W modlitwie wynoszę syna
na najwyższą z gór. Każdą sylabą,
jotą najmniejszą dodając kamień
do kamienia, kurz do kurzu, żal
do żalu. Idziemy, trzymając się
za ręce wezwania. W gąszczu gałęzi
nie widzę zwierzęcia (na wszelki
wypadek nóż zostawiłem na stole).
Wynoszę mojego syna w modlitwie
na ołtarz codziennie o siódmej.
A wtedy głos: „Będę w nim
mimo twoich sztuczek. W błysku
łaski jak nóż wycinającej śmierć
z twojego zranionego ojcostwa”.