Stosunki polsko-litewskie i nasze wielowiekowe sąsiedztwo to obszerny i trudny temat. Muszę przyznać, że podchodzę do niego trochę inaczej niż moi koledzy, litewscy pisarze i tłumacze, bo urodziłam się nie na Litwie, lecz na Sejneńszczyźnie. Polacy w Polsce bardzo często zadają mi pytanie, skąd ja, obywatelka Polski, znam litewski. Gdy mówię, że wyrosłam w rodzinie litewskiej, że należę do litewskiej mniejszości narodowej, stawiają następne pytanie: a skąd wzięli się Litwini na Suwalszczyźnie? I czasami błędnie kojarzą ich przybycie z końcem drugiej wojny światowej.
Oczywiście, trzeba przyznać, że spośród dziewięciu mniejszości narodowych w Polsce Litwini są obecnie jedną z najmniej licznych. Jest to ludność autochtoniczna, której historia sięga XV wieku, kiedy to Litwini, naród blisko spokrewniony z Jaćwingami i Prusami, zaczęli osiedlać się na części ziem opustoszałej Jaćwieży należących do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ówczesne Nowe Puńsko (obecnie Puńsk) swój rozwój zawdzięczało powstaniu parafii w 1597 roku. Stanowisko proboszcza mógł w niej piastować tylko Litwin lub ksiądz znający język litewski. Dowodzi to pośrednio, że zdecydowaną większość parafian musiały stanowić osoby litewskojęzyczne.
Od lat najmłodszych doświadczałam bezpośrednio, jak się zmieniały stosunki polsko-litewskie, i muszę przyznać, że dzisiaj – w porównaniu z latami mojego dzieciństwa i młodości – są one bardzo dobre. W PRL na Suwalszczyźnie stosunki między Polakami i Litwinami były wciąż napięte, panowało przekonanie, że Polska ma być tylko dla Polaków, więc Litwini nie mają prawa posługiwać się językiem litewskim ani w urzędach, ani w sklepie, ani na ulicy. Nawet w bazylice sejneńskiej sporo lat walczono o mszę świętą po litewsku. Doświadczaliśmy różnych upokorzeń, nie było łatwo trzymać się języka ojczystego w Sejnach czy Suwałkach. Dobrze czuliśmy się tylko w Puńsku, gdzie inne dzieci nas nie zaczepiały, a dorośli nie wyśmiewali.
Jednak teraz, gdy patrzę z perspektywy lat, widzę, że nawet te niezbyt miłe doświadczenia wyszły mi na dobre, bo dziecko w trudnych warunkach wcześniej pojmuje, jak bardzo ważna jest jego tożsamość, zaczyna bardziej cenić swój język ojczysty. Te skomplikowane stosunki akurat wzmocniły moją energię twórczą i dzięki mądrej postawie rodziców i nauczycieli nauczyły nie nienawiści, lecz tolerancji dla drugiego – innego – człowieka.
Wybrałam studia na Uniwersytecie Wileńskim i od tamtego czasu mieszkam w Wilnie, jestem pisarką litewską, ale także tłumaczę literaturę polską na język litewski. A więc mogę korzystać z tego bogactwa, które otrzymałam od swoich rodziców (język litewski), z tych wrażeń, które wyniosłam ze szkoły z polskim i litewskim językiem nauczania, ze środowiska mniejszości litewskiej, ale także ze środowiska mieszkających tam Polaków. Miałam możliwość posługiwania się dwoma językami, oglądałam telewizję litewską i polską, czytałam literaturę litewską i polską, miałam koleżanki Litwinki i Polki, po prostu miałam możliwość czerpania z dwóch źródeł.
