W swojej książce pokój z widokiem na wojnę Aneta Kamińska nie odpowiada na pytanie postawione przez Czesława Miłosza w Przedmowie z tomu Ocalenie (1945): „Czym jest poezja, która nie ocala / Narodów ani ludzi?”. Bliżej jej chyba do Ryszarda Krynickiego (poezja Kamińskiej wyrosła na gruncie neolingwizmu, jak Krynickiego na gruncie lingwizmu): „Czym jest poezja, co ocala? / Jedynie imiona, cienie / ludzi i rzeczy?” (Silniejsze od lęku [1988]). A najbliżej do Anny Świrszczyńskiej z niezapomnianego zbioru o powstaniu warszawskim Budowałam barykadę (1974):
niech policzą teraz nasze trupy.
Niech pójdą przez ulice
których nie ma
przez miasto
którego nie ma
niech liczą przez tygodnie przez miesiące
niech liczą aż do śmierci
nasze trupy.
Jak wiadomo, historycy nadal ustalają tę liczbę.
Na ustawicznie monitorowanej wojnie w Ukrainie wszystko wydaje się policzalne: co do sztuki broni i co do jednej zabitej osoby. Kamińska jednak wie, że statystyka jest statyczna i zimna, a nie dynamiczna i gorąca, jak codzienne działania zbrojne i zmieniające się emocje. Wprawdzie zapisuje też bezimienne litanie ofiar, opatrując je bezwzględnym komentarzem: „ale to przecież / nie wiersz” (s. 130), lecz jeden z utworów im poświęcony kończy gorzkim podsumowaniem:
nie ma jednak zdjęć
nie ma imion
nie ma historii
nie przerywamy
nie zasmucamy
więc
sobie
wakacji
Poetka nie tylko stwierdza oczywistość, że dla globalnej publiczności sucha informacja o jakichś zabitych osobach to nie jest atrakcyjna historia. Odpowiada również na pytanie: czy trzeba pisać o wojnie, w której politycznie – jako państwo – nie bierzemy udziału, a społecznie – jako szanowni państwo – właśnie przebywamy na urlopie?
Uważam, tak jak Kamińska, że wręcz należy pisać o wojnie, która toczy się za naszą wschodnią granicą. Nie można jednak robić tego z doskoku, między jednym wierszem o tacierzyństwie a drugim o uwikłaniu ojców w korporacyjny system (mówię bez ironii). Pisaniu o wojnie należy poświęcić się całkowicie, codziennie pozostając przy niej („zaraz przyjdę / tylko sprawdzę jeszcze / wiadomości z ukrainy”, s. 284), nie porzucając tematu po kilku miesiącach, jak zrobiły to pierwsze strony gazet i portali, bo „europa jest zmęczona wojną w ukrainie” (s. 155), i jak większość z nas to zapewne zrobiła. Tylko wtedy ta obecność – nieraz bardzo trudna („ukraina przegrywa wojnę / przeczytać rano w internecie / i jednak przeżyć / 46. urodziny”, s. 141) – wyda właściwe owoce, a nie pojedyncze granaty trafiające w płot metaforami.
Podczas spotkania autorskiego w Warszawie 9 września 2023 roku Aneta Kamińska mówiła, że gdy zaczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, miała uczucie właśnie śmierci metafory – jakiegoś wyzerowania się neolingwistycznego języka poetyckiego. A ja pomyślałam wtedy: to jest akurat zadanie specjalne dla niej – poetki, która od wielu lat promuje, poprzez tłumaczenia, ukraińską poezję. I było dla mnie (jak zapewne i dla niej) oczywiste, że ta niemożliwa misja jest możliwa , a niemożliwe byłoby, żeby Kamińska jej nie podjęła. W utworze a więc, otwierającym tom, czytamy zatem:
walczę poezją z imperium zła
strzelam wierszami
na zawsze
wolnymi
Jak już wspomniałam, teksty te lokują się pomiędzy poezją Krynickiego i Świrszczyńskiej. Wszyscy troje piszą bezrymowym wierszem wolnym, w którym rytm wyznaczają wstrzemięźliwe frazy. U Kamińskiej wiersz wolny zyskuje nagle militarystyczne znaczenie. Brak tu wielkich liter – to tendencja trwała w tej poezji, w pokoju z widokiem na wojnę ów gest rezygnacji zyskuje jednak wyjątkowe znaczenie. Nieufność do wielkiej litery można odczytać tak: już tylko krok pozostaje do kolejnej Wielkiej Wojny Ojczyzn.
Kompozycja tomu, zawierającego wiersze z 2022 roku, została ujęta w ramę utworów a więc oraz no więc, które korespondują ze sobą wymownie, wyznaczając jakby dwa początki, dwie reakcje: na inwazję Rosji i kontrofensywę Ukrainy. Nie jest to jednak skrupulatny dziennik czasu wojny, choć wiersze z datami i miejscami powstania poetka ułożyła chronologicznie. To raczej niecodziennik, ujmujący niecodzienne (jak sama wojna) zdarzenia w lapidarne strofy wiersza, w którym puenta działa jak zawleczka w granacie. Książka przypomina kłącze – za sprawą przeplatania się ze sobą różnych wątków (np. dylematy papieża Franciszka korespondują z decyzjami Putina) i licznych powiązań między utworami, podkreślonych kilkoma subtelnymi, szaro‑białymi grafikami Kateryny Michalicyny. Ponieważ tom ten nie ma właściwie końca, pozostaje jedynie chwilowe zawieszenie broni (Kamińska zapowiedziała już ciąg dalszy, z utworami z roku 2023).
Książkę otwiera pięć utworów opatrzonych tytułami, ale cała reszta wewnątrz nie zostaje nimi opatrzona – jak odniesione na tej wojnie rozmaite rany, na które trzeba patrzyć, ale których nie da się opatrzyć:
było dziecko
pisze chrystia
pod zdjęciem z winnicy
teraz niedaleko wózka
leży noga od dziecka
widzę to już
na innym zdjęciu
Wiersze nie mają tytułów, ponieważ byłby one zbytecznym komentarzem, plastrem na rzeczywistości wojny, która mnoży ofiary. Kamińska nie chce być zdystansowana, tak jak nie chce być bezstronna wobec tej wojny. A właściwie wobec dwóch wojen, toczonych na froncie i w tej poezji.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]