10/2023

Tomasz Kornaś

Poleski zestaw dań

Wydawca debiutu powieściowego Pawła Rzewuskiego obwieścił na okładce, że Syn bagien
to powieść kryminalna. Wzmocnił ten przekaz okładkową grafiką – na pierwszym planie mamy zarys postaci osobnika w płaszczu, kapeluszu z szerokim rondem, zapalającego papierosa (z powieści dowiemy się, że z całą pewnością egipskiego). W tle mamy samochód i drugą postać, też „okapeluszowaną”, z bronią zamiast papierosa.

Jednak mimo takiego naprowadzenia nie uchodzi powiedzieć, że Syn bagien to kryminał; to rzecz większa i poważniejsza. Taka z ambicją nie tyle (albo nie tylko) zapewnienia rozrywki, ile przywołania świata, którego dawno już nie ma – przywołania, przedstawienia i przywrócenia, choć to przywoływane Polesie (gdzie dzieje się akcja) w powieści jest ciemne, ponure, groźne (ale autora prawo tak widzieć stary świat). Kryminał jest tutaj raczej formą niż treścią, chociaż wątek kryminalny poprowadzony jest przez całą powieść. Bardziej jednak wciąga cały ten powieściowy poleski anturaż niż kryminalna intryga. Nie powtórzyłbym zatem za wydawcą, że powieść Pawła Rzewuskiego to kryminał. Sam autor nazwał ją w posłowiu powieścią historyczną.

Rozpoczynając lekturę, będąc poinformowanym, że Syn bagien to kryminał, spodziewałem się… wyścigu kolarskiego. Zmarły niedawno Milan Kundera w Nieśmiertelności pisał o ideale powieści: „powieść nie powinna przypominać wyścigu kolarskiego, lecz ucztę, na której podaje się niezliczone ilości dań”. A czymże jak nie takim właśnie wyścigiem jest kryminał jako gatunek? Po okładce i anonsie „powieść kryminalna” wyścigu i rozrywki się zatem spodziewałem. Ale takim „wyścigiem” niewątpliwie Syn bagien – mimo pewnych pozorów – nie jest; jest to raczej „zestaw dań” („zliczonych”, ale jednak „dań”).

Zasygnalizujmy najogólniej miejsce i zarys fabuły, którą autor pomieścił na Polesiu, na tym najnędzniejszym, najbardziej zapuszczonym cywilizacyjnie, kulturowo i – jak autor sufluje – moralnie obszarze II Rzeczypospolitej. Rzecz rozgrywa się w roku 1937, wiosną, na przestrzeni niespełna miesiąca. Lwia część akcji umiejscowiona została w Dawidgródku, jednym z większych miasteczek Polesia, chociaż – w stosunku do reszty kraju – była to mieścina zapyziała, biedna, w której liczba samochodów wynosiła… dwa. Józef Mackiewicz w Buncie rojstów pisał: „Dawidgródek leży gdzieś, hen, zapomniany w puszczach Polesia, na wschodnich rubieżach państwa. Żyje życiem własnym i tych kilkudziesięciu osiedli okolicznych, które ku niemu grawitują. Lasy, ryby i ptaki. Ludzie są tacy sami jak przed wiekami”. Rzewuski dopowiada bezlitośnie: „Dawidgródek jest kwintesencją kresowego miasta Rzeczypospolitej, nikłym płomyczkiem cywilizacji, czyli po prawdzie, obrzydliwą wręcz dziurą, którą nikt poza samymi mieszkańcami się nie interesuje”. Potem jest jeszcze gorzej – w usta jednego z bohaterów autor włożył taką charakterystykę: „Dawidgródek w deszczu przemienia się w Wenecję, szkoda tylko, że pozbawioną powabu, bagienną, ale równie śmierdzącą. Tak, Dawidgródek śmierdzi podczas deszczu – bagnem, rybami i nie wiedzieć czemu zmokłym psem”.

W takich to stronach, w takim interiorze zaginął pracownik samodzielnego referatu studiów ogólnych II Oddziału Sztabu Generalnego Adam Staff. Jego śladem przełożeni wysyłają na Polesie kapitana (też II Oddziału) Maurycego Jakubowskiego, byłego policjanta. Ten ma odnaleźć Staffa albo wyjaśnić, co się z nim stało. W miarę postępu fabuły wychodzą na jaw kolejne zaginięcia, okrutne mordy, okaleczone zwłoki („rzeki wyrzuciły cztery ciała bez uszu”)… Kto za tym stoi? Bolszewicy? Zadrużanie? Demiurgiści? Wierzący w istnienie tyłowego „syna bagien”? Domniemany czciciel diabła, wojewoda poleski Kostek‑Biernacki? Zakończenie zaskakuje.