Dzisiaj czuję się obywatelką dwóch krajów. Mam swoją małą Litwę w Polsce, swoją małą ojczyznę, ale mieszkam w państwie litewskim i życie w nim daje mi wielką satysfakcję. Tu należę do środowiska literackiego, tu pracuję na rzecz kultury litewskiej; będąc prezeską Związku Pisarzy Litwy, w pewnym sensie służę swoim kolegom, ale także całe życie staram się budować mosty między naszymi narodami. Od 2013 roku corocznie wspólnie z Ośrodkiem „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” organizuję warsztaty twórcze dla polskich i litewskich tłumaczy w Krasnogrudzie, w ramach pracy w Związku Pisarzy Litwy – lekcje języka litewskiego (prowadzą je pisarze litewscy) w polskich szkołach na terenie Wileńszczyzny. Dzięki wieloletniej przyjaźni z redaktorem naczelnym „Akcentu” Bogusławem Wróblewskim realizuję wiele innych wspólnych projektów pod hasłem literackiej unii Wilno-Lublin. Moja odpowiedź na pytania, jak się zmieniły stosunki polsko-litewskie, jakie w ogóle jest nasze wzajemne sąsiedztwo, co o sobie wiemy, a czego nie wiemy, byłaby bardzo subiektywna, bo jestem w tędziedzinę zbyt zaangażowana, dlatego zaprosiłam do dyskusji na ten temat swoich kolegów i koleżanki – tłumaczy literatury polskiej na język litewski: Irenę Aleksaitė, Vytasa Dekšnysa, Jūratė Petronienė i Kazysa Uscilę.
Jūratė Petronienė: Nasze sąsiedztwo zdeterminowała wspólna historia, a więc wzajemne wpływy kulturowe, językowe, religijne, artystyczne. Historyczne sąsiedztwo jest nieodłącznie związane ze stereotypami, które najsilniej ujawniły się w XX wieku, kiedy oba narody coraz bardziej się od siebie oddalały, stawały się sobie coraz bardziej obce. Właśnie dlatego jesteśmy dziś dla siebie nawzajem w pewien sposób egzotyczni. Na Litwie niewielu przedstawicieli młodego pokolenia zna język polski, a mieszkańcom współczesnej Polski język litewski jest prawie zupełnie nieznany, posługuje się nim tylko nieduża społeczność.
Kazys Uscila: Sąsiedzkie stosunki z Polską na poziomie oficjalnym, międzypaństwowym zacieśniły się w ostatnich latach – jest więcej kontaktów, współpracy, więcej wzajemnego zrozumienia, uzgadniania wspólnych interesów. Dzięki temu możemy łatwiej rozwiązywać kwestie bezpieczeństwa, realizować projekty gospodarcze. Natomiast na tym niższym poziomie, czyli w zwykłych kontaktach międzyludzkich, nadal utrzymują się stereotypy ukształtowane w ciągu dziesiątek, setek lat. Wielu obywateli Polski, z którymi miałem styczność, patrzy na Litwę, szczególnie na Wilno, z sentymentem, dla nich to przede wszystkim istniejące przez wieki wspólne państwo polsko-litewskie, Ostra Brama i tak dalej. Po stronie litewskiej, niestety, wśród niemałej części społeczeństwa wciąż żywy jest syndrom pewnej nieufności, podejrzliwości, który do pewnego stopnia przezwyciężyć pomagają (pozwolę sobie zażartować) – przynajmniej mieszkańcom regionów przygranicznych – coraz częstsze wypady do Polski na zakupy. Tymczasem nabrzmiałe w ciągu wielu lat problemy mniejszości narodowych po obu stronach granicy, które mocno komplikowały relacje między naszymi państwami, nadal pozostają nierozwiązane, są tylko przytłumione.
