Ja powiem, że nie ma nic bardziej ponętnego nad to, kiedy myśl wesoła rządzi całym ludem, a biesiadnicy siedząc rzędem w sali słuchają aojdów, kiedy stoły są pełne chleba i mięsa, a podczaszy czerpie wino z krateru, roznosi i nalewa puchary: to mi się wydaje najpiękniejsze w życiu.
(Odyseja,
Wzmianki o jedzeniu czy piciu przez bóstwa są bardzo nieliczne i mało konkretne. Nimfa Kalipso, do której przybywa Hermes, zachowuje się jak gościnna gospodyni:
Scena poczęstunku, choć dotyczy istot nadprzyrodzonych, ujęta jest w schemat (tu nieco uproszczony) taki sam jak sceny uczt, biesiad czy poczęstunków ludzi, a więc: przysunięcie stołu – podanie potraw – posiłek – rozmowa.
Narrator nie tłumaczy, co to jest ambrozja i jak ona wygląda. Nie tylko dlatego, że ani on, ani żadni Grecy nigdy nie widzieli tego rarytasu bogów. Jego zresztą niemal w ogóle nie interesuje wygląd pokarmów. Czasem zwraca uwagę na barwę – tak jest w przypadku nektaru, a więc pewnego napoju, któremu przypisuje barwę wina. Z tekstu wynika, że ambrozja musiała być czymś do jedzenia. W całej epopei temat smaku czy wyglądu tego specjału nie został podjęty ani razu. „Zmieszanie” nektaru jest również trochę zagadkowe. Wszyscy trzej tłumacze trochę inaczej podeszli do tej kwestii. U Bronikowskiego oba „dania” występują oddzielnie: „zastawiony ambrozją i rubinowym nektarem”. U Siemieńskiego – podobnie jak u Parandowskiego – mamy:
Z ambrozją, do niej miesza różowe nektary […]. (
Jest to raczej niekonsekwencja tłumacza, gdyż powstałej w ten sposób ingrediencji nie można byłoby pić, a u niego Hermes jadł i popijał. Mieszanie to raczej rozcieńczanie, tak jak ludzie rozcieńczają wino wodą.
Rozmowa Kalipso z Odysem odbywa się również przy stole i podlega podobnemu schematowi:
Ludzkich potraw dotyczą w tym fragmencie te same reguły narracyjne co boskich – i jedne, i drugie potraktowane są w sposób niekonkretny. Tak jak nie wiemy nic o wyglądzie np. ambrozji, tak nie wiemy, po jakie „jadło” wyciągał ręce Odys. Zwróćmy jednak uwagę, że na tym samym stole znajdują się potrawy dla bóstw i dla śmiertelników, ale nimfa i człowiek spożywają tylko te, które im przynależą z racji pochodzenia. Nie ma tu mowy o pomieszaniu porządków. Narrator koncentruje się na zasadzie odrębności pokarmów, a pomija ich wygląd czy smak.
Cyklop Polifem, jednooki olbrzym, to nie tylko potwór gardzący prawem (
Nawet gdyby istoty nie-ludzkie jadały chleb, to niektóre szczegóły ich jadłospisu wykluczałyby ich z kategorii ludzi, czyli stworzeń cywilizowanych.
Wspomniany już Polifem jest pasterzem kóz i owiec. To jedyna konkretna istota w świecie Odysei, o której wiemy na pewno, że stale żywi się nabiałem (zresztą – nie tylko nim…). W epopei mamy jeszcze wzmiankę o kraju, którego mieszkańcy powszechnie żywią się produktami mlecznymi, a jest to wzmianka z jednej strony życzliwa, a z drugiej traktująca bardzo częste spożywanie tych produktów jako swego rodzaju ciekawostkę wartą zauważenia.
Nie należy jednak sądzić, że doglądanie trzód Homer ma w pogardzie – najwierniejszym sługą Odysa jest przecież świniopas Eumajos.
To, czego dowiemy się o pracy Polifema, jest poniekąd sprzeczne z obrazem społeczności, do której należy:
Tym stworom praca na roli i praca w gospodarstwie są właściwie nieznane. Jedzą to, co urosło. Nawet wino robi się im „samo”.
