A zatem: Leszek Bugajski istniał naprawdę. Coraz trudniej istnieć naprawdę. A Leszek był prawdziwy. Prawdziwy, dobry, mądry. Pośród e‑booków, e‑Wprostów, e‑Twórczości może się wydać egzemplarzem antykwarycznym. Jeśli tak, to jedynie w tym sensie, że był wierny swoim wieloletnim upodobaniom i wyobrażeniom zarówno o literaturze wysokiej, jak i o popkulturze.
Wolny, otwarty, rozmawiał z każdym. I właśnie jako prawdziwy, dobry, mądry mógł być w życiu kompromisowy. I jako prawdziwy, dobry, mądry mógł być bezkompromisowy w swych sądach o literaturze i kulturze. Jak to możliwe, że przez tyle lat, pracując we wpływowych mediach, zdołał się ocalić?
Ani myślał tworzyć jakąś krytyczną szkołę literacką, którą by się upajał i której by bronił jak niepodległości. Sam był jedną chodzącą niepodległością. Nie ulegał żadnym modom. Nie znał słowa „mainstream”. Bez trudu dostrzegał puste strony świata, puste strony pisarzy, puste strony książek.
Żył z dala od zgiełku. Może najważniejsze w tym wszystkim były jego samotne wyprawy pociągiem z Brwinowa do Warszawy? I ten świat powoli zmieniający się za oknem: od pierwszych prostych widoków za Brwinowem, po te ostatnie, pyszne i próżne, tuż przed wjazdem do tunelu na stacji Warszawa Ochota? I wieczorne powroty do domu, gasnący dzień i postępująca cisza? Może to naznaczyło Leszka czułością, przekorą, odrębnością. I ironią – przydaną jego melancholii.
Na ostatnią drogę – przed wjazdem do najdłuższego tunelu – ubrany był w luźną koszulę, jeansy i ulubione buty. Koszula, spodnie i buty były prawdziwe. Najbliższa rodzina – Aga, Magda, Michał – nie chciała, by nagle udawał kogoś innego.
Powinienem zakończyć klasycznie „Odpoczywaj w pokoju, kochany Leszku”. Ale jak to powiedzieć, kiedy już się słyszy jego nieśmiertelne: „A dajże spokój!”? Skończę więc tak: wczoraj Paweł Orzeł spytał, czy w Brwinowie jest dom pogrzebowy. Odruchowo odpowiedziałem: nie, będzie niebo. I jest – piękne niebo nad pięknym Człowiekiem.