Determinacja ta wyrażona została na kilka sposobów. Cokolwiek frapujące zdanie z maila wysłanego przez wydawnictwo, w którym określono Miłosza mianem „poety bliskiego Innemu, buntownika, rośliniarza, wielkiego polskiego uchodźcy”, budziło szacunek inwencją językową (termin „rośliniarz” nie trafił jeszcze do Słownika Języka Polskiego, notowany jest jedynie jako neologizm przez Obserwatorium Językowe UW; tam jednak jako określenie hodowcy roślin akwariowych), bawiło zaś zbyt może obcesową próbą wpisania osoby i dokonań poety w bieżące dyskursy polityczne (choć docenić należy, że nie opisano go jako entuzjasty Okęcia i niedziel handlowych). Prezes Kozłowska zasugerowała kierunki nowego odczytania nieco powściągliwiej, charakteryzując tego „rzadziej widzianego Miłosza” jako „nauczyciela uważności, zainteresowanego tym co konkretne i cielesne, obserwatora codzienności i przyrody, niestrudzonego duchowego wędrowca po heretyckich zakamarkach”.
Niełatwo jednak prowadzić dyskurs interpretacyjny przy pomocy materiałów reklamowych. Taką szansę otwiera dopiero krytyka i eseistyka. Wydawnictwo skorzystało z tej możliwości w pełni, prosząc o napisanie wstępu do nowego wydania Ziemi Ulro polską laureatkę nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Oczywiście takie posunięcie też mogłoby mieć wymiar wyłącznie marketingowo‑prestiżowy, a wstęp mógłby ograniczyć się do wachlarza komplementów i komunałów. Olga Tokarczuk na szczęście nie poszła na łatwiznę – jej szkic, głęboko przemyślany, dość precyzyjnie wskazuje, jakiego Miłosza chce nam zaproponować wydawnictwo Znak u progu drugiej ćwierci
Propozycja ta – a z pewnością jej ton i wątki dygresyjne – nie jest może do końca zaskakująca. Usłyszawszy o zapowiadanym wstępie, a nie znając jeszcze jego treści, postanowiłem na własny użytek, trochę w duchu filozofii spekulatywnej (tak znienawidzonej przez bohaterów Ziemi Ulro), a trochę chasydzkiej dedukcji, przewidzieć, co może się w nim pojawić. Ciepłe słowo pod adresem Kultury paryskiej, która wydała esej Miłosza w 1977? Cierpkie uwagi na temat „niewymyślnej katolickiej religijności”, chłodny dystans naturalisty (czy może raczej anatomopatologa) wobec „prostego polskiego katolicyzmu”? „Odczarowanie”, a ściślej potępienie nowożytnej kultury europejskiej jako tworu „pełnego ukrytej przemocy wobec innych i słabszych, kobiet, zwierząt i przyrody”? Do tego kilka importów terminologicznych z ulubionych dyskursów (fringe, tikkun, rhizoma), ewentualnie kryptocytat z któregoś z własnych tytułów? Bingo, bingo, bingo.
Oczywiście, niejednego nie przewidziałem. Mniejsza o frapujące próby aktualizacji wizji Williama Blake’a: Tokarczuk uważa, że do sił Południa, czyli Urizena, unifikujących ludzi, odzierających świat z tajemnicy i głębi, należą „media społecznościowe”, które skłaniają do „myślenia czarno‑białego, literalnego”, podporządkowanego algorytmom. Po namyśle osąd ten wydaje się sprawiedliwy (choć zdanie o „używaniu kłamstwa do politycznych korzyści” czyni ten akapit niepokojąco bliskim świeżej daty koncepcjom filtrowania debaty publicznej przy pomocy cenzury). Autorka Przedmowy twierdzi jednak również, że „Ziemia Ulro w 2024 roku byłaby dla Blake’a zniszczoną Ukrainą”, a „Putina uobecniłby [on] jako złowieszczego archonta”, co wydaje się – przy oczywistej solidarności z Kijowem – nieco zbyt śmiałym sprowadzeniem zmagań z Ulro do konkretu: skoro Blake nie nadał Urizenowi podbródka serdecznie przez siebie nienawidzonego Napoleona, nie oklejajmy archonta również putinowskim botoksem.
Naprawdę jednak w eseju Tokarczuk w pierwszej kolejności zaskoczył mnie (i solidnie utrudnił lekturę) ton zbiorowej deklaracji: pluralis, zasugerowany w pierwszym akapicie w trybie wspólnoty pamięci i nie budzący w tym kształcie oporu („[lata osiemdziesiąte
Taka deklaracja zapewne mogłaby zostać złożona przez szerokie grono współczesnych wydawców i autorów Znaku; bardzo możliwe, że również przez istotną część, być może większość, polskich czytelników Miłosza
A co jest najistotniejsze? Jakie proponuje noblistka odczytanie Ziemi Ulro? Czy wyzwolenie się spod władzy Urizena (Blake’owskiego, nie kremlowskiego) jest w ogóle możliwe? Na jakie regiony ta władza jest rozszerzana i czego powinniśmy przed nią bronić?
Zgadza się Tokarczuk z wagą osi Urthrona‑Urizen: mitologicznego dipolu Północy i Południa, wolnej Wyobraźni i alienującego Rozumu. Przypomina (słusznie), że w rozumieniu i Blake’a, i Swedenborga, i obu Miłoszów, Oskara i Czesława, Urizen zyskał władzę, wyalienował ludzi i rozdął ich ego przede wszystkim za sprawą Nauki. I twierdzi, odwołując się do ulubionego Carla Gustava Junga, że oś ta nieco się przesunęła, że dziś najistotniejsze napięcie pojawia się między „prawdą” (realizmem, kodyfikacją, spetryfikowaną tradycją – urizenaliami) a fikcją – „wielowymiarową wizją, która odnosi się do prawdy w sposób nieoczywisty”. Kodą Przedmowy jest pochwała tak rozumianej fikcji – której „zawdzięczamy strzępki wspólnej, gatunkowej pamięci”, która jest „zbiorem milionów pojedynczych doświadczeń uporządkowanych raczej w modelu rhizomy niż biblioteki”, a ostatecznie – „ogólnie sprawdzonym […], społecznie uzgodnionym, powszechnie przyjętym i sprawdzonym w działaniu rodzajem prawdy”.
Czy powszechnie przyjętym i sprawdzonym w działaniu? Tu można by się spierać. Pasuje jednak taka pochwała fikcji do retoryki manifestu, do powtórzenia – za Blakiem i za Miłoszem – wielkiej obrony „wyzwolenia wyobraźni”, do afirmacji przekonania, że „rzeczywistość to nie wszystko, [że istnieje] świat znaków, które odsyłają same do siebie, przestrzeń zapętlonych interpretacji”. Innymi słowy, jak powiedział nieco powściągliwiej Baal Szem Tow w dobrym przekładzie Pawła Hertza: „Świat jest pełen cudów i blasków, a człowiek zasłania to wszystko swoją małą dłonią”.
Zatem potwierdzenie i podbicie tez Ziemi Ulro sprzed czterdziestu siedmiu lat? Tak, z jedną, dość jednak obsesyjną modyfikacją: byle dalej od „zrytualizowanych religii” (a zwłaszcza jednej). Fringe, tikkun, rhizoma. I z pragnieniem, by solanką herezji napoić, bodaj i w trybie waterboardingu, autora wznowionej przez Znak książki.