Ale – jak wyżej wspomniałem – fabuła robi wrażenie pretekstu do subiektywnego opisania Polesia, widzianego przez autora w tonacjach czarnych. Oczywiście nie da się obronić tezy (gdyby ktoś chciał taką głosić), że to próba obiektywnego opisania tej krainy; nie, to po prostu wizja autorska. Na potrzeby mrocznej fabuły autor nakreślił ponure tło; nie jest to jednakowoż czczy wymysł niemający żadnego pokrycia w rzeczywistości, bo zapóźnione kulturowo i cywilizacyjnie kresowe Polesie z całą pewnością nie było żadnym edenem czy półedenem, jakim pozostawało chociażby dla emigracyjnego pisarza Franciszka Wysłoucha (o którym dwa słowa później).

Rzewuski funduje sobie i nam fabularną eskapadę w te najbardziej zapoznane tereny przedwojennej Polski. Pokazuje Polesie, tamten świat przez pryzmat sporów politycznych, ideowych, religijnych, przedstawionych w sposób bardzo nieoczywisty, bardzo autorski (zaleta to, nie wada). Pojawiają się więc w fabule echa sporów, dyskusji, jakie toczono u progu końca II Rzeczypospolitej. Co szczególnie intrygujące – i co też uznać należy za zaletę, a nie wadę – te spory dotyczą w dużej części nurtów i zjawisk wręcz marginalnych. Nie mamy w powieści sporów piłsudczyków z narodowcami, mamy za to silny wątek – przewijający się przez całą powieść – neopogańskiej Zadrugi, bardzo osobnego, liczbowo wątłego środowiska narodowców odrzucających zdecydowanie chrześcijaństwo, a proponujących odrodzenie prawdziwego ducha polskiego przez powrót do – stłamszonego według zadrużan przez chrześcijaństwo – tkwiącego w Polakach potencjału witalności i energii i przez powrót do przedchrześcijańskich wierzeń Słowiańszczyzny („nie nam zamorskich znać mesjaszy i drogi nam Swaroga znak” – śpiewali w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku spadkobiercy myśli zadrużnej). Przywoływany jest w powieści ideolog, główna postać Zadrugi, Jan Stachniuk, który miał być znajomym zaginionego powieściowego Adama Staffa. Stachniuk to postać bardzo szczególna i chociaż funkcjonował przed wojną na obrzeżach polityki i publicystyki, to warto jednak zaznaczyć, że całkowicie anonimowy nie był – kilkakrotnie choćby Jerzy Giedroyc wpuścił go na łamy redagowanych przez siebie periodyków.

Rzewuski odmalował Polesie jako krainę instynktów pierwotnych, gdzie jeszcze ostały się wierzenia i fascynacje o charakterze pogańskim czy postpogańskim. I w niczym to jego Polesie nie przypomina krainy opisanej pastelowo – z emigracyjnej, pojałtańskiej perspektywy – przez Franciszka Wysłoucha, piewcę poleskiej przyrody, fauny, zwyczajów… U Rzewuskiego jest na odwrót – jego Polesie to świat okrutny, posępny, ponury, nasączony zbrodnią, przemocą, a nawet lubieżnością i dziewczęcą chucią (wątek małoletniej córki gospodarza Jakubowskiego). Gdzież mu tam do sielankowych obrazów wyłaniających się z opowiadań – znakomitych skądinąd – autora Na ścieżkach Polesia.

To świat – i to jest frapujący wątek, to jest świetne „danie”! – gdzie cieniem i wpływami kładzie się postać długoletniego wojewody poleskiego Wacława Kostka‑Biernackiego, jednej z najważniejszych postaci powieści, chociaż postaci występującej niemal wyłącznie jako ktoś, o kim się mówi, szepcze, jako osobnik tajemniczy, niewidywany, niedostępny („wojewody nikt spoza jego kręgu nie widział od sześciu miesięcy”, „do wojewody nie można się ot tak umówić […] to po prostu niemożliwe”). U Rzewuskiego do pewnego momentu Kostek‑Biernacki przedstawiony jest nieledwie jako skrzyżowanie Kurtza z Jądra ciemności Josepha Conrada i niedostępnego, nieosiągalnego właściciela zamku z Zamku Franza Kafki.

