Ale bądźmy spokojni!
Teraz jest za późno, już zawsze będzie za późno. Na szczęście.
Albert Camus
Część I. Musisz wejść
Zaczyna się tak: starszy, postawny mężczyzna stoi obrócony w stronę tłumu i zdaje się wygłaszać arcyciekawe tezy. Tymczasem zgromadzeni podzielili się na trzy części. Jakże mocno ta idealna liczba potrafi oddzielać od siebie rzeczy i nadawać wszechświatowi kształt. Jeden jest Bóg, w trzech osobach, a trzygłowy pies Cerber strzeże przejścia do sypialni zmarłych. Zapewne każda z jego trzech głów opowiada trzy różne historie, po stokroć przerażające i powtarzane wszystkim mieszkańcom Hadesu. Gdyby nie to psisko, niejeden z nas rzuciłby się już dzisiaj z pobliskiego wiaduktu w otchłań tak, aby Dolina Cienia rozciągnęła swoje panowanie na jego byt, a raczej od teraz: bytność w niebycie. Niektórzy zresztą tak czynią. Niespokojne duchy, udręczone ziemskimi opowieściami i intrygami. Zdarza się też, że właśnie ci wrażliwcy, już po śmierci, na wieczystym posłaniu stają się kością niezgody między ludzkimi zarządcami. Ów starszy mężczyzna – Kwiryniusz, którego syn zdobył się na tego rodzaju pożegnanie w gwałtowności i rozpaczy – jak twierdzi, ma wszystkie powody, aby nienawidzić obecnie panującego w mieście senatora Hilariona. Nie dlatego, że jest Grekiem, nie. Chociaż wiadome jest, że nigdy nie spojrzałby na niego jak na brata, syna jednej ziemi, gdyż przecież dzieli ich wszystko. Nie mogąc udawać przed samym sobą, że jest tolerancyjny i otwarty na obcość, cały kurczył się w sobie, sprawując urząd w ratuszu i składając tam codziennie raporty. Samo to już było dla mężczyzny nie do zniesienia, ogromne upokorzenie, zwłaszcza dla byłego dowódcy sił morskich, musicie o tym wiedzieć. Nie ma gorszej hańby dla wojskowego niż wręczyć mu w szorstkie, pewne, splamione krwią dłonie pokaźny plik dokumentów. Niewybaczalne faux-pas i obraza całego stanu. Nie miesza się krwi z atramentem. Palce ściskające miecz nie udźwigną pióra. Trzeba jednak przyznać, że Kwiryniusz znosił wszystko cierpliwie dopóty, dopóki jego syn nie wyskoczył pewnego wieczoru z okna. Związek przyczynowy między tymi zdarzeniami może wydawać się enigmatyczny, jest on jednak zupełnie banalny i znany nam z wielu innych obrzydliwie oczywistych historii. Otóż ze względu na swoje polityczne przekonania syn starego Rzymianina nie wydawał się senatorowi rządzącemu miastem godnym kandydatem na męża boskiej Filony (długonogiej, ale głupiutkiej) i w tym tkwił cały dramat. Biedaczek tak się zakochał, że już wcześniej próbował powiesić się w więzieniu żalu. Ciekawe więzienie, pomyślicie. Mnie też to zawsze zastanawiało. Jednak w tej krainie nikt zbytnio nie dbał o posłuszeństwo poddanych, co zdaje się nietypowe w tym systemie politycznym. Być może nigdy nie było to konieczne. Strach przed potęgą napędza się sam, nie trzeba wręczać okrutnym strażnikom twardych narzędzi. Rzeczywistość wygląda więc tak, że Kwiryniusz stoi teraz wobec tłumu jak wyklęty prorok, który wystawia motłochowi swoją duszę. Wspominałam o tłumie – tak, w istocie jest on podzielony na trzy części. Jedną z nich stanowią cytrydzi: są to ci wszyscy, którzy szczerze nienawidzą rządzącego. Można odnieść wrażenie, że są najgorsi, najniebezpieczniejsi – dzicy fanatycy. To jednak nie do końca prawda. Cytrydzi są porywczy, zgadza się, ale trzeba również im przyznać, że są najbardziej szczerzy w swoim buncie. Niczym nieposkromieni anarchiści, traktują swój stan jako najmniej uprzywilejowany, a co za tym idzie wściekły i pozbawiony skrupułów. Prędzej