04/2024

Mieczysław Mejor

Żabka i bocian – bajka dla dorosłych

Kolej uczy, bawi, wychowuje. To banalne stwierdzenie sprawdza się jednak w obrotach życia podróżujących. Pewna pani profesor, która jeździ do pracy do innego miasta, od dawna publikuje w mediach doniesienia dotyczące podróżowania koleją. Nie są to tylko monotonne wyliczenia, ile minut/godzin spóźnienia miał pociąg, na który peron go nieoczekiwanie skierowano, czy na peronie można było się schronić przed deszczem i wiatrem, jakie skasowano połączenia, czy działało ogrzewanie, czy był tłok, jaki był stan toalet itp. Jestem przekonany, że ten ważny dokument życia społecznego za jakiś czas wykorzysta dociekliwy miłośnik kolei, by naświetlić problem życia codziennego pasażerów korzystających z połączeń kolejowych PKP węzła warszawskiego na początku XXI wieku. Niektóre obserwacje mają charakter także rozważań natury filozoficznej: np. stała aporia, czy pociąg, który ma sześć godzin opóźnienia, jest wciąż tym samym pociągiem, czy już innym, czy jest to praktyczny sposób na pokonanie upływu czasu (wczorajszy pociąg pojawia się dzisiaj) itd.

Podróże koleją mają jeszcze dużą zaletę dydaktyczną: można przysłuchiwać się rozmowom z zamkniętymi oczyma (a więc zachowując dystans) lub na jawie włączyć się w ciekawą konwersację współpasażerów. Można też, chcąc nie chcąc, przysłuchiwać się rozmowom telefonicznym prowadzonym przez podróżnych bez skrępowania na głos. Iluż ciekawych rzeczy można się dowiedzieć! Pewnego razu, pokonując czasoprzestrzeń na trasie Olsztyn–Warszawa, usłyszałem taki fragment rozmowy (mam nadzieję, że nie będę niedyskretny). Mój sąsiad umawiał się z kolegą na spotkanie i zapewniał, że „wskoczy do żabki i przyniesie bociana”. O mowo polska, języku giętki, pełen semantycznych pułapek!

Żaba ma w kulturach europejskich od starożytności jednoznacznie negatywne konotacje, w przeciwieństwie do bociana. Jej złowrogiej postaci poświęcono wiele uwagi. Papież Grzegorz IX w liście Vox in Rama w 1233 roku wspomniał o okropnym zwyczaju nowych kacerzy w Niemczech, lucyferian, którzy mieli w zwyczaju nowicjuszom podsuwać wielką figurę ropuchy do ucałowania w pysk i zadek! W średniowiecznej i ludowej ikonografii żaba zawsze jest po stronie piekielnej. Na przykład w kościele w Bejscach, gdzie się zachowały słynne XIV‑wieczne freski, wśród przedstawień grzechów głównych wyobrażona jest Pycha (Superbia) z lustrem w ręku, jadąca na żabie. Dopiero kultura dziecięca przewraca tę hierarchię i żaba z towarzyszki Złego staje się miłą zieloną żabką, zaklętą królewną. Zaskakujące odwrócenie zakodowanych w kulturze archetypicznych znaczeń! Zupełnie inaczej rozumiano i ukazywano postać bociana. Ptak ten, zdrobniale nazywany w folklorze polskim boćkiem, klekotem, wojtkiem, budził zawsze pozytywne skojarzenia. Wielki XVI‑wieczny poeta Sebastian Fabian Klonowic potwierdza, że bardzo wcześnie bociana nazywano „księdzem Wojtkiem”, bo swym wyglądem prawdopodobnie budził pozytywne skojarzenia (Flis, w. 299): „Choć w rewerendzie nie widzisz kapłana, / Jednak zów księdzem Wojciechem bociana, / Gdy owo sobie kroczy nad żabińcem, /  Jak nad zwierzyńcem”. Każde dziecko wie, że to niewinna żabka staje się łupem bociana, który bierze ją w dziób, a nie odwrotnie! Ale i tu bywają niespodzianki: w jednej z dziecięcych wyliczanek (a te bywają bardzo archaiczne) mówi się: „Ene due rabe, / Połknął bocian żabę, / A żaba bociana, / Jeszcze tego rana!”. Powstaje więc w związku z rozpatrywanym zdaniem pytanie, kto kogo/co weźmie w dziób, kiedy i dlaczego?! Fraza bardzo dwuznaczna i chyba zupełnie niezrozumiała dla obcokrajowców bez dodatkowych wyjaśnień. Przekład „słowo za słowem” (równoważność leksykalna) w tym przypadku nie oddaje sensu zdania. Jak mówią współcześni translatolodzy, komunikat w „kulturze docelowej” powinien odpowiadać komunikatowi zapisanemu w języku „kultury źródłowej”. Tak więc, żeby był zrozumiały, musi być obudowany przypisami: co znaczy w polszczyźnie żabka/Żabka, a co bocian/Bocian? Zamiast przekładu otrzymujemy w ten sposób uczoną edycję, obciążoną aparatem mądrych objaśnień rzeczowych i kulturowych. Potrzebne byłoby więc raczej oddanie „myśli za myśl” (św. Hieronim). Teorie ekwiwalencji postulowane przez znawców przekładoznawstwa zakładają istnienie w opozycji do ekwiwalencji formalnej tzw. ekwiwalencji dynamicznej. Odbiorca końcowy powinien w ten sam sposób rozumieć komunikat jak jego autor, jednak już bez potrzeby zgłębiania dodatkowo kultury źródłowej. Tłumacz musi więc dobrać takie środki, aby uzyskać naturalną zgodność z komunikatem początkowym. Jest np. w USA sieć sklepów Food Lions, ale czy zdanie, że ktoś skoczy do „Lwa” po Indyka (wild turkey burbon) będzie brzmiało równie zaskakująco i dowcipnie jak wspomniana polska fraza? Albo zdanie, że ktoś wpadnie do „Merkurego” (sieć sklepów w Austrii) i przyniesie Carnuntum (miejscowość pod Wiedniem, gdzie stacjonowały legiony rzymskie, i jednocześnie nazwa dobrego czerwonego wina), czy swoją dwuznacznością (Merkury – rzymski bóg handlu i kupiectwa) rzeczywiście rozśmieszy odbiorcę komunikatu? Pytać trzeba jednak tubylców. Według pewnej hipotezy w filozofii języka, jeśli założymy istnienie tzw. języka myśli, którym w przedwerbalnej formie posługują się prawdopodobnie wszyscy ludzie na poziomie kognitywnych operacji (Jerry A. Fedor), to zakodowany w omawianej frazie przekaz: pójdę do sklepu i przyniosę alkohol, jest wyrazem wspólnych dla ludzkości pragnień i przetłumaczalny w ten czy inny sposób.

Quod est absurdum.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.