Wartością dodaną takich powieści jak Syn bagien, takim zestawem kunderowskich „dań” jest przemycanie historii, przywoływanie osób, postaci ogólnie kojarzonych, acz jednostronnie, częstokroć „zerojedynkowo”. Mamy w powieści Stachniuka, w dyskusjach powieściowych bohaterów pojawia się Jan Mosdorf z ONR‑u, ale i tak najważniejszy jest Wacław Kostek‑Biernacki. Dla większości czytelników, osób jako tako nawet obeznanych z historią, to niemal wyłącznie sadystyczny komendant twierdzy brzeskiej i faktyczny nadzorca (bo nie komendant) obozu w Berezie Kartuskiej. Autor, rysując tę postać w powieści, a potem dopowiadając parę rzeczy w posłowiu, pokazuje, że taka potoczna prawda o Biernackim to nie prawda, to jej drobny wycinek. Bo Biernacki (kto o tym wie…?) był też pisarzem, i to nader ciekawym, autorem oryginalnych opowiadań inspirowanych „dzikim” Polesiem, opublikowanych przed wojną w zbiorach Straszny gośćDiabeł zwycięzca. Ta pierwsza doczekała się nawet współczesnej edycji kilka lat temu, która jednak przeszła zupełnie bez echa.

Nie ulega wątpliwości, że Rzewuski przed napisaniem powieści przeprowadził bardzo solidną i rzetelną kwerendę zarówno historyczną, jak i literacką. Znać, że czytał Józefa Mackiewicza (w powieści pojawia się nazwisko Miasojedow, pojawiają się Popiszki), Sergiusza Piaseckiego, Ferdynanda Ossendowskiego, że intensywnie pochylał się nad biografią Kostka‑Biernackiego. Gdybyśmy jednak – podziwiając erudycję autora i ten budzący szacunek historyczny i literacki background, na jakim zbudował powieść – chcieli się doszukać usterek, uchybień w powieści, to zaznaczylibyśmy na przykład, że nie mógł Jakubowski wiosną 1937 czytać pisma „Zadruga”, gdyż pierwszy numer tego periodyku ukazał się dopiero w listopadzie tego roku, że przewodnika po Polesiu nie mogło wydać PTTK, gdyż taki podmiot funkcjonował dopiero od 1950 roku, kiedy to w Polsce komunistycznej przymusowo scalono Polskie Towarzystwo Krajoznawcze z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim, tworząc właśnie PTTK, czyli istniejące do dzisiaj Polskie Towarzystwo Turystyczno‑Krajoznawcze.

Powieść Rzewuskiego jest równie ciekawa co posłowie do niej. Chwała autorowi za ten absolutnie niezbędny suplement (chociaż wydaje się, że mógł go jeszcze bardziej rozbudować). Sam swoją powieść nazwał w nim – co zaznaczyliśmy na wstępie – „historyczną”. Jest w niej co prawda sporo postaci fikcyjnych, ale w posłowiu autor klaruje, kogo dla potrzeb powieści wymyślił, kto zaś był postacią prawdziwą. Ważne są te objaśnienia szczególnie dlatego, że Rzewuski sięgał – jak pisze – „po dosyć hermetyczne zagadnienia, które czytelnikowi nieobeznanemu z historią Polski późnych lat trzydziestych XX wieku mogą sprawić nie lada problem”.

Na koniec mała dygresja zainspirowana wzmianką o liczbie dawidgródzkich policjantów. Autor włożył w usta komendanta dawidgródzkiej policji Adlera taką oto skargę: „…wiedzą panowie, ilu ludzi mam tutaj pod swoją komendą? Piętnastu. Piętnastu na cały Dawidgródek i okolicę. Piętnastu funkcjonariuszy, i oni już teraz nie mogą sobie poradzić z nawałem pracy”. Czytając ten fragment, trudno nie uśmiechnąć się z pewną nostalgią, przypominając sobie Wyznania patrycjusza Sándora Máraiego; węgierski pisarz wspomniał tam, że na początku XX wieku w jego rodzinnej Kassie (dzisiaj Koszyce na Słowacji) porządku pilnowało również piętnastu funkcjonariuszy, do tego starych i grubych. Tyle i takich wystarczało, bo w mieście było spokojnie i bezpiecznie. Kassa liczyła wtedy czterdzieści tysięcy mieszkańców, a ludność Dawidgródka przed II wojną zamykała się liczbą niemal cztery razy mniejszą…

Paweł Rzewuski: Syn bagien.
Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2022, s. 376.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.