Jak na tym tle ocenić opublikowany niedawno tom opowiadań Czarna ręka, zsiadłe mleko Katarzyny Szaulińskiej – artystki (poetki, autorki monodramu i komiksów) i praktykującej psychiatrki, która wprost włącza chorobę do swojej twórczości, a pacjentów (oddziałów psychiatrycznych, terapii w prywatnych gabinetach i terapii online) czyni jej bohaterami? Dla osoby, która na co dzień sprawnie posługuje się klasyfikacją
Choroba opanowuje świat w opowiadaniach autorki w jakiś totalny, kosmiczny sposób. Wyłącza mu zwykłą geometrię, zaburza pion. Świat jest w oczach bohaterów tomu – przeważnie to jednak poharatani przez życie ludzie, niedospani, zmęczeni lekarze – przesunięty w bok, ujawnia niespotykane kształty, rządzi się innymi prawami fizyki. Świat tutaj to „kopnięty kwadrat” (jak mawiają nauczyciele matematyki, żeby dzieci zrozumiały trochę dziwną naturę nowej figury), ale nadal: kwadrat. Żeby przywrócić temu światu właściwy kształt, by móc chodzić po nim jak inni zdrowi, trzymający się grawitacji ludzie (co oznacza jednocześnie: zapomnieć o śmierci dwójki nienarodzonych dzieci, o swoim innym ciele, o trudnych relacjach rodzinnych etc.), można wziąć lek, iść na terapię. Ale można też zrobić inaczej: nie wziąć leku, nie iść na terapię, wziąć nogi za pas z oddziału psychiatrycznego i żyć w tym „kwadracie” na swój szalony sposób (jak bohaterowie opowiadania Kulista). Albo żyć, myśląc po prostu, że się tylko na chwilę „wypadło z orbity” i może uda się jeszcze na nią wrócić (jak bohater opowiadania Duplo).
Empatia i zbudowane przez zawód psychiatry rozumiejące podejście do inności przenika fabułę. Czuć w niej doświadczenie lekarza, który nauczył się panować nad nagłym szpitalnym chaosem i dystansować się do śmierci pacjentów, wypisując przyszłym żałobnikom recepty na lorazepam. W żadnym ze swoich opowiadań Szaulińska nie poważy się jednak nauczać, nie ustawi się w łatwiejszej pozycji fotela terapeuty, lecz idzie tempem i stylem rozumiejącego wszystkie dziwactwa świata człowieka – a jednocześnie człowieka literatury, dobrze oblatanego w filmach i sztuce. Dla tego, czego nie rozumie, autorka wymyśla nowe języki, metafory, postacie, miejsca. Dodaje bizarne konteksty (jak dowcipny kontekst z filmu Podziemny krąg Davida Finchera w opowiadaniu Śreżoga). Narratorzy opowiadań zmieniają się, poddają głosom protagonistów w utworach. Ale to ów głos – stropionej, zmęczonej lekarki z pierwszego tekstu, Zsiadłe mleko, w którym rozpoznajemy samą autorkę – ma stworzyć klamrę dla wszystkich światów, nadawać ton, ustawić czytelnikowi lekturę.
To język – literatura – wymacuje tutaj nowe kontury świata, stwarza często coś od początku, by nic nie wydawało się czytelnikowi zbyt dziwne (jak dziecko‑księżyc, matka żyjąca z dwójką wymyślonych dzieci – Mortą i Śmiertkiem). Postacie chorują, bo straciły swój dotychczasowy kształt, ich ciała i dusze zmieniły konsystencję. Rozwarstwiły się, jak źle ubity krem do ciasta, zwarzyły, jak zupa w śmietanie. Szaulińska uruchamia metafory ciała i jego konsumenckich potrzeb. Ale też pokazuje, że człowiek jest przede wszystkim istotą kruchą, ranliwą, podatną na rozpad. Jego cichym, codziennym towarzyszem jest śmierć – to jest to „czarne” (nie ręka), co siedzi we wszystkich opowiadaniach tomu. „Kiedy o nim rozmawiamy [o cierpieniu, podczas terapii online – KDJ], atakują nas lagi i frezy, zwiastuny śmierci. W lagach człowiek rozwarstwia się jak nieudany krem. Głos opuszcza ciało i biegnie szybciej od obrazu, choć niby światło jest szybsze od dźwięku. To przypomina o podatności na rozpad” – mówi narratorka‑terapeutka w opowiadaniu Online.
Choroba jest czymś, co paradoksalnie czyni ten świat bardziej spoistym; to owo terapeutyczne „ja”, które podczas sesji ma scalić świat pacjenta, unieruchomić go w odpowiednim kształcie, oblać kontury ciała, które wydaje się je czasem tracić, więc człowiek choruje. Ale jest też rodzajem mgły – jak tytułowa „śreżoga” w jednym z opowiadań – która zasnuwa rzeczywistość bohaterów, jest w niej codzienną pogodą. To, że Szaulińska nie wychodzi podczas pisania ze swojej roli zawodowej, nie ściąga białego kitla, służy tej prozie na wiele sposobów. Dawno nie było w polskiej literaturze tego rodzaju ekwilibrystyki z jednego tematu i jednej metafory. Autorce udaje się też wejść w specyficzny porządek percepcji – świat opowiadań przypomina niby ten swojski, znany czytelnikowi zza okna, ale jeśli się przyjrzeć, jest zupełnie dziwaczny, inny niż początkowo myśleliśmy. Jak w malarstwie Hieronima Boscha: plamy czerwieni i zieleni wydają się obrazować codzienne perypetie ludzkiego życia, ale kiedy się im przypatrzyć, znajdzie się i potwór, i człowiek z głową ptaka, skądś sącząca się krew. Ktoś niby piłuje drzewo, choć to przecież inny człowiek.
Choroba i chorujący człowiek jest w Czarnej ręce, zsiadłym mleku żywiołem świata, jego stałym, zwykłym elementem, ale i magicznym totemem. „Pomyślcie. Fakt pierwszy: ilość materii na świecie jest ograniczona” – mówi w pierwszym opowiadaniu narratorka. Tak samo ludzie, ich lęki i sprawy przecinają się w tej prozie, krzyżują, łączą. Na każdego czeka tu jakiś rodzaj miłości i na każdego czeka jakieś dziecko z tej miłości. Tym faktem autorka gra znakomicie we wszystkich czternastu utworach. W tym świecie wszystko – nawet rzeczy najbardziej osobliwe – prędzej czy później znajdzie swojego „ojca” (jak czarna ręka chłopca z tytułowego opowiadania). Czy choroba to rezultat zwykłego skąpstwa natury?