10/2023

Przemysław Dakowicz

Nazywam się Wiktoria Amelina.
Nazywam się Wołodymyr Wakułenko

Dopiero po 24 lutego 2022 roku Wiktoria Amelina odbyła w Polsce kilka spotkań autorskich. Nie było to możliwe zaraz po ukazaniu się przekładu jej powieści Dom dla Doma – trwała wówczas pandemia. Wojna rosyjsko‑ukraińska wzmogła zainteresowanie kulturą i literaturą naszych południowowschodnich sąsiadów, pilnie nadrabialiśmy więc pandemiczne zaległości. Ze spotkań w Gorlicach, Wrocławiu, Sejnach pozostały krótsze lub dłuższe nagrania. Uwagę widza przyciąga w tych filmach jeden szczegół – mimika pochodzącej ze Lwowa trzydziestosiedmioletniej pisarki, jej skupiona twarz, która pozostaje poważna nawet wtedy, gdy Amelina się uśmiecha. Czyni to rzadko i, by tak rzec, połowicznie czy fragmentarycznie, niejako pod przymusem – jakby ciężar niesiony przez tę jasną osobę był tak dotkliwy, że nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Wiktoria Amelina, mimo że siedzi na krześle i z namysłem odpowiada na stawiane jej pytania, przebywa daleko stąd. I jest bezbrzeżnie smutna, smutna – nie wiem, jak to inaczej ująć – egzystencjalnie i historiozoficznie. Jakby była podmiotem jednego z jej ulubionych (bolesne musiało to być ulubienie) wierszy Wasyla Stusa, zaczynającego się od słów „Wokoło mnie – cmentarz dusz”.

Stus, przez wielu uważany za najwybitniejszego spośród dwudziestowiecznych poetów Ukrainy, ostro przeciwstawiał się antyukraińskiej polityce ZSRR – skazano go za „agitację i propagandę antysowiecką”. Wiersz, o którym mowa, napisał w roku 1976, gdy przebywał w łagrze w Mordowii. Po pięciu latach kolonii karnej i dwóch latach zesłania na Kołymę wrócił do Kijowa. Już w 1980 roku usłyszał kolejny wyrok. Skierowano go do obozu Kuczimo w Permie, gdzie pięć lat później zmarł. Jego obrońca z urzędu domagał się dla Stusa kary wyższej niż prokurator. Nazywał się Wiktor Medwedczuk. W formalnie niepodległej Ukrainie stanie się jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych oligarchów oraz politycznym reprezentantem opcji prorosyjskiej. Jego córkę Darię do chrztu będą trzymać Władimir Putin i żona Dmitrija Miedwiediewa, Świetłana.

Utwór ⁂(Wokoło mnie – cmentarz dusz…) traktuje o szczególnego rodzaju samotności. Człowiek świadomy „grozy wieków” daremnie szuka pocieszenia wśród rozległych pól północy, które dla tak wielu stały się miejscem ostatniego spoczynku. Jeśli w prostych (lecz symbolicznych) obrazach składających się na ten wiersz odnaleźć można jakiekolwiek pocieszenie, to tylko za sprawą gry intertekstualnej – chodzi o nawiązanie do jednego z najsłynniejszych wierszy Borysa Pasternaka, Noc zimowa, dobrze znanego wszystkim czytelnikom powieści Doktor Żywago. Daję tu zaledwie fragment tekstu poety tak bliskiego młodemu Stusowi (w przekładzie Seweryna Pollaka):

Po całej ziemi wciąż śnieżyło,

Wszędzie śnieg leciał,

Świeca na stole się paliła,

Płonęła świeca.

Jak gęste roje muszek w lecie

Lecą na płomień,

Tak płatków rój ze dworu leciał

Ku ramie w oknie.

Do szyby zamieć się lepiła

W kręgach i krezach,

Świeca na stole się paliła,

Płonęła świeca.


U Pasternaka światło świecy, stanowiące wątłą zaporę przed chłodem zewnętrznego świata, towarzyszy kochankom, oświetlając (i ocieniając zarazem) akt miłosnego zbliżenia. U Stusa Pasternakowsko‑Żywagowska fraza zostaje powtórzona: „Świeca płonie. Płonie świeca” (Свіча горить. Горить свіча). Zyskuje wszakże odmienne znaczenie – wątły płomień staje się „świadkiem” zmagań z samotnością, jakie podejmuje jednostka postawiona wobec nieludzkiej historii i, niczym Diogenes z Synopy, poszukująca „człowieka” (który byłby zdolny pojąć jej doświadczenie, przyczyniając się w ten sposób do jej ponownego zakorzenienia w rzeczywistości, zadomowienia się w świecie).

