09/2024

Piotr Wojciechowski

Życie zmarnujesz, Kornelio!
(fragmenty powieści Obietnica Bezdroży)


Łamię zasadę, którą sobie sam narzuciłem. Prawie nigdy nie publikowałem w periodykach literackich fragmentów moich powieści. Teraz to czynię, bom zmartwiony i czuję za dużo elektryczności w powietrzu. Ufam sile literatury, o której Henryk Elzenberg pisał, że jest „krwiobiegiem kultury”. A kultura, z którą się identyfikuję, to wieloraka przestrzeń spotkania, przestrzeń, w której argumentami ostatecznymi są radość i piękno. To dzięki niej teraźniejszość nadaje się do zamieszkania. Rynek, kapitalizm i demokracja wzywają nas, abyśmy ze sobą konkurowali. Nie sprzyja to spokojnej rozmowie. Do myślenia, a więc i do rozmów także, przenikają schematy słuszności obowiązujące w sporze politycznym, w publicystyce, w stanowieniu praw. W mojej powieści, a także w tych wyjętych z niej fragmentach, pokazuję i proponuję Czytelnikom inne wzory relacji. Nie próbuję odpowiadać na pytanie, jaki jest świat – opowiadam, jaki świat może przydarzyć się ludziom.

Ci z Was, którzy czytywali moje powieści, spotkają we fragmentach tej najnowszej osoby już im znane. W debiutanckich „Kamiennych pszczołach” był Dymitr Łazur – tu, wśród innych postaci pojawia się jego wnuczka, Klara Kinga, a także Kornelia (Nelka) Jermak, domniemana narzeczona jego wnuka, Teodora. To o niej opowiadają opisane sceny. Już w na początku dowiadujemy się, że Kornelia – Nelka – Nela chce uczestniczyć w niecodziennym przedsięwzięciu:


1 – Kraków. Tym zajmą się czułe ręce kobiet
– Może my nie taką kasę będziemy trafiać – tajemniczo powiedziała Nela. – Pokażemy mu?

– Trzeba zmyć naczynia. Jak będziemy mieć czyste ręce.

Z niedopitą butlą wina wrócili do pokoju Zuzy. Tam zapaliła lampę kreślarską nad biurkiem i ostrożnie wyjęła z szuflady grube pliki formularzy.

– Możesz sobie patrzyć, ale to i tak nie dla ciebie. Nie jesteś konkurencją – oświadczyła.

Nela sięgnęła po kartę pełną numerowanych rubryk i podsunęła chłopakowi.

– Wiesz, jak płacą na misjach egzotycznych ONZ? Słyszałeś coś o pomocy dla failed states? O korpusie kobiecym? – spytała. – Słyszałeś, co ma być z krajem z nadmiernym deficytem, niepłacącym pożyczek ani odsetek? Wiesz o krajach torturujących obywateli, niezapewniających im usług socjalnych, szkół, szpitali, kanalizacji i tak dalej? A jeszcze łamanie umów międzynarodowych, zagrożenie dla światowych sieci komunikacji i transportu, umierające z głodu dzieci? Starcy bez protez zębowych i dostępu do kultury?

Wyciągnęła przed siebie szczupłe dłonie.

– Tym zajmą się czułe ręce kobiet – powiedziała. – Już wiesz.

– Nalej jej, Zuza. Dobrze gada – powiedział Kamil. – Macie rację, zajmijcie się tym.

2 – Rybnik. Życie zmarnujesz, Kornelio!
Otto wyglądał w końcu jak zdrowy, normalny piętnastolatek. Nelka wzięła jego walizkę, on wziął swój plecak. Wyszli na klatkę schodową, Nelka wyjrzała przez okno, zobaczyła, że sypie gęsty śnieg, a matka odkopuje spod zaspy ich skodę. Zamknęła drzwi, dogoniła brata na półpiętrze.

– Czekaj, nie pędź. Siostra chce się z tobą porozumieć. Narobiłeś nam wszystkim kłopotu. Mnie też zafundowałeś zygzak w życiu, ale to nieważne. Trzymaj się teraz, bo jak wrócisz do swoich graczy, znowu będziesz umierał. Chyba masz dosyć kroplówek i pani terapeutki. Te gry co roku będę ciekawsze, wrócisz do nich…

– Nelka, co ty. Nie wrócę. To szajs.

– Daj mi skończyć. Zrobisz, co zechcesz, ale potem, na własny rachunek. Mają dość zmartwień, a ja im dołożę. Nasi rodzice mają dość, nie? Rzuciłam te jakoby fajne techniki wizualne. Bo już wiem. Nie dojdę do dyplomu. Nie wytrzymam, nie dam rady. Ojciec prawie płakał przeze mnie, jak mu powiedziałam. A może się zdarzyć, że teraz rzucę i to zajęcie w programie międzynarodowym. Nie pojadę nigdzie za granicę.

Otto odwrócił się gwałtownie i popukał się w głowę.

