. To prawie małe miasteczko.
Pijacy machali do nas, zapraszając na tanie wino – moja piękna żona chyba wpadła im w oko. Uprzejmie odmówiliśmy. Udaliśmy się na stadion klubu piłkarskiego, który jeszcze niedawno tutaj istniał, kiedyś grał nawet w drugiej lidze. Pani wójt wszystko wyprzedała, jest zarząd komisaryczny, klubu już nie ma – wytłumaczył nam napotkany na zarośniętej trawą płycie staruszek. Były piłkarz, pamiętający lepsze czasy? To stąd wywodził się sławny zawodnik – Zbigniew Gut. Może kiedyś grali razem. Nie chciałem o to wypytywać, bo dziadek i tak się rozkleił. Piłka była całym jego życiem.
Pani dyrektor kierowała GOK‑iem od dwóch miesięcy. Wcześniej pracowała w bibliotece. Pierwsze, co zrobiła, jak została dyrektorką, to zorganizowała ze mną spotkanie. Przyszło na nie kilkanaście kobiet, głównie emerytki. Po chwili wiedziałem, że jedna z pań ma córkę w Wiedniu na studiach doktoranckich. Syn drugiej był utalentowanym oszczepnikiem, który zdobył dużo medali, ale w wieku dwudziestu pięciu lat zakończył karierę i wyjechał pracować w rzeźni na Wyspach. Trzecia była księgową w hucie, gdy ta działała. Jej mąż to Łużyczanin z pochodzenia. Szkoda, że nie przyszedł na spotkanie, bo chciałem go wypytać o kilka spraw związanych z jego przodkami. Podobno w Żarach starają się kultywować pamięć o pierwszych mieszkańcach tych ziem.
Przy wylocie z Wymiarek zwiedzamy stary kościół z legendą z
Wyjechaliśmy późnym wieczorem. Ktoś przekręcił tablicę i nazwa Wymiarki znajdowała się z odwrotnej strony. Jakby Wymiarki były wszędzie. Jakby trudno je było opuścić.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]