Borys Pasternak, Wasyl Stus, Wiktoria Amelina – łączy ich doświadczenie przeciwstawienia się sowieckiemu (lub neosowieckiemu) imperializmowi, jednej z wielu w dziejach Europy Wschodniej i Środkowej prób podporządkowania indywidualnych losów ideologicznemu projektowi politycznemu („Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą”). Jest to lekcja bolesna, naznaczająca człowieka (i pisarza) niemożliwym do przezwyciężenia smutkiem. To właśnie dlatego autorka Syndromu listopada, nawet gdy się uśmiecha, pozostaje (śmiertelnie) poważna. Jakby przeczuwała przyszłość, jakby wi(e)działa, co się wydarzy.

Podczas jednego z zarejestrowanych spotkań z polskimi czytelnikami Amelina mówi: „Teraz nie mam zbyt wiele czasu na pisanie”. Od lutego 2022 roku porusza się między Polską (gdzie schronili się jej bliscy, pośród nich dziesięcioletni syn) a Ukrainą, wyjeżdża na teren przyfrontowy, opiekuje się dziećmi wojny, dopomaga w ewakuacji, lecz przede wszystkim – zaczyna dokumentować rosyjskie zbrodnie. Widzi to, czego nikt nie powinien oglądać, na co nie można się przygotować i czego nie da się wyrzucić z pamięci. Mówią o tym jej oczy.

We wrześniu 2022 roku odwiedza Kapytoliwkę, wioskę w obwodzie charkowskim, graniczącą z miastem Izium – chce się spotkać z ojcem pisarza Wołodymyra Wakułenki, poety, autora książek dla dzieci (zaczął je pisać również przez wzgląd na swego cierpiącego na autyzm syna).

W pierwszych tygodniach wojny Izium i Kapytoliwka dostały się w ręce Rosjan. I było tak, jak bywa podczas wojen w tej części Europy (jak jesienią 1939 roku, gdy członkowie Volksdeutscher Selbstschutz, posługujący się egzemplarzami przywiezionej z III Rzeszy księgi proskrypcyjnej [Sonderfahndungsbuch Polen], wyłapywali przedstawicieli społecznych elit II Rzeczypospolitej) – zaczęły się rozpytywania i aresztowania. Kogo zidentyfikowano jako ukraińskiego patriotę, jako jednostkę aktywną w przestrzeni publicznej, mającą choćby niewielki wpływ na zbiorowość, po tego wysyłano uzbrojony patrol. Do drzwi Wakułenków zastukało kilku mężczyzn. Byli to Rosjanie oraz ludzie z obwodu ługańskiego, posługujący się surżykiem, mieszanką języków ukraińskiego i rosyjskiego; jeden z nich, niski, z rudą brodą, używał pseudonimu „Bies”. Karabiny wycelowali w Wołodymyra, musieli wiedzieć, że – choć szczupły, ba, wątłej budowy – uczestniczył w kijowskiej rewolucji godności, w ulicznych walkach z tituszkami. Podobno rzucił im w twarz: Sława Ukrajini!, a ojcu powiedział, by się nie martwił, bo „jutro będą tu nasi”. I dodał: „Umrę, ale za Ukrainę”. Jego ciało znaleziono w maju, przy drodze z Kapytoliwki do Iziumu, leżało zniekształconą twarzą w dół, obrośnięte trawą i chwastami. Jakby był postacią z wiersza Topielec Bolesława Leśmiana (pod koniec XIX wieku ucznia gimnazjum klasycznego w Kijowie i studenta tamtejszego Uniwersytetu Świętego Włodzimierza oraz członka polsko‑ukraińskiego Towarzystwa Literacko‑Artystycznego), w którym mowa o „zbędnych sobie zwłokach”, tonących „w zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie”. W ciele Wakułenki tkwiły kule wystrzelone z należącego do czerwonowłosego „Biesa” pistoletu Makarowa.

Rosjanie przyszli po pisarza dokładnie miesiąc po rozpoczęciu inwazji – 24 marca. Wiedziony przeczuciem, kilkanaście godzin wcześniej zakopał w przydomowym sadzie swój okupacyjny dziennik. Ojcu powiedział, by oddał go „naszym”, gdy tylko odbiją Kapytoliwkę. Ale kiedy Charkowszczyzna została wyzwolona przez armię ukraińską, krewni zmarłego nie mogli odnaleźć pliku kartek zawiniętych w ochronną folię. Udało się to dopiero Wiktorii Amelinie – choć przez kilka długich chwil bezskutecznego poszukiwania towarzyszyła jej obawa, że zostały bezpowrotnie utracone:

Podobnie jak w latach 30. XX w. ukraińscy artyści giną, znikają ich rękopisy i pamięć o nich zostaje wymazana. Ma się wrażenie, jakby epoki mieszały się ze sobą i zastygały w oczekiwaniu na to, co się wydarzy – szukam w słobożańskim czarnoziemie nie tylko notatek jednego z nas, lecz wszystkich na raz zaginionych tekstów ukraińskich: drugiej części Słonek Chwylowego, sztuk Kulisza, późnej poezji Stusa, dzienników z czasów Wielkiego Głodu, starodruków z kijowskiej biblioteki spalonych w 1964. Wszystkich naszych strat – od starodruków po zapiski Wołodymyra Wakułenki – niby jednego wielkiego tekstu, którego już nigdy nie przeczytamy. (Wiktoria Amelina, przedmowa do Wołodymyr Wakułenko, Я перетворююсь Щоденник окупації. Вибрані вірші, Charków 2023, s. 10; przekład mój – PD)