Birutė Jonuškaitė: Tu można dyskutować na temat poglądów władzy na mniejszości narodowe w jednym i drugim kraju. Czy władza traktuje mniejszości narodowe jako dodatkową wartość danego państwa, czy jako niepotrzebny ból głowy? Czy dba o szkolnictwo, o utrzymanie tradycji mniejszości, czy przeznacza na utrzymanie miejscowych instytucji kultury potrzebne środki, czy raczej systematycznie niszczy tę mniejszość, zamykając szkoły, domy kultury, działalność organizacji społecznych itp.? I po jednej, i po drugiej stronie granicy są pewne bolączki. Litwinom w Polsce pozostawiono tylko trzy szkoły (wszystkie szkoły wiejskie zamknięto), przez 30 lat niepodległości dzieci wciąż uczą się, tak jak ja w PRL, z polskich podręczników, a odpowiadają, rozwiązują zadania po litewsku. Są tłumaczami od pierwszej klasy. Litwini w Polsce nigdy nie żądali uproszczonego programu nauczania języka państwowego – polskiego czy lżejszych egzaminów z tego przedmiotu, czego ostro domagali się, i już od lat mają ten uproszczony system, Polacy na Litwie. Czy on jest korzystny dla młodych ludzi? Sporo jeżdżę na spotkania z młodzieżą szkolną w Polsce i, niestety, muszę przyznać, że poziom znajomości języka litewskiego nie jest dobry. A więc czterdziestomilionowe państwo polskie nie ma pieniędzy na litewskie podręczniki dla trzech szkół litewskich. Litwa dla ponad 125 szkół polskich drukuje podręczniki po polsku, ale Polacy tu mają inne swoje żądania – chcą mieć nazwy miejscowości i ulic w języku polskim. Jednak to już sprawy specyficzne, często polityczne, a ja wolałabym powrócić do szerzej pojętego naszego sąsiedztwa.
Vytas Dekšnys: Jeśli chodzi o sąsiedztwo z Polską, nie jestem wielkim optymistą, ale bardzo złych scenariuszy też nie widzę. Mam wrażenie, że zanikają dawne namiętności i obustronne żale, sprzeczny stosunek miłości i nienawiści, nasze toksyczne „braterstwo”. Wszystko to jest wypychane przez obojętność, patrzymy na Polaków jak na każdy inny naród europejski. Geograficzne sąsiedztwo nie odgrywa większej roli, coraz bardziej sąsiedzkie stają się te kraje, do których latają tanie linie lotnicze, dominują więc kierunki „emigracyjne”. Nie sądzę, żeby dla przeciętnego Litwina Polska była bliższa niż Hiszpania. Praktycznie nie ma połączenia kolejowego między obu krajami, ale nie zauważam, żeby komuś go brakowało. Z polskiej strony tę obojętność dostrzegam już od dawna, u Litwnów staje się coraz bardziej powszechna w ostatnich dekadach.
Nieco inny stosunek mają ludzie obcujący z kulturą wysoką. Dla wielu wykształconych Litwinów Polska jest ważna jako kraj o bogatej kulturze i w tym wymiarze widzę spory postęp na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Rośnie liczba wydawanych książek, zainteresowanie polskim kinem, teatrem. Warszawa, Kraków czy Gdańsk to dość popularne kierunki turystyczne, ale raczej wśród ludzi wykształconych.
Irena Aleksaitė: Sąsiedztwo z Polską jest dobre, to nie jest sąsiad ze Wschodu, po którym można się spodziewać różnych świństw. Tylko kij w szprychy wkłada nam historia. W głębi duszy odczuwam cień żalu, który nigdy nie wychodzi na powierzchnię, ale go czuję – z powodu trwającej setki lat… jak by to delikatnie powiedzieć… niemiłości do Litwinów. Z powodu do dziś jeszcze pobrzmiewającej opinii, że Litwa lub przynajmniej Wileńszczyzna to terytorium Polski. Wiadomo, nie usłyszymy tego w przemówieniach polityków, ale dla wielu ludzi to oczywista prawda. Tak, świat się zmienił, nie wypada zgłaszać pretensji terytorialnych, ale Wileńszczyzna… W 2019 roku odbywał się w Zakopanem kongres tłumaczy Witkacego i pamiętam, że między innymi zapytano mnie, jak się nauczyłam polskiego. Odpowiedziałam wtedy: „Zacznę od początku. Kiedy po drugiej wojnie światowej Wilno wróciło do Litwy, kiedy skończyła się polska okupacja, mnóstwo Polaków wyjechało do ojczyzny, ale wielu też zostało, język polski rozbrzmiewał w mieście, sporo było polskiej prasy…”. Podszedł do mnie później pewien mężczyzna i powiedział: „Po raz pierwszy sobie uświadomiłem, że wy, Litwini, uważaliście to za okupację i czuliście się okupowani. Dla nas to była rzecz naturalna”.