polegną, niż zaprzestaną walki. Kilku z ich wybitnych przedstawicieli zmuszonych było emigrować i teraz pokrzepiają serca bojowników znad pięknie i suto zastawionych stołów, przechadzając się codziennie w spokoju ulicami wielkich miast. Jakie to wzruszające! Jakie to bezpieczne. W rzeczy samej, nie ich krew się poleje. Oni nie mają nic do stracenia. Inaczej niż nemezje, złoto-czarne damy, które przybyły tu w imię sprawiedliwości. Zmuszone (lub raczej podniecone) sytuacją i płonącymi stosami (duszami), zgromadziły się, aby głośno skandować hasła w obronie swych praw. Są więc gdzieś pomiędzy: nie ogarnęła ich jeszcze nienawiść, ale nie są też wolne od uprzedzeń. Będą wojować, chociaż może nie płonie w nich ogień, one same chcą się ogrzać w cieple płomieni innych. I żeby każdy dostał to, na co zasługuje. Proszę wierzyć, że jak to od zawsze w dziejach ludzkości bywa, nie chcą się zgodzić z tym, że nie ma sprawiedliwości na świecie, i twierdzą, że to właśnie one nam ją zapewnią. Dobrze więc, zapamiętajmy te obietnice (ja osobiście wszystkie skrupulatnie zanotowałam), oczekujemy wielkości i patosu. Trzecią, ostatnią już grupę stanowią poliefernyci. Żałość ogarnia na samą myśl o nich. Są to zazwyczaj po prostu gapie, tworzący gromadę baranów przepychających się i coś tam bełkoczących. Jest to najgorsza kategoria z tych trzech, przy czym każdy rewolucjonista i wielki wódz ich potrzebuje. Tępi żołdacy i groteskowe damy. Są oczywiście w tym tłumie również pojedyncze jednostki, takie jak Kwiryniusz, który im przewodzi, ludzie z różnych środowisk i ras, którzy zebrali się tutaj, aby objąć całość tych wydarzeń swoim pojmowaniem. Właściwie to wokół nich krąży ta historia, bo oni mają konkretne cele i znają przyczynę całego zamieszania. Są jak duchy zmarłych, nieludzko obecne, a jednak nieme. Przyglądają się z oddali, nie stoją w pierwszym szeregu. W chatkach na wzgórzach rzucają klątwy i przekleństwa na miasto. To bardzo tragiczne postacie. Złamane, bo wierzą, że zemsta przyniesie pokój i przerwie łańcuch wojny. Przynajmniej tak im się zdaje, niestety nie ma kto uświadomić im, jak bardzo się mylą. Przekonają się sami, jak gruntownie tkwili w błędzie, teraz jednak nerwowo rozchodzą się na wszystkie strony, bo oto Kwiryniusz rozpoczyna swoje łzawe przemówienie. I nagle tłum zamiera. Jakże celne są słowa wielkiego retora, jaka ciętość i prostolinijność się z nich wylewa! To człowiek, za którym chcą iść miliony. Musi mówić prawdę i wierzyć w to, co głosi. No właśnie, czy więc jest to takie proste? Kazanie podstarzałego mężczyzny, choć wzniosłe, jest w stanie włożyć ludziom do rąk siekiery, bo czy może istnieć coś potężniejszego niż metaliczny posmak ostrza przecinającego wierzchnią warstwę skóry, naskórek? Przecież to tylko Słowa… Mają one jednak pradawną moc, kiedy w jednej chwili przemieniają drwala w mściciela, a rolnika w herosa. No właśnie. Warto zauważyć, że wśród tego skandującego tłumu większość stanowią prości ludzie, niezbyt dobrze wykształceni. Oczywiście, wśród cytrydów i nemezji z łatwością możemy znaleźć wybitnych intelektualistów i artystów, jednak proszę rozważyć, czy prawdziwa śmietanka tej czy owej krainy rzeczywiście chciałaby uczestniczyć w takiej farsie? Wybacz tę impertynencję, ale po prostu nie mieści mi się w głowie, jak człowiek miłujący piękno (a czy nie takim człowiekiem jest właśnie intelektualista i artysta?) mógłby chcieć taplać się w błocie jakichś partykularnych utarczek. Większość tych ludzi brzydzi się tego rodzaju brakiem taktu. W odległych