Zapiski zamordowanego pisarza ukryte były w ziemi, pod drzewem wiśni, która od śmierci Wołodymyra zdążyła zakwitnąć, zrzucić białe płatki i urodzić słodko‑cierpkie owoce. Czy w chwili, gdy Amelina natrafiła na cenny pakunek (na jej facebookowym profilu rychło pojawiła się fotografia prezentująca znalezisko), przypomniały jej się frazy z wiersza Wasyla Stusa ⁂(Wokoło mnie – cmentarz dusz…) – „Nad drzewa wiśni wzlata chrząszcz”, „Stoją sady”? Była sobota, 24 września. Przed dwoma dniami, w czwartek rano, prezydent Ukrainy uroczyście ogłosił zwolnienie z rosyjskiej niewoli części spośród obrońców zakładów Azowstal w Mariupolu. Dwustu zakładników wymieniono za Wiktora Medwedczuka.

Większość biogramów Wasyla Stusa zawiera informację, że w obozie WS‑389/36–1 Kuczino w Kraju Permskim, gdzie osadzono go jako „szczególnie niebezpiecznego recydywistę”, poeta napisał przeszło dwieście pięćdziesiąt, może nawet trzysta wierszy. Dopełnił je podobną liczbą przekładów poetyckich, komponując w ten sposób tom Ptak duszy. Książka ta nigdy nie dotarła do rąk czytelników, wiersze skonfiskowało obozowe KGB, przepadły w „pomroce dziejów”. Dziennik okupacji Wołodymyra Wakułenki udało się odzyskać i opublikować, wzbogacono go wierszami i tekstami poświęconymi zmarłemu, przedmowę do całości ułożyła Wiktoria Amelina. Zdążyła to zrobić. Sama, dobrze władając językiem angielskim, pracowała nad książką non‑fiction – War and Justice Diary: Looking at Women Looking at War. Często podróżowała po wschodniej Ukrainie, gromadząc świadectwa uczestników wydarzeń i dokumentując rosyjskie zbrodnie. 27 czerwca 2023 roku z delegacją wspierających Ukrainę pisarzy kolumbijskich przebywała w Kramatorsku w obwodzie donieckim. Na kolację wybrali się do jednej z nielicznych w tym przyfrontowym mieście normalnie działających restauracji – pizzerii Ria Lounge, „przyklejonej” do hotelu Kramatorsk. O 19:50 w lokal wypełniony ludźmi uderzyła rosyjska rakieta. Zginęło dziesięć osób, przeszło sześćdziesiąt odniosło obrażenia. Wśród ciężko rannych była Wiktoria. Cztery dni później, 1 lipca, w dzień niedożytych pięćdziesiątych urodzin Wołodymyra Wakułenki, jej serce przestało bić. Stała się trzynastą ofiarą tamtego bombardowania.

Uroczystości żałobne odbyły się w dwóch miastach – w Kijowie i we Lwowie. Kiedy na nekropolii łyczakowskiej ziemia sypała się na trumnę z ciałem Wiktorii Ameliny, muzycy z grupy Pyrig i Batig zaśpiewali dla poetki drugiego w historii Ukrainy „rozstrzeliwanego pokolenia” wiersz Wasyla Stusa ⁂(Wokoło mnie – cmentarz dusz…). Wcześniej w kościele garnizonowym świętych Piotra i Pawła odprawiono nabożeństwo żałobne. Świątynię tę zaledwie kilka minut marszu dzieli od kamienicy przy Łepkiego 4, gdzie rozgrywa się większa część wydarzeń opisanych w powieści Dom dla Doma. Przed wojną ulica nosiła nazwę Brajerowskiej, a kamienica należała do rodziców Stanisława Lema, który urodził się właśnie tu, w mieszkaniu na drugim piętrze. Autorka opatrzyła swoją książkę mottem (nie potrafię rozstrzygnąć: ironicznym? pocieszającym? bezwzględnym? profetycznym?) zaczerpniętym z powieści Lema Głos Pana: „To, że ludzkie boleści, strachy, cierpienia rozpadają się ze śmiercią osobniczą, że nic nie pozostaje po wzlotach, upadkach, orgazmach i torturach, jest godnym pochwały darem ewolucji, która upodobniła nas do zwierząt. Gdyby po każdym nieszczęśliwym, umęczonym pozostawał choć jeden atom jego uczuć, gdyby tak rosło dziedzictwo pokoleń, gdyby choć skra mogła przeniknąć z człowieka do człowieka, świat byłby pełen ryku przemocą wydartego z kiszek”.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.