Budzi się w nocy i nie może zasnąć. Spogląda na telefon, czwarta piętnaście. Wstawał zawsze o szóstej trzydzieści. Zaśnie jeszcze? Wtedy galopada myśli, dziki gon piętrzącej się na niebie wyobraźni jak kłębiące się i złowrogie obłoki. I nagle w tym wszystkim widok stoisk w Hali Mirowskiej, po obu stronach głównej alei owoce i warzywa wysypane na drewniane lady obrębione deskami. W bocznej prawej alejce magiczne stoisko ze słodyczami, potem były alkohole, chyba. Obraz lekko się zaciera, żeby powrócić wizją antresoli, którą można było obejść dookoła, patrząc w dół na kupujących żywność. Na górze stoiska z artykułami gospodarstwa domowego, kosmetykami, bieliźniarskie, było stoisko szkolne z papeterią, ołówkami, chińskimi piórnikami. I duży dział dywanów, wykładzin – dochodził stamtąd niemiły zapach gumoleum, bardzo niezdrowy, tak powszechnie mówiono.
Wojna za wschodnią granicą w ostatnich miesiącach stawała się coraz krwawsza. Wyrzynają się na pozycjach, kacapska artyleria kładzie ogień ciągły, niszczący, bezwzględny, okrutny. Krew leje się szeroką strugą. Ukry odpowiadają uderzeniami punktowymi, a to rozwalą most, a to zatopią ogromny okręt, na którym służyło 300 marynarzy. Informacje na temat sytuacji w okopach są zresztą skąpe, wiadomo tylko, że Rusek za cenę niewyobrażalnych dla cywilizowanego świata strat posuwa się do przodu i zajmuje coraz więcej ukraińskiego terytorium. Jak zajmie wszystko, przyjdzie tutaj.
Przewraca się na drugi bok i patrzy przez chwilę na czarną ścianę, na której wisi filcowa beskidzka makatka. W nocy nie ma w niej życia. Martwa, choć po chwili patrzenia odcina się jaśniejszą plamą. Na tym boku nie zaśnie, więc obrazy będą dalej przychodziły i odchodziły. Co tak naprawdę kieruje ich pojawianiem się i znikaniem, jaki algorytm? Hala Mirowska sfotografowana przez Niemca stojącego na wieży obserwacyjnej remizy w październiku 1944 roku. To zdjęcie było w sieci, może niedobrze oglądać takie widoki? Obie hale stoją, placem Mirowskim przesuwa się kolumna cywilów eskortowana przez figurki żołnierzy. Z lewej widać wylot nieistniejącej dziś ulicy Solnej. Wokół wypalone kamienice, podziurawione pociskami mury, niebo zasnute burym dymem. Dym chyba najgorszy. I ci ludzie, którym zabrano wszystko, co zgromadzili za życia, idą w niewiadomym dla siebie kierunku, najpewniej do obozu w Pruszkowie. Niektórym jeszcze odebrane zostanie życie.
Wnętrze Hali Mirowskiej jest dzisiaj doskonałym przykładem przemian zachodzących w naszym kraju. Mamy tu kilka drogich sklepów z ciuchami i butami, w których ceny szokują stałych bywalców. Resztę przestrzeni wypełniają stoiska spożywcze oraz poutykane tu i tam sklepiki z galanterią skórzaną, chińskimi pamiątkami, szkłem, dekoracjami. Nie lepiej na antresoli, na którą wjeżdża się teraz ruchomymi schodami, ale już nie da się stamtąd obserwować kupujących na dole, przebudowa to uniemożliwiła. To jest niedokończona albo nieudana transformacja, a przecież wnętrze naszej hali mogło wyglądać podobnie jak w Budapeszcie czy w innych miastach. Potrzebny był po prostu jeden wizjonerski projekt wnętrza zrealizowany odważnie i od razu. Teraz mamy do czynienia z tak zwanym sztukowaniem, spowitym w zapach pieczonych na elektrycznym ruszcie kurczaków (parter, stoisko przy lewym bocznym wyjściu).
Sztukowana jest ta noc, przewraca się na plecy i patrzy w szary sufit. Ostatnie doniesienia z Ukrainy niedobre także z politycznego punktu widzenia: podobno prezydent wszedł w konflikt polityczny z dowódcą wojsk, generałem doświadczonym w wojowaniu z kacapami. Nowy rok nie zapowiadał się pomyślnie, wręcz przeciwnie, na uspokojenie sytuacji raczej nie było co liczyć. Niedawna lektura Dziennika Máraiego, skończył piąty, ostatni tom, to chyba też był jakiś znak, jak koniec czasów. Całość czytał przecież latami, na wiele miesięcy odkładał, potem powracał i nigdy nie był rozczarowany, podkreślał ołówkiem, na przykład takie zdania: „Zmiana warty jest pretekstem, by jeden komunista odciął od władzy drugiego komunistę i uratował w ten sposób ustrój komunistyczny. Ale ustrój upadł, więc już nie ustrój chcą ratować, tylko forsę”. Prorocze słowa starego pisarza z 1988 roku. Kilka miesięcy później strzelił sobie w głowę.
Proroczy był też sen z dzieciństwa, przyszedł teraz ten majak, przychodził od czasu do czasu, to chyba dlatego, że wtedy wrażenie było tak silne, że obudził się w środku nocy. I do dziś pamięta.
Kadr bardzo wyraźny, wyostrzony, jakość cyfrowa. Noc. Nad placem Mirowskim, nieco na lewo od czarnego budynku hali na niebie widnieje ogromny, upiorny Księżyc. Zagraża naszej planecie, to się czuje. Grobowa cisza. I nagle na tle srebrnej tarczy bezgłośnie pojawiają się dwa ciemne kształty – nasze myśliwce, poderwane do beznadziejnej interwencji, do starcia z nieogarnioną potęgą. Jak żałosne są wysiłki człowieka, który chce zmierzyć się z siłami zagrażającymi całej planecie! Samolociki wyglądają, jakby chciały bronić Hali Mirowskiej i niczego innego. A przecież nawet to nie może się udać. Wizja końca świata, co do tego i wtedy nie miał, i teraz nie ma wątpliwości. Dlaczego? Pandemonium dziejące się na nocnym niebie nad Mirowem wieńczyło jeszcze coś – świetlisty, mieniący się krzyż, który jaśniał nad tarczą Księżyca. Sam Bóg przychodził więc w czasach ostatecznych do swego stworzenia.
Zamrugał oczami. „Musiałem wtedy naczytać się Asimova, Clarke’a i innych takich”, przewrócił się na prawy bok.