Nie mam zamiaru z tym podejściem dyskutować. Proces uwspółcześniania już się zresztą zaczął, sam mam w tym skromny udział, kiedy na potrzeby zrozumienia przez czytelników cytatów ze staropolskich poetów w swoim eseju Palus sarmatica zmuszony byłem (taka była konwencja opowieści) podjąć się próby lingwistycznego ułatwienia zrozumienia tekstów. Procesu tego, sądzę, zatrzymać się nie da i zapewne nie ma sensu tego czynić, niemniej jednak można się zastanowić nad tym, jak daleko powinny sięgać działania „transkryptorów” staropolskich tekstów.
Można założyć, że ten, kto tego dokonuje, niejako będzie wprowadzał „przekład” poszczególnych słów – dzisiaj niezrozumiałych lub mogących być zrozumianymi w inny niż zakładany przez autora sposób – do tekstu macierzystego, który w zasadzie pozostaje bez zmiany.
Oto potencjalny możliwy mechanizm działania. Dramat Kochanowskiego zaczyna się monologiem Antenora. Początek jego brzmi:
Że obelżenia i krzywdy tak znacznej
Ciepieć nie mieli waleczni Grekowie….
Zakładam, że sformułowanie „w głos opowiedał” jest raczej do pojęcia dzisiaj, stanowi z lekka archaizm, ale znaczenie („rozgłaszał”, „mówił o tym głośno”) jest moim zdaniem uchwytne dosyć łatwo.
Gorzej z czasownikiem „tuszył”, którego znaczenie nie jest dzisiaj jasne. Zatem można, pozostając wewnątrz stylu Kochanowskiego, „tuszył” wymienić na „mniemał”, „myślał” itp.
Sądzę, że i „obelżenie”, i „krzywda”, i nawet „cierpienie czego” – są wszystkie zwrotami, których znaczenia współczesny słuchacz doskonale jest w stanie się domyślić i nawet jeśli na początku nie pojmie słowa „obelżenie”, to słowo „obelga” jest mu raczej znane i znaczenia „obelżenie” może się po prostu domyślić. I tu tkwi pewna wartość, albowiem ten, kto czyta dawny tekst, którego szata językowa nie pokrywa się z dzisiejszą, otrzymuje wartość dodatkową lektury: czyli ruch myśli – w tych przypadkach, gdzie taka możliwość się otwiera. Proces działania zda się oczywisty: w przypadku kiedy jest cień szansy na samodzielne zrozumienie dawnego tekstu, może nie warto czytelnikowi uniemożliwiać owej intelektualnej pracy, o której mówię. W przypadku natomiast, kiedy słowo bez słownika jest niezrozumiałe, może warto próbować je podmienić. Podobnie zresztą jest ze zwrotami frazeologicznymi.
Oczywiście trudność pojawia się ze zrozumieniem zwrotu „cierpieć nie mieli”. Znaczenie czasownika dzierżawczego (mieć) zda się wzbudzać wątpliwość, co znaczy dokładnie cytowany zwrot. Ale czy nie da się jego sensu odczytać bez zamiany słowa?
Inne podejście prezentuje Antoni Libera, który faktycznie (jak zauważył Stępień) działa jak translator – tłumacz staropolszczyzny na dzisiejszą polszczyznę. I pisze:
Że dumni Grecy nie ścierpią zniewagi
Tak niesłychanej i krzywdy tak wielkiej.
Tu dzisiejszy czytelnik nie ma żadnej wątpliwości semantycznej. Czy coś traci?
Na pewno kontakt z archaicznym, dawnym, acz wciąż prawie zrozumiałym językiem polskim (doświadcza poniekąd w ten sposób jego historyczności). Co zyskuje? Pełną jasność co do tego, co się mówi w tekście.
[…]
Wychowanico Idy wysokiej,
Łodzi bukowa, któraś gładkiej
Twarzy pasterza Pryjamczyka
Mokremi słonych wód ścieżkami
Do przezroczystych Eurotowych
Brodow nosiła!
Uważam, że robota tłumacza w tym względzie jest bez zastrzeżeń: widać w niej dbałość o zrozumienie (które u Kochanowskiego mocno utrudniają inwersje, przerzutnie, ale też sądzę, że pieśń dzięki swej składni i dostojnemu rytmowi miała niejako wybijać się ponad całość językowej szaty arcydramatu), ale i rytmiczność frazy:
O białych żaglach, wybudowany
W cieniu masywu potężnej Idy,
Wysokiej góry w pobliżu Troi!
O łodzi z buku, która po szlakach
Słonej równiny niosłaś ku Grecji –
Gdzie wielka rzeka wpada do morza –
Urodziwego potomka Priama,
Tego pasterza o gładkiej twarzy!
Sądzę dodatkowo, że tłumacz nie konkuruje o laur poety z Kochanowskim. Dlatego zajmuje się wyjaśnieniem (straszliwych!) skrótów genialnego twórcy („wychowanica Idy wysokiej” zajmuje tłumaczowi prawie trzy pełne linijki), a przeszywający skrót: „Mokrymi słonych wód ścieżkami” zastąpiony jest mniej agresywnym – a za to mickiewiczowskim określeniem „szlaki słonej równiny”. (Mickiewiczowski to pomysł, bo sięgający do
Ja wybieram Kochanowskiego… Choć nie rozumiem go (do końca), a chwilami zrozumienie zajmuje mi sporo czasu, bo muszę sobie tę świadomie naruszaną składnię najpierw jakoś ułożyć. Wiadomo, nie sprzyja temu… hałas (ludu) w teatrze (to nawiązanie do Listu do Pizonów Horacego w przekładzie Tadeusza Sinki). Ale też – nie sprzyja temu… hałas naszych czasów.
Niewiele mówi się w tychże czasach o cnotach. Rozważań o sprawiedliwości na lekcjach języka polskiego też się raczej nie prowadzi, dlatego – sądzę – Antoni Libera podjął się także przełożenia czy „przyłożenia” Odprawy posłów greckich do stanu świadomości współczesnego odbiorcy.
Jak zaznaczałem na wstępie: coś na tym zyskujemy, coś tracimy. Chyba każdy z nas będzie musiał sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co przeważa. Ja zgłaszam swoje wątpliwości, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że z racji wykonywanego zawodu – zajmowania się historią literatury staropolskiej – raczej powinienem siedzieć cicho. Ale może chociaż uda mi się wywołać rozmowę?
[Całość można przeczytać w numerze.]