Któż takie świadectwo nam przedstawia? Człowiek od trzydziestu z górą lat znany dobrze nie tylko mieszkańcom warszawskiego Żoliborza. Nie, to nie Jarosław Kaczyński, który, jak mu polityczni przeciwnicy wypominają, codzienności polskiej nie zna, lęka się jej, unika. Autorem Pamiętników… jest Krzysztof Jastrzębski, pan i władca na kilku metrach kwadratowych osobliwego terytorium, dzierżawca pawilonu albo, jak kto woli, zagraconej budy przy ulicy Słowackiego w strategicznym punkcie pomiędzy Urzędem Dzielnicy a domem towarowym „Merkury”. Historyk z wykształcenia (rocznik 1948), samouk, bibliofil, kolekcjoner, piechur, szachista, karciarz jest od dawna antykwariuszem, czy, jak lubi sam o sobie mówić, „przekupniem książkowym”. Tłum klientów chorobliwie wręcz od jego placówki uzależnionych oblega ją codziennie długimi godzinami. Antykwariat z książkami i lokalny Hyde Park, agora, klub dyskusyjny dla samotnych. Żoliborska inteligencja – lekarze, poeci, inżynierowie, emerytowany sędzia, byli parlamentarzyści – obok nich kloszardzi, którzy poszukując swego Graala, penetrują okoliczne śmietniki, na koniec „obywatele żebrzący o datek na flaszkę”. Barwną swoją klientelę pan Krzysztof trzyma krótko: „O tym, kto tu jest profesorem, decyduję ja” – mówi tonem nie znoszącym sprzeciwu. Każda próba polemiki może skończyć się zakazem obsługi: dwudniowym, tygodniowym, miesięcznym, ostatecznym. Nieliczni wybrańcy otrzymują przezwiska: jest Wielki Elektronik, Rewolwerowiec, Bokser, Einstein, Wąż, Oficer, Car Mikołaj… Pochlebia mi, że w uznaniu zasług: znienacka robionych zachłannych zakupów, i ja z czasem dostałem piękną ksywę – Meteor.
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]