regionach, na styku różnych kultur, być może dzieją się takie rzeczy, ale nie tu, w naszym pięknym cywilizowanym kraju. Tutaj najznamienitsi ludzie siedzą w ratuszu, piastują wysokie stanowiska, nie chcą się w nic mieszać i będą lojalni wobec mecenatu, który ich karmi aż do końca. Służalcza postawa? Być może. Ci wszyscy ludzie na placu gardzą nimi z całą pewnością. W gruncie rzeczy z punktu widzenia zdrowego rozsądku to pewnie jest dobry wybór, ale ja wywodzę się z pokolenia, które chce wspierać wierność i zwalczać szaleństwo. Niebezpieczna droga. Powróćmy jednak do Kwiryniusza, który już kończy swoje wystąpienie, zdawać by się mogło, że zaraz padnie na kolana przed zgromadzonymi. Daje upust swoim najbardziej stłumionym emocjom, mówi o tym, jak ważna dla wspólnoty, ale przede wszystkim dla jednostki, jest wolność. Szalenie ważne, żebyśmy zapamiętali te słowa, bo ludzie w tym mieście mają swoje obsesje. Wolność jest jedną z nich. Zapewne domyślacie się, że najbardziej wzruszeni są cytrydzi, których wcześniej przyrównałam do anarchistów. Tak, są to być może ostatni wolni ludzie na świecie, gdyż większość z nas codziennie kłamie (samym sobie i innym), że miłujemy możliwość dokonywania własnych wyborów, jednak rzeczywistość jest zgoła inna. Ten prosty tłum nie chce samodzielności i niezależności, mimo że domaga się jej i woła o nią, tak głośno krzyczy, jak zarzynane prosię. Czyż nie mają wolności na co dzień? Jaki robią z niej użytek? Ta iskra, którą rozpala człowiecza wola, przywiodła ich aż tu, pod mury starego ratusza, czy więc naprawdę rozumieją, o co walczą? Nie bez powodu straż przed bramą uzbrojona jest po same uszy. Ach, strażnicy, moi ulubieńcy! Zupełnie niezwykłe jednostki w tej historii. Bardziej na służbie niż filozofowie, bardziej nienawidzeni niż sam senator. Niewiarygodne! Zapewne wielu z nich udaje się w swojej duszy na wewnętrzną emigrację, jak pewien wielki niemiecki pisarz, kiedy w jego kraju władzę przejęli ludzie szaleni. Nie mogą jednak zrobić nawet tego, bo nie są wybitnymi pisarzami i w ogóle nie chcą zabierać głosu w tej sprawie. Dzisiaj mi nie uwierzycie, ale powiem Wam, że po latach, kiedy to zgromadzenie, którego jesteśmy dzisiaj świadkami, stanie się jedynie ponurą historią, opowiadaną ku przestrodze następnym pokoleniom, to oni będą osądzeni, splamieni winą i darzeni odrazą. Nie ten dziki lud, nie Hilarion, nie jego córka, nawet nie syn starego Kwiryniusza, którego samopotępienie jest powodem tej całej awantury, ale oni! – wierni żołnierze, strażnicy, uniżeni słudzy, mięso armatnie. Bezimienni, a jednak wyryci w starych podręcznikach na wieczność. Niekochani. Żadna antyczna postać nie nada ich łzom kształtu, nie udekoruje ich grobów. Pomniki zostaną zburzone, ulice powykrzywiane. Dobrze, niech tak zresztą będzie, skoro nie mogę odwrócić ich losu. Jednym z przekleństw płynących z empatii jest utożsamianie się z upadkiem. Empatia nakazuje kochać poranionych. Straż stoi prosto, tłum na razie zachowuje standardy bezpieczeństwa. Kwiryniusz rzuca ostatnie spojrzenie na cytrydów, z którymi chyba łączy go najwięcej, po czym schodzi z pięknie udekorowanej sceny. Stary rynek wygląda majestatycznie wśród tak wielu tysięcy głów. Miasto jest świadkiem buntu, dlaczegóż właściwie zawsze przypada mu ta rola? To musi być na dłuższą metę nie do zniesienia, uliczny bruk powinien zacząć sam się odrywać i krzyczeć, że nie chce w tym uczestniczyć. Niestety, z niewyjaśnionych przyczyn nie robi tego.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]