Tymczasem
Polifem-hodowca nie jest więc po prostu nieokrzesanym barbarzyńcą, zachowuje się identycznie jak „człowiek, co chlebem się żywi”, choć sam żywi się serem, a popija mlekiem i serwatką. Jednak ta odrobina cywilizacji nie ma wpływu na jego mentalność. Dzikość, a więc nie-ludzkość jednookiego monstrum wyraża nie tylko przynależność do zatomizowanej społeczności „nie siejącej ani orzącej”, czyli znajdującej się zasadniczo na etapie zbieractwa. To również ludożerstwo.
To też jest relacja rzeczowa, ale w duchu, rzec by można, naturalistycznym. Jesteśmy świadkami aktu niesłychanego barbarzyństwa, budzącego grozę w narratorze. Podkreśla on zwierzęcość tego, na co patrzy. Po pierwsze, dwaj ludzie zostają potraktowani jak szczenięta, roztrzaskani o ziemię, a więc giną nie w boju, nie zostają uśmierceni orężem, to nawet nie jest złożenie z nich ofiary. Po drugie, zostają rozdarci na kawałki, czyli nie pokrojeni czy rozebrani na części jak zabite zwierzęta, i pożarci na surowo tak, że nic z nich nie zostało. Polifem zachował się, zdaniem Odysa, w sposób charakterystyczny dla lwa górskiego. Ludzie zostali potraktowani jak zwierzęta i po zwierzęcemu.
Komentarz naszego bohatera wydobywa jeszcze jeden aspekt dzikości Cyklopa:
Pogwałcenie świętych praw gościnności w świecie Homera zawsze jest oceniane surowo, tu zaś mamy do czynienia ze szczególnym i okrutnym rodzajem ich naruszenia. Nie tylko nie poczęstował jadłem swoich gości, ale sam ich zjadł!
Podobnie ocenione jest to, czego dopuścili się wobec towarzyszy Odysa olbrzymi Lajstrygonowie:
Sformułowanie „przyrządził sobie obiad” sugerować może jakieś działania kulinarne, ale raczej chodzi tu o zjedzenie dużego posiłku, jeśli można tak powiedzieć, posiłku, którym jest ciało człowieka przed chwilą uśmierconego (u Bronikowskiego ten fragment występuje w postaci: jednego z druhów porywa i zjada).
Ponownie więc Homer wprowadza motyw potraktowania ludzi (a właściwie ich zwłok) jak zwierząt – w tym wypadku ryb, które łowi się ościeniem.
Warto wreszcie wspomnieć o istotnej kwestii, która odróżnia człowieka, a przynajmniej Greka, od istot niecywilizowanych. W świecie Achajów wino pije się rozwodnione. Niemal za każdym razem, gdy Homer opisuje przygotowanie posiłku, a szczególnie uczty, mówi o mieszaniu wina (z wodą) w specjalnym naczyniu – kraterze.
Wino, które przyczyniło się do uwolnienia Odysa wraz z towarzyszami z pieczary Polifema, było niezwykłe:
Sądząc po podanych proporcjach, musiało być ono niemal esencją, stąd konieczność niezwyczajnego rozcieńczenia. Tymczasem dziki Cyklop pije to wino bez wody. Pije w takiej postaci, w jakiej z premedytacją podał mu je Odys.
Cyklopi, choć mają rozmiary monstrualne i urodą nie grzeszą, mają jednak w sobie pierwiastek ludzki – choćby to, że używają języka, a niektórzy z nich pracują jak ludzie. Podobnie jest z Lajstrygonami, którzy też znają dar mowy, a w dodatku żyją w zorganizowanej społeczności. W przypadku takich quasi-ludzi kanibalizm jest budzącym odrazę wyrazem szczególnej dzikości. Jest jednak pewien stwór, który w niczym nie przypomina człowieka.
Skylla jest już poza światem ludzi i quasi-ludzi. To ohydna żarłoczna bestia, która wykracza nawet poza świat zwierzęcy, z którym łączą ją do pewnego stopnia cechy fizyczne.
W swoim nienasyceniu pożera wszystko, co żyje. Nie jest ludożercą, choć ludzi zjada.
Budzi ona grozę nie tyle nieuwzględnianiem norm ludzkich, co zachłanną wszystkożernością. To ekstrakt bezlitosnej drapieżności.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]