– To ty jesteś chora, Nelka! Tatko słusznie nawija – życie zmarnujesz, Kornelio! Rzucasz się z jednego w drugie. Zostawiasz fajne rzeczy i gdzieś lecisz. Ta szkoła w Krakowie była w porząsiu. Teraz ten wyjazd przez ONZ, genialne! A ty…

– Może genialne. Ale to nie to, co mam robić w życiu. Ty masz szansę poprawić rodzicom humor, weź się w garść i zdaj do liceum. Będziesz miał nauczyciela do matmy. W sanatorium. Z angielskiego jesteś dobry, polaka przegadasz z matką, ona to lubi.

– Jasne, zdam. Chodź, pomożemy przy odśnieżaniu – powiedział Otto i pomaszerował w dół, nie oglądając się za siebie.

– Idziemy, a ty się nie rwij. Tydzień temu byłeś w klinice – rzuciła za nim Nelka i powlokła po schodach walizkę. Przy samochodzie matka nie chciała pomocy ani od Nelki, ani od syna. Syn w leczeniu, a córka bez rękawiczek.

– Ale mamo, mnie niepotrzebne. Pogubiłam wszystkie. Już drugą zimę daję sobie radę bez.

– Nic mądrego. Jakie będą ręce.

– Mocne, nie martw się – odparła, schowała pięści w rękawach i z rozmachem zaatakowała nimi śnieg. Pomyślała sobie, że jak ją wyślą do ratowania upadłych państw gdzieś na Południu, nie będzie miała śniegu ani nart.

Odgrzebały samochód, pożegnała matkę i brata, którzy ruszyli gdzieś nad Nidę. Tam sanatorium dla brata i o parę kroków dom wuja Michała, muzyka.

W pustym mieszkaniu zrobiło się Nelce jakoś lekko. Czas choroby brata nie był dobry. Otto przestał być dobrym uczniem. Urządziły go tak gry komputerowe i gracze. Tygodnie walki o to, aby przeżył. Potem miesiące terapii. No i nareszcie wychodzi z doła. Matka wzięła urlop, w pełni sezonu teatralnego, nie myśleli, że to możliwe. Ale ona wygłosiła całą przemowę, Otto wszedł w te uzależnienia, bo matka była daleko. Już tak nie będzie. Podszkoliła dwoje młodych inspicjentów, idą sztuki z małą obsadą, a ona może zostawić teatr nawet na miesiąc i być blisko syna. Ojciec próbował się włączyć, że on też winny, matka zaprzeczyła ostro. On zarabia w tym teatrze lepsze pieniądze, musi być na zawołanie. Rozliczanie faktur, listy płac, pertraktacje ze sponsorami i magistratem.

Kornelia Jermak myślała o swojej rodzinie. Kiedy przyjeżdżała do nich na niedzielę z Krakowa, czuła się trochę jak śledczy. Bez sensu. Oni kochali się, mieli ustaloną rutynę, a ona szukała oznak, że się wszystko popsuje. Oni zaczną się rozwodzić, właśnie wtedy. Pod jej nieobecność. Jeszcze w klasie maturalnej policzyła – połowa kolegów ma rozwiedzionych albo nieobecnych rodziców. Jej matka była piękna, młoda, bojowa i zakochana w swoim teatrze. Ojciec był gruby, siwy, milczący, jako główny księgowy i wicedyrektor dźwigał tę budę na własnej głowie, znosił kryzysy i intrygi, grywał w szachy z dyrektorem i pozwalał mu być szalonym artystą. Ojca nie lubiano, bo w teatrze wszystkim się zdawało, że mógłby płacić więcej. Matka mówiła – ja muszę być aniołem stróżem dla aktorów, wodzem dla majstrów, a dla dyrekcji niewidzialną czarodziejką. Była taka i dlatego majowe imieniny inspicjentki Zofii były najważniejszym świętem w budzie. Matka mówiła też – nauczę cię teatru, jak wrócisz z Krakowa, zaczniesz praktykę. Nigdy – mówiła Kornelia w myślach. Nie głośno, bo nie wolno matki martwić za wcześnie. Ojciec nie mówił nic, ale wiedziała, że chciałby, aby poszła na jakieś wielkie studia. Albo zagraniczne jak syn dyrektora – w Bostonie.

Dopiła herbatę i nastawiła ukochaną płytę ojca na jego bezcennym gramofonie. Carmen McRae śpiewała I’m Glad There is You. Dobrze się przy tym improwizowało w tańcu. Nawet w skarpetkach. Nie powinna przy tym myśleć ani minuty o chłopaku, którego spotkała w Krakowie. Nazywał się Teo, a jego ojciec był więźniem stanu. Zostawił różę, ani słowa na kartce, ani adresu, ani numeru telefonu.

Piosenka Carmen McRae łapała zębami najczulsze miejsce serca. I’m Glad There is You. Potem słuchała jeszcze Mahalii Jackson i Arethy Franklin, ale wracała do tamtej piosenki, do myśli, że nie wie, co się stało z synem więźnia stanu. Teodor Łazur. Nic o nim nie wie.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.