A dowiedzieć się o sobie nawzajem możemy naprawdę dużo, z wolnej prasy, z internetu – to wystarczy, żeby stworzyć sobie ogólny obraz. Myślę, że o Polsce wiem więcej niż na przykład o Łotwie, naszym drugim sąsiedzie. Może dlatego, że do Polski jeżdżę znacznie częściej niż na Łotwę, że mam tam przyjaciół, z którymi koresponduję, rozmawiam.
BJ: Ta „niemiłość” z powodu przynależności Wileńszczyzny do Litwy, jak mówi Irena, tak naprawdę ciągle jest wykorzystywana przez naszego wschodniego sąsiada i przerasta w odpowiednie postawy polityczne. Zdziwieni byliśmy, gdy w latach 1989–1992 część ludności polskiej na Litwie stała nie po stronie ruchu odrodzeniowego, walczącego o niepodległość Litwy, lecz po stronie propagandy sowieckiej, i włączyła się w szeregi „Jedinstwa”. Z dokumentów procesu „13 stycznia” wynika, że podobna tragedia, jaka od 2014 roku trwa w Donbasie, a obecnie już w całej Ukrainie, dla Litwy była przygotowywana jeszcze na początku lat 90. ubiegłego stulecia. „Zielone ludziki” wtedy nie kryły się pod nieoznakowanym kamuflażem, lecz otwarcie występowały w imieniu upadającego imperium sowieckiego. I bardzo wygodnie im było wciągnąć wrogo nastawionych do Litwy Polaków w działalność „Jedinstwa” – nowo powstałej „władzy”, która zwalczała struktury odradzającej się Litwy. Formowano niezależne od państwa litewskiego struktury gospodarcze, a także finansowe, w postaci np. banku w Nowej Wilejce, gdzie mieszkała w większości ludność polska. Jak wynika z akt sprawy „13 stycznia”: „Państwowy Bank ZSRR nadał bankowi w Nowej Wilejce statut związkowego banku, otworzył w nim konto i udzielił 280 mln rubli kredytu na 1991 r.” (t. 167, s. 166). Z tych pieniędzy miała być finansowana działalność struktur, które miały doprowadzić do obalenia wyłonionych w wyborach władz krajowych i w ten sposób powstrzymać usamodzielnianie się Republiki Litewskiej. Jednym z najbardziej niebezpiecznych działań była podjęta w październiku 1990 roku próba całkowitego oderwania Wileńszczyzny od odbudowującej swoją niepodległość Litwy – ogłoszenie tzw. polskiej autonomii na Wileńszczyźnie.
Dzisiaj, patrząc na te wydarzenia z perspektywy wielu lat, z wielką satysfakcją stwierdzamy, że większość Polaków na Litwie, chociaż miała obawy co do polityki narodowościowej odradzającego się państwa litewskiego, popierała jego odrodzenie i dlatego nie spełniły się plany sowieckiego agresora. Zawsze mnie przeszywa miły dreszczyk, gdy oglądam stare kadry albo nagrania ze Szlaku Bałtyckiego i obok litewskich flag widzę polskie biało-czerwone flagi oraz flagi innych narodów.
Zgadzam się z Vytasem Dekšnysem, że młode pokolenie jest raczej obojętne co do spraw polsko-litewskich i trzeźwo patrzy na dzisiejsze nasze relacje. Ale z innej strony ogarnia mnie i zdziwienie, i strach, że ta „niemiłość” wciąż istnieje, bo obecnie, gdy znowu jesteśmy w obliczu zagrożenia ze strony wschodniego agresora, część starszej ludności polskiej na Wileńszczyźnie popiera politykę rosyjską, sławi Putina i czeka na jego przyjście jak na jakiegoś zbawiciela. Pewnie wciąż czuje ona większą przynależność w sensie kulturowo-językowym i narodowym do Rosji, a nie do Litwy.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]